WIADOMOŚCI BEZ ZAPRZAŃCÓW: (żadnych GWien, TVNienawiść itd)

OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.

Marcowe przepychanki potężnych szermierzy: reżym podkula ogon; płakali po Stalinie

Zwarcie potężnych szermierzy


      Kto by pomyślał, że praworządność ma aż tyle wstydliwych zakątków? Weźmy taki na przykład system koncesyjny. Obrót paliwami płynnymi uchodzi za działalność zyskowną nawet w czasie pandemii, która też ma swoje tajemnice i na przykład nie słyszano, by zbrodniczy koronawirus pojawił się w więzieniach. Myślę, że ten fenomen mógł zainspirować administrujących pandemią mądrali do rozmaitych „lockdownów”, które przecież też są rodzajem więzienia. Przypomina to co prawda wyśmiewane „zmawianie” choroby, ale kiedy w grę wchodzi przetrwanie Ludzkości, albo chociaż przyspieszenie rewolucji komunistycznej, to nie wolno pomijać niczego tym bardziej, że nikt nie przeprowadzał komisyjnych badań nad nieskutecznością „zamawiania”, więc żadnych „twardych dowodów”, które utrzymałyby się przed niezawisłym sądem nie ma. Wróćmy jednak do paliw płynnych, które – z powodów ekologicznych być może – wchodzą już w los ultimos podrigos, ale póki co ich sprzedaż przynosi podobno zyski. Z tego właśnie m.in. powodu obrót tymi paliwami jest koncesjonowany. Koncesja polega na tym, że władza jednemu obywatelowi pozwala w ten sposób zarabiać, podczas gdy innym nie pozwala. W przypadku obrotu paliwami delikwent musi najpierw wystarać się o promesę koncesji, która wydawana jest w trybie postępowania administracyjnego. Jeśli dostał taką promesę, to w okresie jej ważności musi dostać koncesję. Ale ustawa nie precyzuje czy w przypadku spełniania wymaganych warunków przyznanie promesy jest obligatoryjne, czy urząd może jednak odmówić jej wydania. To może być właśnie ten wstydliwy zakątek, bo jeśli by się okazało, że może, to by znaczyło, że musiał posłużyć się w tym celu jakimś kryterium pozaprawnym. Jakim? – Tego nawet nie śmiem się domyślać.

Ale to jeszcze nic w porównaniu do obostrzeń planowanych w związku z pojawieniem się „trzeciej fali”. Jak wiadomo, zgodnie z zapowiedzią Wilusia Gatesa, który, jak przypuszczam, należy do ścisłego grona administratorów pandemii, ta trzecia fala miała się pojawić na przełomie lutego i marca, no i pojawiła się zgodnie z planem. Bo od czasów stalinowskich wiele się zmieniło. Pamiętam czytankę dla klasy drugiej, w której było porównanie między ZSRR i USA. Pierwszy punkt głosił, że w ZSRR istnieje planowa gospodarka państwowa, podczas gdy w USA „pracuje się bez planu”. Teraz planowa gospodarka państwowa rozwija się w USA w najlepsze, co stanowi znakomite potwierdzenie teorii konwergencji, sformułowanej jeszcze w latach 60-tych przez prof. Zbigniewa Brzezińskiego. Wracając do „trzeciej fali”, to Wielce Czcigodny poseł Arłukowicz, co to z niejednego komina wygartywał, „zapoznał się” z rozporządzeniem, wprowadzającym nowe, albo zatwierdzającym istniejące ograniczenia. Uwagę jego zwróciła okoliczność, że nawet w sytuacji, gdy zamknięte były bary, czy smażalnie ryb, to w kasynach można było, jak gdyby nigdy nic, nie tylko grać w ruletkę, czy inne gry, ale też wypić i zakąsić na miejscu. Nowe rozporządzenie do gry się nie wtrąca, ale już nie pozwala wypić i zakąsić. Wielce Czcigodny poseł Arłukowicz twierdzi w związku z tym, że „w hazardzie nie ma przypadków”. Z jednej strony trochę to dziwne, bo panuje powszechne przekonanie, że przypadki są właśnie w hazardzie i chociaż bardzo wielu ludzi w pocie czoła pracowało nad usystematyzowaniem np. gry w ruletkę, to żadnego „systemu” jak dotąd nie udało się wynaleźć. Nawiasem mówiąc, jedną z ofiar poglądu, że w hazardzie nie ma przypadków, tylko istnieje jakiś „system”, był Bolesław Leśmian, który, co zarobił jako rejent w Zamościu, to tracił w Monte Carlo. Z drugiej strony Wielce Czcigodny poseł Arłukowicz może jednak mieć rację, zwłaszcza gdy przypomnimy sobie sławną „aferę hazardową”, której „nie było”. Jak pamiętamy chodziło tam o wprowadzenie do ustawy hazardowej czegoś w rodzaju „systemu” korzystnego dla wybrańców losu, między innymi robiącego interesy w branży hazardowej pana Ryszarda. „Rzeczpospolita” mianowicie „dotarła” do podsłuchów rozmów Wielce Czcigodnego posła Chlebowskiego z panem Ryszardem, w której Czcigodny zapewniał swego rozmówcę o podejmowanych staraniach: „walczę, Rysiu!” Kto i dlaczego wetknął „Rzeczypospolitej” nos w ten trop, to sprawa osobna, ale walka Wielce Czcigodnego posła Chlebowskiego miała na celu, by w trosce o moralne zdrowie narodu, ograniczyć grono szczęśliwców mogących działać w branży hazardowej. Okazało się jednak, że nie tylko Wielce Czcigodny poseł Chlebowski, ale nawet sam premier Donald Tusk trafił między ostrza potężnych szermierzy, z czego wynikła afera hazardowa, której „nie było”. To znaczy – najpierw była, jakże by inaczej – ale kiedy Nasza Złota Pani, która w Donaldu Tusku szczególnie sobie upodobała, załatwiła dlań Nagrodę im. Karola Wielkiego, afera hazardowa natychmiast przestała istnieć. Wcześniej jednak Sejm w stachanowskim tempie uchwalił stosowaną ustawę, która została tak skonstruowana, by w branży hazardowej mogli funkcjonować wyłącznie, albo prawie wyłącznie bezpieczniacy. Dzięki temu mamy kolejny dowód, że zbrodniczy koronawirus jest wyrobiony politycznie, dzięki czemu rząd pana premiera Morawieckiego może chronić obywateli przed epidemią, ale tak, by nie zagrażało to żadnym naprawdę ważnym interesom. Ciekawe tedy, czy Wielce Czcigodny poseł Arłukowicz będzie nadal drążył ten temat, czy też przypomni sobie sentencję Adama Mickiewicza: „kto tam, gdzie trzeba, zamilczy roztropnie, a wytrwa choć pod młotem – celu swego dopnie”.

Tymczasem Adama Mickiewicza najwyraźniej posłuchał Naczelnik Państwa, bo – jak czytamy - „usunął” swoją kartę podczas głosowania nad ustawą promującą wytwarzanie energii elektrycznej w farmach wiatrowych morskich (i kolonialnych). Podobnie swoje karty usunęli inni, ważni członkowie klubu „Zjednoczonej Prawicy”. Jeden z nich wyznał, że uczynił tak, bo „nie wszystkie przepisy mu się podobały”. Wcześniej jednak musiały mu się podobać, podobnie jak innym członkom klubu, bo klub „Zjedoczonej Prawicy” ją poparł, podobnie jak prawie cała opozycja i nawet Senat pana marszałka Grodzkiego nie miał do niej zastrzeżeń. Promocja polega na pokrywaniu „ujemnego salda” w sposób bardzo skomplikowany: sumuje się wszystkie litery stosownych dokumentów, z tej sumy wyciąga się pierwiastek kwadratowy, potem odejmuje się od tego roczną produkcję parasoli i już. W tej sytuacji wyjaśnienia wymagałoby tylko to, „pod kogo” ta ustawa jest przygotowywana, bo w odróżnieniu od hazardu, w którym przypadki jednak się zdarzają, to w energetyce, niechby nawet i wiatrowej, przypadków chyba być nie może. Możliwe jednak, że ma to związek z „dekarbonizacją” gospodarki, na której wywrócił się pan wiceminister Janusz Kowalski. Skoro padają takie ofiary, to znaczy że znowu zwarli się potężni szermierze.



Reżym podkula ogon


      Wygląda na to, że naszą biedną ojczyznę czeka kolejny egzamin. Wprawdzie jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej, cały świat nas podziwia, gospodarka kwitnie, naród szczęśliwy się słucha, a zbrodniczy koronawirus, mimo trzeciej fali, jest pod kontrolą partii i rządu – aż do ostatecznego zwycięstwa – a w każdym razie taki przekaz można wydestylować z rządowej telewizji – bo z telewizji nierządnych – odwrotny. Jest źle, a będzie jeszcze gorzej, chyba, że pobożny Jarosław Gowin zdecyduje się poświęcić dla zbawienia Polski („Ja-ro-sław, Pol-skę zbaw!” - skanduje nieprzejednana opozycja), świat, a już specjalnie Europa, się z nas śmieje tak, że wszyscy mądrzy, roztropni i przyzwoici skręcają się ze wstydu i nie mogą pokazać się na oczy w Paryżu. Co do gospodarki, to opinia telewizji nierządnych nie jest jasna; niby też powinno być źle, a potem nawet jeszcze gorzej – ale nawet krytykując, trzeba uważać, żeby nie przekrytykować. Chodzi o to, że jeśli polityczne zaplecze obozu zdrady i zaprzaństwa uwierzyłoby w te ponure wieści i prognozy, to nawet Wielce Czcigodnemu posłu Pupce nie miałby kto rozlepiać plakatów, ani biegać z ulotkami i dlatego na tym odcinku lepiej zachować umiar, a nawet współdziałać ze złowrogim reżymem Kaczyńskiego. Tak właśnie stało się podczas grudniowego głosowania nad ustawą o wspieraniu morskich ferm wiatrowych. Projekt rekomendował in corpore obóz „dobrej zmiany”, jak i obóz zdrady i zaprzaństwa, a nawet Senat, kierowany przez pana Marszałka Grodzkiego, w którego wątłym ciele, po 55 latach, najwyraźniej musiał odrodzić się słynny w swoim czasie komik Buster Keaton i to nawet nie dlatego, a w każdym razie – nie przede wszystkim - że przebywał w zakładzie psychiatrycznym, tylko że pan marszałek Grodzki ma identyczne emploi, polegające na wygłaszaniu szalenie komicznych tekstów z kamienną twarzą. Więc projekt spotkał się z powszechnym poparciem obydwu obozów, ale kiedy przyszło do głosowania, to okazało się, że Naczelnik Państwa, a z nim również kilku pretorianów, „usunęło” swoje karty, stwarzając wrażenie, że ich na sali „nie ma”. Jeden z pretorianów puścił jednak farbę oświadczając, że usunął kartę, bo „niektóre” przepisy ustawy mu się „nie podobały”. Dlaczego przedtem wraz z Naczelnikiem Państwa ustawę popierał? Tajemnica to wielka, więc tłumaczę ją sobie tak, że wprawdzie ktoś starszy i mądrzejszy kazał ustawę poprzeć, więc nie można było inaczej – ale potem, na wszelki wypadek, lepiej było zatrzeć ślady.

Są jednak takie sprawy, gdzie porozumienie nie jest możliwe – o czym mogliśmy przekonać się stosunkowo niedawno, kiedy to rząd „dobrej zmiany” wystąpił z pomysłem opodatkowania reklam w niezależnych mediach głównego nurtu. Klangor podniósł się pod niebiosa również dlatego, że taka na przykład stacja TVN jest obecnie własnością żydowską, to znaczy – spółki Discovery Communication, której prezesem jest pan Dawid Zaslaw, z pierwszorzędnymi korzeniami. Można powiedzieć, że z tego powodu TVN należy do grona Zuckerbergów, którzy niedawno zakneblowali nawet prezydenta Stanów Zjednoczonych, a on nie mógł im choćby kwiknąć. W tej sytuacji tylko jeszcze tego brakowało, żeby Zuckerbergi płaciły podatki jakimś bantustanom! Dlatego usłużni szabesgoje, jak jeden mąż stanęli do apelu, żeby murem własnych piersi zasłonić Zuckerbergów przed wyszlamowaniem. Oczywiście tego, że chodzi o pieniądze nie można było głośno powiedzieć, natomiast można, a nawet trzeba było wołać, że chodzi o wolność słowa. Najgłośniej za wolnością słowa gardłowali logofagowie, co to uważają, że „nie ma wolności dla wrogów wolności” i nie ważą się nawet pisnąć, kiedy Zuckerbergi jak gdyby nigdy nic uprawiają cenzurę, której przecież „nie ma”. Zresztą w tej sprawie nawet rząd „dobrej zmiany” nie odważył się Zuckerbergów ruszyć, bo wie, że w przeciwnym razie skończyłoby się tak, jak w przypadku nowelizacji ustawy o IPN, kiedy to Naczelnik Państwa z podwiniętym ogonem musiał się wycofać. Żydzi bowiem pilnują interesu tak, jak monopolu na matryrologię, z którego ciągną grubą rentę, więc niczym pies ogrodnika, co to nie da drugiemu nawet, jak sam nie zje, energicznie zwalczają martyrologiczne uroszczenia narodów mniej wartościowych.

Toteż sprawa podatku od reklamy ucichła tak nagle, jak się pojawiła. Jednak Wielce Czcigodny Poseł Marek Suski, co to niedawno został szefem Rady Programowej Polskiego Radia, czyli czego w rodzaju oddziału Propaganda Abteilung, gdzie koleguje ze swoją zastępczynią, również Wielce Czcigodną Małgorzatą Gosiewską, oświadczył, że to tylko taki zwód, że projekt „nie obumarł” tylko wróci po dokonaniu w nim „niewielkich zmian”. Czy to aby nie w tej sprawie Naczelnik Państwa pisał listy do Izraela, o które dzisiaj interpeluje ministra spraw zagranicznych poseł Konfederacji Grzegorz Braun? Wszystko to być może, bo w pierwotnej wersji projektu była mowa o tym, że z dochodów z tego podatku będzie wspierany Narodowy Fundusz Ochrony Zabytków oraz Narodowy Fundusz Wsparcia kultury i Dziedzictwa Narodowego w obszarze mediów. Kiedy podniósł się klangor, podsunąłem w czynie społecznym pomysł, by rząd wpędził krytyków w potężny dysonans poznawczy ustalając, że Narodowy Fundusz Ochrony Zabytków będzie w pierwszej kolejności wspierał Muzeum Historii Żydów Polskich „Polin”, które chyba jest już zabytkiem i to – najczcigodniejszym, a z kolei Narodowy Fundusz Wsparcia Kultury będzie wspierał w pierwszej kolejności żydowski teatr pani Gołdy Tencer, zwany przez antysemitników „neus kukiełkes”. Bardzo możliwe, że Naczelnik Państwa właśnie prosił władze Izraela o zatwierdzenie takich propozycji, żeby i wilk był syty i owca w postaci ustawy o reklamach jednak też ocalała.

Ale chyba bezcenny Izrael się nie zgodził, bo chociaż pozornie forsa szłaby tam gdzie trzeba, ale co z tego, skoro w ten sposób żydowskie instytucje musiałyby finansować firmy żydowskie, a nie głupie goje? To nie jest żaden interes, więc pani Magdalena Albright, zwana pieszczotliwie „Ciocią Ruchlą”, tupnęła nogą na naszych mężyków stanu, pisząc w liście otwartym do pana premiera Morawieckiego, że ten podatek to „atak na demokrację i praworządność” i „próba zdławienia wolnych mediów”. Najwyraźniej pan prezydent Józio Biden, jeśli nawet jeszcze nie zaczął zwijać parasola ochronnego nad reżymem „dobrej zmiany”, to komunikuje, że może go jeszcze potrzymać, ale pod pewnymi warunkami. List „Cioci Ruchli” zaś oznacza, że wznawiamy walkę o „demokrację i praworządność” w naszym bantustanie – zgodnie z planem Naszej Złotej Pani, z którą Józio najwyraźniej zaczyna się obwąchiwać.



Marcowe przepychanki


      W naszym nieszczęśliwym kraju marzec obfituje w rocznice, no i oczywiście – święta. To znaczy – jedno święto, którego ja akurat nie obchodzę, bo zostało ustanowione po rewolucji francuskiej, a nie jest ani świętem kościelnym, ani narodowym, ani państwowym. Mówię oczywiście o idiotycznym święcie pod nazwą „międzynarodowy dzień kobiet” - jakby kobiety nie miały innych dni do swojej dyspozycji. Ponieważ jednak nad kobietami intensywnie pracują promotorzy komunistycznej rewolucji, wmawiając im, że są oprymowane przez „męskie szowinistyczne świnie”, a z tej opresji wybawią je rewolucjoniści – oczywiście nie za darmo, tylko za rewanż w postaci „wyzwolenia” z majtek na każde skinienie – no i te których uda im się w ten sposób oduraczyć, stają się „feministkami”. Myślą, że w ten sposób lokują się w awangardzie nieubłaganego postępu, podczas gdy tak naprawdę używane w charakterze „mięsa armatniego” przez rewolucjonistów, którzy oczywiście nie chcą płacić za przyjemności, toteż wypychają feministki na ulicę, żeby walczyły o radosny przywilej aborcji na żądanie.

Tymczasem pierwszego marca przypada Dzień Żołnierzy Wyklętych, czyli tych, którzy w skrajnie niekorzystnych okolicznościach usiłowali dochować wierności Rzeczypospolitej Niepodległej, sprzeciwiając się zbrojnie sowieckim okupantom, podobnie jak wcześniej – niemieckim – i tępiąc kolaborantów. Było to najtragiczniejsze pokolenie Polaków, tragiczniejsze, niż ofiary powstań w okresie zaborów, bo tamci mogli emigrować, podczas gdy ci, zostali przez sowieckiego okupanta przeznaczeni wyłącznie do eksterminacji, bezlitośnie przeprowadzonej przez Sowietów, ich tubylczych kolaborantów z polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, czyli kryminalistów tworzących aparat „władzy ludowej”, no i oczywiście Żydów, którzy stanowili najtwardsze jądro komunistycznego aparatu terroru. Toteż Żołnierzy Wyklętych Polacy otaczają życzliwą pamięcią i miłością, wdzięczni za poczucie miary. Podnieśli oni bowiem poprzeczkę patriotyzmu na poziom tak wysoki, że trzeba bardzo się starać, by się do tego poziomu zbliżyć Oczywiście z tej samej przyczyny hołota rekrutująca się z polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej zieje do nich nienawiścią, bo każde życzliwe o nich wspomnienie jest jak splunięcie im w mordę, Toteż próbują chować się za murem pogardy i złorzeczenia – jak to tradycyjnie robi Wielce Czcigodna Joanna Senyszyn, która i w tym roku wydała z siebie żabi skrzek, że „bandyci”... - i tak dalej. Jakieś humerzęta i fejginięta zawiesiły na skrzyżowaniu tabliczkę, że to ulica „ofiar Żołnierzy Wyklętych”. Ofiar – czyli kogo? Ano – PPR-owców, ubowców, konfidentów – czyli przedstawicieli polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej z którą historyczny naród polski od 1944 roku musi dzielić terytorium państwowe. Okazuje się, że potomstwo tej polskojęzycznej wspólnoty też ma swój ideał: nastawiać się każdemu, kto im obieca możliwość dalszego pasożytowania na historycznym narodzie polskim.

Z tym dniem wiąże się merytorycznie kolejna rocznica – tak zwanych „wydarzeń marcowych” z roku 1968. Korzenie tych „wydarzeń” sięgają do lat 50-tych, kiedy to po śmierci Stalina najpierw w Rosji, a potem w innych „demoludach” pojawiło się pytanie, kto jest winowajcą komunistycznego ludobójstwa. Stalin przecież nie wydusił tych milionów własnymi rękami. Kto mu w tym pomagał? Nietrudno się domyślić, że wspólnicy tej zbrodni starali się zejść z linii strzału, żeby nieubłagany palec nie wskazał przypadkiem na nich. W Polsce zbrodniarze pochodzenia żydowskiego, stanowiący najtwarsze jądro reżymu, mieli szybszy refleks i nieubłaganym palcem wskazali na swoich tubylczych pomocników. Tamci nawet się nie spierali, ale powiedzieli: no tak mordowaliśmy, łamaliśmy kości – ale to przecież wyście nam rozkazywali! Na co tamci – że to „antysemityzm”. Tak doszło do wyodrębnienia się dwóch frakcji: „Chamów” i „Żydów” – bo tak się one wzajemnie przezywały. W 1956 roku Gomułka, który musiał się jakoś z Żydami ułożyć, zaklajstrował te frakcyjne podziały – ale odżyły one w 1967, po wojnie sze3ściodniowej na Bliskim Wschodzie, w której Izrael dał w kość krajom arabskim, popieranym przez Sowieciarzy. W Rosji, a za nią – w całym „socu”, rozpoczęła się walka z „syjonistami”. Partyjni prostaczkowie nie mieli oczywiście pojęcia, co to takiego, ten „syjonizm”, więc pojawiły się hasła „Syjoniści do Syjamu!”. I kiedy drugie pokolenie „Żydów” podniosło bunt przeciwko partii, skwapliwie przyłączyli się do niego polscy studenci, wykorzystując okazję zamanifestowania swoich prawdziwych uczuć i zapatrywań. Wykorzystały tę okazję „Chamy”, żeby odegrać się na „Żydach” za dawne upokorzenia. „Żydy”, rozumiejąc, że za wszystkim stoją Sowieciarze, skwapliwie skorzystały z nadarzającej się okazji, by czmychnąć na Zachód z cudnego raju, jako współtworzyły. Popularna była w związku z tym angedotka o Aaronku: dyrektor szkoły w czasie lekcji zastaje Aaronka spacerującego po szkolnym boisku i surowym tonem pyta: dlaczego nie na lekcji? Na to Aaronek: bo panie dyrektorze, w tym wszystkim logiki nie ma. Jak to: logiki nie ma – pyta zirytowany dyrektor. Bo panie dyrektorze, ja się zesmrodziłem i pan nauczyciel wyrzucił mnie z klasy i oni wszyscy siedzą tam w tym smrodzie, a ja chodzę sobie po wolnym powietrzu.

Problem wszelako polegał na tym, że na „wolnym powietrzu” nie wypadało się chwalić uczestnictwem w komunistycznym aparacie terroru, ani rękami ubabranymi we krwi polskich patriotów. Za to nikt by po główce nie pogładził, toteż wszyscy „uchodźcy” podnieśli klangor, że są ofiarami „polskiego antysemityzmu”. Im bardziej taki jeden z drugim łotr miał ręce unurzane we krwi, tym głośniej o tym „antysemityzmie” wrzeszczał. Na przykład taki Oskar Szyja Karliner, który jako dygnitarz prokuratury wojskowej dopuścił się wielu lotrostw, w związku z czym partia wycofała go w bezpieczne miejsce na stanowisko dyrektora Państwowej Agencji Energii Atomowej. Tam żył sobie jak pączek w maśle, aż w roku 1968 stracił tę posadę, a nawet został wyrzucony z partii. Takiego męczeństwa nie mógł już znieść, toteż wyjechał do Izraela, gdzie potem umarł, a epilog całej sprawy jest taki, że jego obydwu synom polskie paszporty wręczył osobiście pan prezydent Lech Kaczyński. Toteż nic dziwnego, że Michnikuremek co roku wykorzystuje rocznicę „wydarzeń marcowych” z 1968 roku aplikować mniej wartościowemu narodowi tubylczemu „pedagogikę wstydu” i dźgać nieubłaganym palcem w chore z nienawiści oczy. Ciekawe, co żydokomuna wymyśli w tym roku; czy przypadkiem nie wyeksponują męczeństwa pani Engelking i pana Grabowskiego?

Na razie żydowska gazeta dla Polaków otworzyła huraganowy ogień propagandowy na prezesa PKN Orlen, pana Daniela Obajtka. Jakiś anonimowy dobroczyńca ludzkości udostępnił funkcjonariuszom tej gazety treści podsłuchanych rozmów, jakie przed laty pan Obajtek prowadził, będąc wójtem Pcimia. Używał przy tym brzydkich słów, nawet w większej ilości, niż ich padło podczas słynnej rozmowy Adama Michnika z Lwem Rywinem, którzy przyszedł do niego z interesem, to znaczy – z propozycją korupcyjną. Myślę jednak, że nie to było przyczyną tego huraganowego ostrzału. A co? Przypuszczam, że mogą być dwie przyczyny, które zresztą wzajemnie się uzupełniają. Po pierwsze, pan Obajtek sprawiał od pewnego czasu wrażenie, jakby był Najukochańszą Duszeńką samego Naczelnika Państwa, toteż pojawiły się fałszywe pogłoski, że jest on przeznaczony na premiera, kiedy pana Mateusza Morawieckiego trzeba będzie spuścić z wodą. Myślę, że Judenrat „Gazety Wyborczej” zareagował na to odruchem solidarności plemiennej. Wprawdzie pan Morawiecki się teraz bisurmani, ale z jego opowieści o ciotkach wynika, że ma pierwszorzędne korzonki, podczas gdy pan Obajtek jest zwykłym, pospolitym gojem. Więc z dwojga złego... - i tak dalej. Druga przyczyna jest taka, że pod dyrekcją pana Obajtka PKN Orlen skupuje coraz to nowe, państwowe i prywatne składniki majątkowe. Jeśli tak dalej pójdzie, to PKN Orlen może stać się właścicielem całej Rzeczypospolitej. Miałoby to oczywiście mnóstwo plusów ujemnych, ale też jeden plus dodatni – że mianowicie żydowskie organizacje przemysłu holokaustu nie mogłyby kierować przeciwko Orlenowi żadnych roszczeń majątkowych, zwłaszcza, gdyby na koniec nastąpiła jego prywatyzacja w ten sposób, że każdy obywatel stałby się jego akcjonariuszem – bo organizacje te wysuwają roszczenia przeciwko Rzeczypospolitej i ustawa nr 447 też traktuje o roszczeniach wobec Rzeczypospolitej. Nie jest tedy wykluczone, że takie podejrzenie mogło przyjść do głowy staremu grandziarzowi, który ma co najmniej 11 procent akcji spółki „Agora”, więc nakazał redaktoru Michniku, żeby Obajtka zlinczował, najpierw medialnie, a potem normalnie.



Żyjemy tu, nie czując pod stopami ziemi





W kolejnym odcinku cyklu 5. minut z poezją Stanisław Michalkiewicz przedstawia utwory, których głównym bohaterem jest Józef Stalin. Czyta wiersz Mariana Hemara "Trzy powody" i odpowiedź Jana Brzechwy, wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego "Umarł Stalin", wiersz Wisławy Szymborskiej "Ten dzień", wiersz Andrzeja Mandaliana o Feliksie Dzierżyńskim, wiersz Antoniego Słonimskiego "Igraszki losu", wiersz Osipa Mandelsztama oraz wiersz księdza Jana Twardowskiego "Teraz".




© Stanisław Michalkiewicz
4-7 marca 2021
www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji / za: www.youtube.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz