WIADOMOŚCI BEZ ZAPRZAŃCÓW: (żadnych GWien, TVNienawiść itd)

OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.

Judenrat w straszliwej postaci dla Polski – cały świat nas podziwia: «Operacja „okrągły stół”»

W straszliwej postaci


      Kiedy gubernator Will Stark zlecał swemu pracownikowi Jackowi Burdenowi znalezienie jakichś kompromatów na sędziego Irvina, ten wyraził wątpliwość, czy na sędziego można coś znaleźć. Na to gubernator odpowiedział sentencjonalnie: człowiek poczęty jest w grzechu, zrodzon w nieprawości, a życie jego upływa od odoru pieluch do smrodu całunu. Zawsze coś jest. Tak przynajmniej przedstawia tę rozmowę Robert Penn Warren, autor powieści „Gubernator”, którą polecałem studentom nauk politycznych, kiedy jeszcze miałem zajęcia na uczelniach. Skoro odór pieluch towarzyszy od samych narodzin człowiekowi, to cóż dopiero – narodzinom nowego ustroju w państwie ukształtowanym przez dawny ustrój? Nie każdy może wytrzymać ten przeraźliwy smród, więc większość ludzi instynktownie się przed nim cofa i woli przetrwać aż do nieuchronnego smrodu całunu w błogim przekonaniu, że przynajmniej zapach pieluszek założycielskich miał - jak mówi poeta - „zamiast wszystkich innych” raczej woń esencji różanej. Wolą myśleć, że Lech Wałęsa przeskoczył przez płot, obalił komunizm, a potem Polacy się dogadali jak Polak z Polakiem i w ten oto sposób wszystko skończyło się wesołym oberkiem. Ale Leszek Szymowski nie cofnął się przed przeraźliwym smrodem pieluszek założycielskich III Rzeczypospolitej, dzięki czemu otrzymaliśmy książkę dla dorosłych pod tytułem: Operacja „okrągły stół” sekrety transformacji ustrojowej.

      Autor urodził się w roku 1981 – a to ważna informacja, że w okresie transformacji ustrojowej był zbyt młody, by – w odróżnieniu choćby ode mnie – mógł sobie tamte wydarzenia odtworzyć z własnej pamięci. Mógł co najwyżej obserwować powierzchnię ówczesnych wydarzeń, ale najwyraźniej ten idylliczny obrazek go nie zadowolił. Jako dziennikarz śledczy postanowił dochodzić prawdy, korzystając z tego, że liczne – bo przecież nie wszystkie, co to, to nie - „czyny i rozmowy” zostały nie tylko spisane, ale nawet zachowane w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej, gdzie autor przeprowadził benedyktyńską kwerendę. Dzięki temu pomyłki zdarzają mu się rzadko, chociaż oczywiście się zdarzają, kiedy na przykład na stronie 161 pisze, że „strona opozycyjna”, która, nawiasem mówiąc, nazywała wtedy sama siebie „stroną społeczną”, szybko przekształciła się w ugrupowanie partyjne. Owszem – przekształciła się – ale dopiero wtedy, gdy wezwanie znanego od czasów stalinowskich z „postawy służebnej” Tadeusza Mazowieckiego, by nie rozbijać się na partie, nie zostało wysłuchane. A nie zostało, bo to wezwanie do jedności oznaczało dobrowolne poddanie się wszystkich kurateli Michnikuremka. Wtedy „strona społeczna” wyłoniła z siebie ROAD, co się wykładało, jako „Ruch Społeczny Akcja Demokratyczna”, który wkrótce przepoczwarzył się w Unię Demokratyczną, podczas gdy bracia Kaczyńscy, w ramach „wojny na górze” i stręczenia Polakom Lecha Wałęsy na prezydenta - utworzyli Porozumienie Centrum, z którego wkrótce wypączkował Kongres Liberalno-Demokratyczny z Janem Krzysztofem Bieleckim, Januszem Lewandowskim i Donaldem Tuskiem – a nie – jak pisze pan Szymowski - że Unia Demokratyczna przekształciła się w KL-D, a później – w Unię Wolności. Unia Wolności bowiem powstała z połączenia Unii Demokratycznej i KL-D, a kiedy KL-D z Unią Demokratyczną się rozwiódł, to powstała Platforma Obywatelska, która… - i tak dalej. Ale to nie są jakieś znaczące pomyłki, ponieważ intencją Autora było pokazanie, że w III Rzeczypospolitej nic nie dzieje się naprawdę - i to mu się udało.

      Kiedyś, podczas promocji książki Krzysztofa Czabańskiego o ruskiej agenturze w strukturach państwa, postawiłem retoryczne pytanie, czy w Polsce w ogóle można być skutecznym politykiem nie będąc niczyim agentem? Na równe nogi porwał się wówczas pan red. Tomasz Lis, zwracając mi uwagę, że moje pytanie jest nietaktowne, ponieważ na sali siedzi Jarosław Kaczyński. Odparłem, że moje pytanie rzeczywiście byłoby nietaktowne, gdyby Jarosław Kaczyński był politykiem skutecznym – ale tak nie jest, co skądinąd dobrze o nim świadczy. Późniejsze wypadki pokazały, że się myliłem i że Jarosław Kaczyński jest politykiem skutecznym – chwilami myślę, że aż za bardzo. Dlatego miło mi było, kiedy podczas lektury książki pana Leszka Szymowskiego, co i rusz znajdowałem potwierdzenie mojej ulubionej teorii spiskowej, według której w naszym nieszczęśliwym kraju agent na agencie siedzi i agentem pogania. Ale ja, w odróżnieniu od Autora - nie przeprowadzałem kwerendy w archiwach IPN, wskutek czego ze zdumieniem dowiadywałem się, że agentami były również osoby, których o to nie podejrzewałem, chociaż powinienem, bo okazali się politykami skutecznymi – przynajmniej do czasu.

      W jednej sprawie się z Autorem nie zgadzam, mianowicie w sprawie przyczyn zamordowania księdza Popiełuszki. Autor sugeruje, że ksiądz został porwany, a następnie przez dłuższy czas torturowany w bunkrze amunicyjnym w Kazuniu, żeby zgodził się został konfidentem wywiadu, który umieściłby go w Rzymie, w otoczeniu Jana Pawła II. Wprawdzie ks. Popiełuszko został zamordowany, więc na pewno się nie zgodził – ale wydaje mi się, że w ten sposób nie werbuje się agentów, zwłaszcza gdy ma się ich wysłać za granicę. Przecież gdyby ksiądz Popiełuszko nawet symulował zgodę, to, kiedy tylko wylądowałby w Rzymie, mógłby o wszystkim poinformować władze Stolicy Apostolskiej i SB mogłaby mu „skoczyć”. Zgodnie z moją ulubioną teorią spiskową, Sowieciarze już w 1984 roku postanowili dokonać zwrotu w polityce zagranicznej, czego wyrazem było powołanie w marcu 1985 roku Michała Gorbaczowa na stanowisko genseka. Taka nominacja musi być – i była – poprzedzona starannymi przygotowaniami, w ramach których tamtejsze środowisko władzy podjęło rywalizację, kto będzie ten zwrot przeprowadzał i kto zostanie jego beneficjentem. Bezpieczniacy w Polsce też się o tym dowiedzieli i SB próbowała wysadzić w powietrze wywiad wojskowy. „Cywilni” bezpieczniacy postanowili nawet z pewną ostentacją zamordować popularnego księdza, by w ten sposób sprowokować rozruchy, które następnie by stłumili, pokazując Sowieciarzm, że to oni kontrolują sytuację. Ale SB tę wojnę przegrała, czego ilustracją było zdymisjonowanie w maju 1985 roku ze wszystkich stanowisk partyjnych i państwowych generała Mirosława Milewskiego, byłego ministra spraw wewnętrznych i członka Biura Politycznego i sekretarza KC, któremu przypisano „inspirację polityczną” tego morderstwa. O porażce SB w tej wojnie świadczy również weryfikacja, jakiej podczas transformacji ustrojowej zostali poddani jej funkcjonariusze, podczas gdy wywiadu wojskowego, który transformację przeszedł w szyku zwartym, nikt nie ośmielił się „weryfikować”.

      Wydaje mi się też, że Autor jakby przeszedł do porządku nad tym, że transformacja ustrojowa została ramowo zaprojektowana przez Amerykanów i Sowietów, a konkretnie - przez Daniela Frieda z Departamentu Stanu USA i Władimira Kriuczkowa, ówczesnego szefa KGB. Inna sprawa, że w archiwach IPN żadnych śladów na ten temat chyba nie ma – ale pośrednio możemy o tym wnioskować stąd, że pierwszym zagranicznym gościem premiera Mazowieckiego był właśnie Władimir Kriuczkow, który ani do generała Kiszczaka, ani do generała Jaruzelskiego nie musiał się fatygować, bo oni wcześniej znali swoje zadania, podczas gdy Tadeusz Mazowiecki aż do takiej konfidencji dopuszczony nie był, więc trzeba mu było wszystko uświadomić.

      A skoro już o generale Jaruzelskim mowa, to jednym z najzabawniejszych fragmentów książki jest zapis jego rozmowy z Davidem Rockefellerem 25 września 1985 roku w Nowym Jorku. Nie chodzi nawet o to, że generał został wysłany przez Sowieciarzy, żeby w ten sposób dowiedzieć się, jak ma być z tą całą transformacją, bo to jest zrozumiałe samo przez się, ani nawet o to, że komuszkowie chcieli uzyskać pewność, że cokolwiek się stanie, to włos z głowy im nie spadnie. Taką obietnicę, ma się rozumieć uzyskali – ale oczywiście nie za darmo, tylko za oddanie Polski Rockefellerom w arendę. Pan Szymowski nie jest do końca pewny, czy zapis rozmowy wydrukowany 3 tygodnie później w „ The New York Times” jest autentyczny - ale okazuje się, że jej przebieg jest potwierdzony przez dwie niezależne notatki, z których jedną sporządził uczestniczący w tym spotkaniu Zbigniew Brzeziński. Otóż Rockefeller sztorcuje generała Jaruzelskiego niczym kaprala i kiedy skarży się on na ciężkie warunki, jakie mu jego rozmówca komunikuje, ten ze śmiechem odpowiada: „A kto do kogo przyszedł? Chłopie, ty lepiej nic nie mów, jak masz mówić i tracić. Ty mówisz – ty tracisz, ja mówię, ty zyskujesz. To ty już lepiej nic nie mów, hahaha”.

      Co tu dużo mówić; nie czyta się tego z przyjemnością, bo na przykład Rockefeller mówi o Świątyni Salomona w Warszawie, która na początek może nazywać się „Muzeum” i o innych, jeszcze bardziej nieprzyjemnych rzeczach, ale jeśli tego nie poznamy, to nie będziemy rozumieli, co się z nami właściwie dzieje. Dlatego każdy, kto nie boi się ujrzeć nagiej prawdy w jej straszliwej postaci, a chciałby wiedzieć, co się z nami dzieje, powinien tę książkę przeczytać.

Leszek Szymowski – Operacja „okrągły stół”, Wydawnictwo Capital, Warszawa 2021
KUP OD WYDAWCY


Dla Polski – i dla Żydów


      Od niedzieli 21 marca cały nasz nieszczęśliwy kraj został zamknięty – ale żeby nie powodować niepotrzebnych skojarzeń, nasi Umiłowani Przywódcy z upodobaniem używają cudzoziemskiego słowa: „lockdown”, albo swojskiego „obostrzenia”. Ale bo też w środowisku naszych Umiłowanych Przywódców zaczęła rysować się różnica poglądów. Jedni Umiłowani Przywódcy opowiadają się za stosunkowo łagodnymi obostrzeniami, podczas gdy inni – zwłaszcza Doradca Doskonały pana premiera Morawieckiego, czyli pan prof. Andrzej Horban – za obostrzeniami idącymi jak najdalej. „Gołębie” pandemiczne twierdzą, że zbrodniczy koronawirus najwyraźniej nic sobie z żadnych obostrzeń nie robi i zupełnie nie liczy się z polityką partii i rządu, zatem powinno się stosować zasadę primum non nocere, co się wykłada, żeby przede wszystkim nie szkodzić gospodarce i innym dziedzinom życia, na przykład edukacji, czy przemysłowi rozrywkowemu. Owszem, skoro Nasi Okupanci postawili na obostrzenia i szczepionki, to trudno tu wierzgać przeciwko ościeniowi, ale to nie musi oznaczać, byśmy zaraz popadali w paranoję ponad potrzebę. Trzeba udawać, że się słuchamy, ale w granicach przyzwoitości i rozsądku. Z kolei pandemiczne „Jastrzębie” uważają, że najlepiej pozamykać wszystko i wszystkich, bo jeśli nawet wskutek tego wszyscy poumieramy z jakichś innych przyczyn, to przynajmniej umrzemy całkowicie zdrowi. Każde stanowisko ma oczywiście swoje plusy dodatnie i ujemne, ale nie o to chodzi, by je tutaj szczegółowo roztrząsać tym bardziej, że zbrodniczy koronawirus po raz kolejny potwierdza, że wbrew pozorom, jest wyrobiony politycznie. Widać to choćby w administrowaniu epidemią. Jak wiadomo, obostrzenia zostały proklamowane od 20 marca do 9 kwietnia. Dlaczego do 9 kwietnia? Skąd wiadomo, że 10 kwietnia zbrodniczy koronawirus złagodnieje? Odpowiedź jest prosta; 10 kwietnia przypada kolejna miesięcznica, a zarazem rocznica katastrofy smoleńskiej, więc koronawirus, chociaż oczywiście zbrodniczy, to jednak na tyle taktowny, by swoim dokazywaniem nie zakłócać smoleńskich liturgii. Co więcej; wyglada na to, że liturgie smoleńskie są ważniejsze od wielkanocnych, bo zbrodniczy koronawirus nie zamierza odpuszczać na Wielkanoc. Ale nie tylko argumenty medyczne są tu podnoszone. Okazało się bowiem, że aż 60 procent Polaków opowiada się za zamknięciem kościołów na Wielkanoc – a zwłaszcza opowiada się za tym moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, co oczywiście przydaje tej opinii ciężaru gatunkowego. Jak widać, powoli jesteśmy przyzwyczajani do rozstrzygania kwestii eschatologicznych metodami statystycznymi i jak tak dalej pójdzie, to w referendum obywatele zdecydują o istnieniu Pana Boga. Wyobrażam sobie, jak coś takiego ucieszyłoby pana Adama Darskiego, używającego pretensjonalnego pseudonimu „Nergal” i uważanego za delegata Belzebuba na Polskę, a w każdym razie – na województwo pomorskie.

      Ale to dopiero pieśń przyszłości, podczas gdy teraz czarne chmury zbierają się – z jednej strony nad prezesem Orlenu, panem Danielem Obajtkiem, a z drugiej – nad Marszałkiem Senatu, panem Tomaszem Grodzkim. Właśnie prokuratura wystąpiła o uchylenie mu immunitetu w związku z zabójczymi kopertami, jakie pan Grodzki miał przyjmować od pacjentów lub ich rodzin, kiedy był ordynatorem w jednym ze szczecińskich szpitali. Pan Grodzki oczywiście zaprzecza, to znaczy – nie tyle może zaprzecza, co twierdzi, że oskarżenie jest motywowane politycznie. To bardzo dobry argument, znacznie lepszy, niż zaprzeczanie. Przy zaprzeczaniu bowiem można się zaplątać w różnych niejasnościach, w poza tym – jak zauważyli wymowni Francuzi – qui s’excuse, s’accuse – co się wykłada, że kto się tłumaczy, ten się oskarża. Tymczasem kiedy oskarżenie ma charakter polityczny, już nic więcej mówić nie trzeba, bo sprawa staje się zrozumiała sama przez się. Ale chociaż pan marszałek Grodzki obrał słuszną taktykę, to pozostaje jeszcze sprawa immunitetu. Na razie za panem marszałkiem murem stanie większość senacka, ale – po pierwsze – jest to większość bardzo niewielka, w dodatku chwiejna i jeśli, dajmy na to, z dyscypliny wyłamałby się pan senator Libicki, to wtedy wszystko może się wydarzyć. Trawestując słowa Churchilla, jeszcze nigdy tak wiele nie zależało od tak nielicznych, a nawet od – od jednego.

Pan marszałek Grodzki robi dobrą minę i liczy na to, że w sprawie immunitetu uda mu się schronić za murami chwiejnej większości. Nic jednak na tym świecie pełnym złości nie jest pewne – a najlepszą tego ilustracją jest przypadek Wielce Czcigodnej Moniki Pawłowskiej, która właśnie z Koalicji Obywatelskiej, a konkretnie – z partii „Wiosna” - przeszła do Porozumienia pobożnego posła Gowina. Jak powiedziała, tak nakazał jej głos sumienia. To bardzo dobra wiadomość, bo świadczy o tym, że przynajmniej niektórzy Umiłowani Przywódcy mają sumienie i nawet niekiedy dopuszczają je do głosu. Jednak – jak zauważył w powieści „Gubernator” Robert Penn Warren – jeśli człowiek politykuje, to jego sumienie politykuje także. Oczywiście Wielce Czcigodna Monika Pawłowska zrobiła to dla Polski, a nie ma takiej rzeczy, której nie można by zrobić dla Polski. Skoro dla Polski można nawet zabijać wrogów, to tym bardziej można tak pokierować swoim sumieniem, żeby głosiło ono tylko rzeczy słuszne i pożyteczne. Pobożny poseł Gowin w swoim Porozumieniu walczy z panem Adamem Bielanem, więc w najlepszym razie będą dwa Porozumienia – a w tej sytuacji co to szkodzi powiększyć stan posiadania o panią Pawłowicz, która zresztą natychmiast stanęła na jedynie słusznym stanowisku, że prezesem Porozumienia jest Jarosław Gowin. Poza tym, w , tym przypadku interes Polski zbiegł się z interesem Wielce Czcigodnej. Pomyślny tylko; jakie perspektywy czekają kobietę w partii „Wiosna”, zdominowanej przez pana Roberta Biedronia i pana Krzysztofa Śmiszka? Toteż lepiej rozumiemy, że pani Monika Pawłowicz mogła dla Polski uczynić ofiarę ze swoich poglądów; jeszcze niedawno uważała prawo do aborcji za źrenicę wolności i nawet fotografowała się z błyskawicą, jako godłem „rewolucji macic”, ale w najnowszej fotografii błyskawica już zniknęła.

      Podobna, chociaż zupełnie na innym tle, wygląda sytuacja przed wyborami prezydenta Rzeszowa. Koalicja Obywatelska, Lewica, PSL i Szymon Hołownia, murem stanęli za panem Fijołkiem, podczas gdy obóz „dobrej zmiany” wystawił aż trzech kandydatów. Wygląda na to, że oddaje stanowisko prezydenta Rzeszowa walkowerem – ale dlaczego? Myślę, że dlatego, iż zarówno PiS, jak i Solidarna Polska oraz Porozumienie, postanowiły przeprowadzić test, który w wojsku nazywa się rozpoznaniem walką. Jeśli nie wiemy, czym dysponuje nieprzyjaciel, to przypuszczamy na niego atak tak, żeby pokazał wszystko, co ma. Najwyraźniej tedy Solidarna Polska i Porozumienie chcą sprawdzić, jaką siłą dysponują niezależnie od PiS i w zależności od wyniku tego testu podejmą przygotowania do wyborów w roku 2023. Widać wyraźnie, że pragnienie zdobycia rozeznania w tej sprawie jest dla nich ważniejsze od tego, by stanowisko prezydenta Rzeszowa objął kandydat wystawiony przez Naczelnika Państwa. Świadczy to o zaawansowanych przygotowaniach do przetasowań na politycznej scenie, które mogą doprowadzić do wysunięcia się jeszcze w tym roku na pozycję sondażowego lidera politycznej sceny pana Szymona Hołowni, za pośrednictwem którego Nasz Najważniejszy Sojusznik utrzyma wpływy polityczne w Polsce nawet gdyby PiS albo się zaśmierdziało, albo wyleciało w powietrze na gospodarczych skutkach walki ze zbrodniczym koronawirusem. Utrzymanie tego wpływu jest ważne z wielu powodów, również i z tego, że Sekretarz Stanu USA Antoni Blinken właśnie oświadczył, że odzyskanie holokaustowej „własności bezdziedzicznej” przez Organizację Restytucji Mienia Żydowskiego na podstawie ustawy 447, niezmiennie pozostaje na pierwszym miejscu jego politycznych priorytetów.



Judenrat w służbie aktywizmu


      W swojej znakomitej książce „100 zabobonów” ś.p. ojciec Józef Maria Bocheński OP, na pierwszym miejscu alfabetycznie wymienia „aktywizm”. Zabobon ten polega na przypisywaniu wartości wyłącznie działaniu, a nie na przykład rozkoszowaniu się chwilą, czy kontemplacji. Aktywizm rozpropagowali zwłaszcza egzystencjaliści, ale to tylko dowód ich kompletnego zidiocenia, którego źródłem była konieczność odgrywania komedii przed publicznością. Na przykład jeden z filarów egzystencjalizmu, Jan Paweł Sartre, razem ze swoją partnerką, Simoną de Beauvoir, codziennie dawali paryskiej publiczności przedstawienie polegające na tym, że swoich knotów nie pisali w domu, tylko w snobistycznej paryskiej kawiarni „Les Deux Magots”, w której zajmowali dwa oddzielne stoliki – a publika z otwartą paszczą ich podziwiała. Podobno właściciel w rewanżu nie liczył im ani za kawę, ani za croissanty – a przynajmniej takie fałszywe pogłoski krążyły po mieście. Przy takim podejściu do życia faktycznie nie można sobie pozwolić nawet na chwilę wytchnienia – ale jeśli ktoś nie goni aż tak bardzo za popularnością, jak para tych snobów – to może z życia czerpać mnóstwo przyjemności, o których ani Sartre, ani Simona najwyraźniej nie mieli najmniejszego pojęcia. Przypuszczenie to opieram na tym, iż Simona była feministką, a to jest nieomylny znak, że przynajmniej niektóre przyjemności życiowe były dla niej nieznane nawet ze słyszenia. Wracając do aktywizmu, to ojciec Bocheński pisze, że przyczyną rozpowszechnienia tego zabobonu jest inny zabobon w postaci kolektywizmu, czyli bezwzględnego podporządkowania jednostki jakiejś zbiorowości, nazywanej „społeczeństwem”, albo „narodem”. Że „społeczeństwo”, albo „naród” chce, albo nie chce tego, czy tamtego, więc jednostka musi się tej woli podporządkować bez dyskusji. Problem w tym, że „społeczeństwo” albo „naród” pojmowane jako byty realnie istniejące, które na przykład mają poglądy na różne sprawy, a nawet mogą je artykułować, chyba też jest zabobonem, bo zarówno jedno, jak i drugie, to tak zwane hipostazy, czyli terminy fikcyjne, którym przypisuje się realne istnienie.

      Rozpisałem się o tym wszystkim w związku z kolejnymi „obostrzeniami”, jakie rząd „dobrej zmiany” nakazał w związku z kulminacją „trzeciej fali” epidemii zbrodniczego koronawirusa, którą Wiluś Gates zarządził jeszcze na przełomie stycznia i lutego. Żeby było jasne; nie twierdzę, że koronawirus nie istnieje. Przeciwnie – istnieje, podobnie jak inne wirusy, które latają wokół nas jak chrabąszcze – ale jego szkodliwość nie uzasadnia aż takiego nakręcania spirali paniki, w następstwie której śmierć zbiera swoje żniwo nie tyle z powodu wirusa, tylko załamywania się państwowego systemu ochrony zdrowia. Kierując się aktywizmem i kolektywizmem, rząd „dobrej zmiany”, od którego w tej sprawie, podobnie zresztą jak w wielu innych, opozycja skupiona w obozie zdrady i zaprzaństwa niczym się nie różni i spór toczy się już tylko o różnicę zaangażowania w aktywizm i kolektywizm, doprowadzono do sytuacji, kiedy skierowanie wszystkich, czy prawie wszystkich „mocy przerobowych” na zbrodniczym koronawirusie sprawiło, że pacjenci cierpiący na inne dolegliwości mogą, a właściwie muszą czekać, aż „trzecia fala” zostanie przez administratorów pandemii odwołana – oczywiście o ile tej chwili doczekają. Rząd, a zwłaszcza jego Doradcy Doskonali w tej sytuacji zachowują się podobnie, jak major Sucharski na Westerplatte. Opowiadał Melchiorowi Wańkowiczowi, jak to drugiego, czy trzeciego dnia oblężenia teren składnicy zaatakowały Stukasy. Żołnierze zbiegli do schronów, ale pod bombami ściany schronów „chodziły” i major zauważył, że żołnierzy zaczyna ogarniać panika, więc kazał im przejść z jednego kąta schronu do drugiego. W tym drugim kącie było tak samo niebezpiecznie, jak w poprzednim, ale żołnierze odnieśli wrażenie, że major wie coś jeszcze, że kontroluje sytuację i się uspokoili. Toteż i rząd robi wszystko, by ludzie takie wrażenie odnieśli, chociaż czasami zachowuje się niekonsekwentnie. Raz minister Szumowski szydzi z przekonania o skuteczności maseczek, a innym razem minister Niedzielski chętnie nakazałby noszenie ich nawet podczas spożywania posiłków. Ludzie bowiem muszą w coś wierzyć, zwłaszcza, gdy wielu z nich nie wierzy już w Boga, więc dlaczego nie mieliby uwierzyć w maseczki? I rząd „dobrej zmiany” czyni gigantyczne wysiłki, by tę wiarę w maseczki i inne swoje działania i zarządzenia podtrzymać. Tak naprawdę bowiem nie ma na sytuację większego, a może nawet żadnego wpływu, więc nic dziwnego, że koncentruje się na podtrzymaniu tej wiary, która, mówiąc nawiasem, karmi się paniką, wywołaną tym, że administratorzy pandemii postawili na instynkt samozachowawczy, co z punktu widzenia socjotechniki okazało się strzałem w dziesiątkę.

      Wszystko to sprawiło, że ogromne masy ludzi zostały doprowadzone do stanu onieprzytomnienia, które pierwszorzędni fachowcy od urabiania opinii publicznej skwapliwie wykorzystują dla celów zleconych im przez wspomnianych administratorów. Przypomnę, że stary, żydowski grandziarz finansowy, w niepojętym przypływie szczerości puścił farbę, iż epidemia stworzyła „rewolucyjną szansę” dla przeprowadzenia przedsięwzięć, które w normalnych warunkach byłyby albo niemożliwe, albo bardzo trudne. Sformułowania o „rewolucyjnej szansie” grandziarz użył nieprzypadkowo, bo rzeczywiście – w Europie i Ameryce Północnej przewala się rewolucja komunistyczna, w której awangardzie tradycyjnie znajduje się żydokomuna. Dopiero na tym tle lepiej rozumiemy przyczyny, dla których rosnące rzesze hunwejbinów i ormowców politycznej poprawności zwęszyły w epidemii szansę wyrugowania chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej i forsowania zabobonu, że największym rozsadnikiem zbrodniczego koronawirsusa są kościoły. Co słabsze głowy, jak na przykład moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus i wyznawcy Świętego Spokoju, domagają się w związku z tym zamknięcia kościołów na Wielkanoc, a przynajmniej zmniejszenia limitu wiernych do 5 osób. Strach ma wielkie oczy, a poza tym przekonywanie durniów jest zajęciem jałowym, w związku z tym podsuwam pomysł racjonalizatorski, by na każdego wiernego mogło wejść do kościoła co najmniej 20 niewiernych. O ile bowiem tamowanie dostępu wiernym wychodzi naprzeciw celom komunistycznej rewolucji, to nie ma żadnego powodu, by tamować dostęp niewiernym. Nie ma nawet przeszkód natury medycznej, bo przysłowie nie bez kozery powiada, że „złego diabli nie wezmą”, więc żadnego niebezpieczeństwa nie ma.

      Ale na tym nie koniec, bo na celowniku żydowskiej gazety dla Polaków, na którym dotychczas znajdowali się księża, przybyła kolejna grupa społeczno-zawodowa, mianowicie policjanci. Jakiś funkcjonariusz „Gazety Wyborczej” wywąchał, że na portalach prowadzonych przez policjantów, duża część publikacji pochodzi o policjantów-antyszczepionkowców, a aż 40 procent policjantów nie chce się szczepić. „Gazeta Wyborcza” bije w związku z tym na alarm, bo jakże „nie chcą”, skoro „sam główny Srul” kazał wszystkich „wyszczepić”? Najwyraźniej Judenrat „Gazety Wyborczej” podobnie jak wcześniej Judenraty” Trybuny Ludu” czy „Żołnierza Wolności” uważa, że wszyscy bez gadania powinni poddać się „wyszczepianiu”, a miejsce głosicieli antyszczepionkowych oszczerstw powinno być w więzieniu, do którego powinni ich doprowadzić właśnie policjanci, na rozkaz niezawisłych sądów. Na tym bowiem polega „wolność prawdziwa”, której zasady Judenrat „Gazety Wyborczej” wyssał z mlekami „naszych matek i naszych ojców”, od stuleci nieugięcie stojących w awangardzie nieubłaganego postępu.



Cały świat nas podziwia, gospodarka kwitnie, bezrobocia nie ma





Stanisław Michalkiewicz odpowiada na kolejne pytania widzów swojego kanału. Mówi o najbardziej wstydliwych, haniebnych kartach historii Polski (mówi o trzech rozbiorach), największym dużym sukcesie Polski w ostatnich latach (odzyskanie niepodległości po 123 latach niewoli), książkach Pawła Jasienicy, Rumunii, rozpadzie monarchii austro-węgierskiej, Januszu Korwinie-Mikke i jego poszukiwaniach polskiego Augusto Pinocheta.




© Stanisław Michalkiewicz
28-31 marca 2021
www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © Wydawnictwo Capital / za: www.capitalbook.com.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz