WIADOMOŚCI BEZ ZAPRZAŃCÓW: (żadnych GWien, TVNienawiść itd)

OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.

PO już nie wróci kiedy sami dobierani masoni przeproszą za Jedwabne; anachroniczne pojęcie obiektywizmu, horyzonty elit i komu są potrzebne nauki humanistyczne?

Anachroniczne pojęcie obiektywizmu


Wielu żyjącym z sutych emerytur ludziom, a nawet czasem tym, którzy takowych nie mają, zdaje się, że komuna w Polsce, to było domowe ciepełko z czasowymi brakami w zaopatrzeniu. Jeśli zaś idzie o tak zwany obieg informacji, to nikt się tym nie przejmował, albowiem i tak każdy wiedział swoje. No nie bardzo. To jest właśnie ten moment, który ludzie słabi na umyśle opuszczają, wręcz wypierają, albowiem zdaje im się, że uda im się przetrwać dłubiąc w ogródku i nie zwracając uwagi na kręcące się dookoła monstra. Na zasadzie – nie zwracajmy na nie uwagi to sobie pójdą. Ta strategia może mieć sens, ale tylko wtedy kiedy potworom będzie się rzucać kogoś na pożarcie. I wielu cichych wielbicieli komuny, już rozmyśla nad tym, jak to będzie z tym kapowaniem, kiedy przyjdzie nowe.

Tak, jak napisałem wczoraj, wszystko kojarzy mi się ze wszystkim. Kiedy w piątek skończyłem, mocno, jak się okazało przy ostatniej lekturze, niedoskonały rozdział II tomu Kredytu i wojny, musiałem zadać sobie pewne pytanie. Brzmi ono – od czego zaczyna się realizację planów likwidacji państw? To jest pytanie proste i wszyscy znają odpowiedź. Nie każdy jednak rozumie, że tak było zawsze, tylko sfera od której się tę likwidację zaczyna mocno się od czasów średniowiecza zmieniła. Uściślijmy więc kwestię, żeby efekt był lepszy. Od czego rozpoczęło się likwidowanie Królestwa Jerozolimskiego? Nie będę Was długo męczył, napiszę to wprost. Od zamordowania Wilhelma z Tyru. Oczywiście, w książkach mądrzejszych niż moje, przeczytacie o sporach Herakliusza z Wilhelmem, o obłożeniu arcybiskupa Tyru klątwą i jego wyjeździe do Rzymu, by tam interweniować w papieża w swojej sprawie. Nie to jest clou. Wilhelm został zlikwidowany, albowiem prowadził bardzo dokładką kronikę Królestwa. Zmarł w roku 1186, a w 1187, likwidacja weszła w drugą fazę i naprała przyspieszenia. Zachowane zaś do dziś informacje i oceny pochodzące z epoki lub z czasów trochę późniejszych, stoją, delikatnie rzecz ujmując, w sprzeczności z wymową faktów.

Uchylę teraz tak zwanego rąbka, ale bardzo delikatnie. Ukazała się niedawno książka, w której autor w ciekawy sposób omawia źródła zachowane z interesujących nas czasów, a czyni to w ujęciu geograficznym. Pisze, że jest dużo dokumentów dotyczących północnej Francji, niewiele dotyczących państw krzyżowych w Palestynie i całkiem mało dotyczących historii krajów islamu w tamtym czasie. No, a z takiej Langwedocji XII i XIII wieku, to zostały tylko pieśni trubadurów. To świetnie, myślę sobie, bo z takiej Polski, gdzie prowadzona była intensywna działalność chrystianizacyjna, władcy koronowali się na wyprzódki, jeden przez drugiego, a kraj był zalewany najazdami, które musiały znaleźć jakieś odbicie w źródłach obcych, nie zachowało się nic poza kroniką Galla. O tym, by ktoś wyjaśnił likwidację królestwa zwaną rozbiciem dzielnicowym, inaczej, jak ogólnym trendem europejskim, nie może być nawet mowy. Choć przecież nie było żadnego trendu, a czas ten w Europie to moment centralizowania się władzy wokół różnych posiadających stare tradycje ośrodków lub wokół ośrodków nowych, bogatych, groźnych i aspirujących. I paczajta ludzie, nic w Polszcze z tego nie zostało, co za pech! Powiem więc oględnie tak – trzeba być wielkim frajerem, żeby wierzyć w takie rzeczy. I trzeba wypracować bardzo poważne mechanizmy blokujące, żeby odwieść ludzi od intuicyjnego sprzeciwu wobec tej hipotezy i od prób poszukiwania dokumentów z tamtej epoki, albo chociaż śladów po nich. No, ale jak widać wszystko się powiodło i nie dość, że wierzymy w to, iż niczego po naszych przodkach nie mamy, to jeszcze snujemy na podstawie tego „niczego” różne „naukowe” teorie.

Teraz, mając za podstawę zdrową bardzo zasadę, że wszystko można skojarzyć, przechodzimy, z wdziękiem prestidigitatora do czasów nam współczesnych i odczytujemy taką oto informację.

https://www.pch24.pl/la-times–washington-post–reuters-zmieniaja-naczelnych–anachroniczne-pojecie-obiektywizmu,82660,i.html

Ponieważ jesteśmy w tej komfortowej sytuacji, że pamiętamy komunę, a pamięć o jej początkach przetrwała w naszych okolicach w pismach i gawędach ojców i dziadów, bez wahania wskazujemy o co w tym chodzi. O brydzę drugiej świeżości. Oto zaczęła się identyczna jak za rewolucyjnego socjalizmu podmiana pojęć. I to zaczęła się od najważniejszego miejsca, czyli jak zwykle. Kiedyś była to kronika Wilhelma z Tyru, a dziś są to redakcje najbardziej opiniotwórczych periodyków w samym środku wolnego świata. Ten zaś, wkrótce zostanie ogłoszony domem niewoli, albowiem trzeba będzie zlikwidować tam wszystkich, którzy uprawiają anachronizmy. Nie tylko ten umieszczony w tytule, ale także anachronizm własności, anachronizm wiary, anachronizm podmiotowości. Tego zaś nie da się zrobić inaczej, jak poprzez prawdziwą wolność, która ma dopiero nadejść. Ponieważ świat został już wyzwolony z niebezpieczeństwa komunizmu, a tak się przynajmniej zdaje niektórym, można go znów poprawiać, żeby był jeszcze doskonalszy.

Przypomnę, że przed I wojną światową, najbardziej opresyjnym terenem, gdzie nie było wolności i rządziła uzbrojona w knuty ciemnota, były podzielone tereny I Rzeczpospolitej. Należało je wyzwolić z opresji przy pomocy Polaków, którzy wobec tej idei byli całkiem bezradni i na pewno nigdy by nie uwierzyli, gdyby ktoś im powiedział, że szykują sobie jeszcze cięższy los. Wydawało im się, że stoją przed wielkim jutrem. Na terenie zarządzanym przez wspomnianą ciemnotę, w obiegu były złote monety, a każdy kto chciał miał pracę. Oczywiście w okropnych warunkach, jak to pokazał nam mistrz Wajda w filmie Ziemia obiecana, nikt jednak nie nakręcił, o ile pamiętam, żadnego filmu o realiach życia, w komunistycznym pegeerze, a szkoda. Mogłoby być ciekawie.

Wróćmy jednak do anachronizmów. Mimo poparcia jakiego naród nasz, wierząc w swojej wyzwolenie, udzielił światowej rewolucji sterowanej z Wall Street i domu towarzysza Rotszylda w Londynie, wszyscy jesteśmy jednym wielkim anachronizmem. Większość przez wiarę, ale wszyscy en masse przez sam fakt zamieszkiwania w tym, a nie w innym miejscu. Nawet Lempartowa nim jest, ale ona dowie się o tym ostatnia. Nasz problem polega na tym, że nie rozumiemy prostej prawdy – to na naszym terenie dzieją się rzeczy najważniejsze, istotne w skali globu. Naszym przywódcom zaś, zdaje się, że jesteśmy tylko kawałkiem ziemi, gdzie dolatują jakieś odpryski idei i znaczeń. Otóż nie, jest dokładnie odwrotnie. Im szybciej to zrozumiemy tym lepiej. Musimy jednak przy tym pojąć jeszcze jedno: musimy zostawić po sobie jak najwięcej rozproszonych informacji i różnych śladów. Podkreślam – rozproszonych, albowiem gromadzenie zbiorów to jest wprost wysłanie ich na stos. I dotyczy to nie tylko zbiorów archiwalnych. Jeśli tego nie zrozumiemy, nie zostanie po nas nic, nawet anachronizm, bo jak widać z linku sprawy weszły w fazę, w której Herakliusz rzuca oskarżenia na Wilhelma. Do dziś nikt nie wyjaśnia o co oskarżony został arcybiskup Tyru. A jeśli Wam się zdaje, że jakaś uczelnia w Polsce wydała opatrzoną krytycznymi komentarzami kronikę Wilhelma, to musicie chyba iść do lekarza, żeby Was dokładnie zbadał. Wydał ją, rzecz jasna, w swoim własnym tłumaczeniu, pan Henryk Pietruszczak ze Zgorzelca, który robi dobrą robotę, ale jest całkowicie zmarginalizowany. I dobrze, bo po jaką cholerę mu sława, chodzi w końcu o sprzedaż treści legalnych, których nie ruszy uniwersytet. Nie ruszy, bo jego misja polega na ukrywaniu prawdy, a nie na jej odsłanianiu. Jeśli nie będziemy pisać i publikować teraz, następna okazja może się zdarzyć za sto, albo sto pięćdziesiąt lat. I nie łudźcie się, że jesteśmy terenem peryferyjnym, że nic z tego co się dzieje u Wielkiego Szatana, nie ma dla nas dużego znaczenia, albo że rozejdzie się po kościach. Już wkrótce okaże się, że wszystko co zostało napisane w czasie ostatnich 30 lat, to anachronizm i błąd metodologiczny, a do tego nie poparta niczym fantazja, no i w większości są to teksty obelżywe i wymierzone w prawdziwą wolność, które kroczy ku uciemiężonym ludom z całym wiaderkiem bryndzy drugiej świeżości, żeby każdy dostał swoją porcję i żeby było sprawiedliwie. A na koniec macie pomysł taki.

https://www.wprost.pl/kraj/10429652/slowo-zyd-nie-bedzie-moglo-byc-uzywane-jest-postulat-do-rjp.html

Ja tylko, tak trochę żartem, nawiązując do treści pod tym linkiem, powiem, że w Rosji na krzesło mówią stół. I doprawdy nie ma powodu, by we wszystkim ich naśladować.



Horyzonty elit czyli rozważania na temat możliwych, rzeczywistych powodów utrącenia arcybiskupa Wielgusa


W miarę jak rozwija się tak zwana sytuacja, mój entuzjazm dla rządów Prawa i Sprawiedliwości słabnie. Osłabnie całkiem, kiedy ludzie, którzy do tej pory PiS zwalczali, staną się najgorętszymi wielbicielami partii, bo pojmą, że niczym nie różni się ona od PO. Chwila ta nadejdzie niebawem.

Zacznę od czegoś innego jednak. Przyznam, że wczoraj trochę się rozczarowałem, tym, jak mało miejsca w komentarzach poświęcono Wilhelmowi z Tyru, a jak wiele idiotycznej informacji dotyczącej zakazu używania wyrazu Żyd. To jest, nie pierwsza niestety, demaskacja pewnego mechanizmu, który stosuje się w najróżniejszej skali. Czasem wręcz ogromnej. Dziś na przykład Żydem jest covid, a dawniej było nim śledzenie agentów bezpieki w Kościele. Oczywiście tylko takich, których należało śledzić, a nie takich, którym należało wszystko od razu wybaczyć i jeszcze okazać współczucie. To są zawody i emocje, od których trudno uciec i wyzwolić się z przymusu uczestnictwa w nich. Często ludzie uczestniczą w tych ustawkach, albowiem nie potrafią poradzić sobie z innym niż suflowane rozwiązaniem jakiegoś poważnego problemu. Nie mają w pobliżu nikogo, kto by podzielił ich wątpliwości, a więc uczestniczą w tym spektaklu, który się dla nich specjalnie aranżuje. Pół biedy jeśli rzecz dzieje się na wsi i chodzi o to, jak oceniać postawę wujka Jurka, który trochę pije i ma jakieś problemy. My tutaj, jednak, prowadzimy rozważania na temat uwikłań całego etnosu mówiącego po polsku. Mamy do tego prawo, a wręcz jesteśmy zobowiązani, albowiem stanowimy jego część. I być może jest to nasze najważniejsze prawo, które w dodatku ktoś może spróbować nam odebrać, jak to już nie raz bywało. Zupełnie jak w piosence Jana Pietrzaka, zaczynającej się od słów A pan mi mówi panie kontrolerze….A proces ten przebiega zwykle w ten sam sposób, najpierw ktoś wyznacza obszar, na jakim toczy się dyskusja na interesujący nas temat, potem wskazuje główne i najważniejsze jej problemy, a następnie wygłasza referaty na temat każdego z nich, po czym z wyżyn swojego autorytetu, odmawia całej reszcie prawa głosu. Albowiem reszta ta nie rozumie ogromu pracy, którą włożył on w tę manipulację i chce go z czegoś rozliczać, albo dyskutować z użyciem argumentów, które nie zostały przewidziane w preliminarzach. Zwykle owe argumenty, z którym wyskakują ludzie nieodpowiedzialni, dotyczą przeszłości. A ona, jak wiemy nie jest najważniejsza, liczy się bowiem przyszłość. Wszyscy pamiętamy, jak Aleksander Kwaśniewski ruszył do wyborów z hasłem Wybierzmy przyszłość. I wszyscy pamiętamy czym się to skończyło. Dziś z tym samym hasłem, ale inaczej zredagowanym rusza do boju PiS. Nowy ład nie jest bowiem niczym innym, jak tylko powtórzeniem tego co mówił Kwaśniewski. I żeby to chociaż od niego się zaczęło, ale przecież ludzie, nie żyjący nawet zbyt długo, tacy jak ja, pamiętają, że to jest już któryś z kolei nowy ład. I wszystkie poprzednie nowe łady, skończyły się w identyczny sposób, nie ma więc ani jednego powodu, by przypuszczać, że teraz będzie inaczej. No, ale nie wiedzą o tym pokolenia wchodzące w życie i przyjmują ten cały ład z entuzjazmem, albowiem wierzą, że tym razem będzie inaczej, chodzi wszak o nich, a cóż może być ważniejszego dla przyszłości niż oni sami?

Co mnie w tym wszystkim drażni najbardziej? Bynajmniej nie to, że nowy ład podobny jest jak dwie krople wody do reklamy OFE sprzed 20 lat, ani to, że Morawiecki pieprzy jak Gierek i kręci reklamówki dokładnie takie same, jak towarzysz Edward z towarzyszem Jaroszewiczem. Najbardziej drażni mnie to, że oni coraz bardziej skracają interwały pomiędzy jednym a drugim przekrętem. No i, że – będąc przecież świadomi tego iż nie jesteśmy idiotami – prowadzą z nami dyskusję na tak krępująco niskim poziomie. Choć powinienem się może cieszyć, bo gdyby zaczęli nas traktować serio przez kraj przetoczyłaby się fala aresztowań. A tak mamy tylko covida.

Jakie elementy składają się na ten nowy, stary, ład? Mam na myśli elementy istotne. Oto kraj się zadłuża i robi jakieś inwestycje, których przeznaczenie, wobec nieistnienia doktryny angażującej nas wszystkich, jest nieznane. Do tego inwestuje się sporo w szkolnictwo. Myślę więc, że nowy, stary ład, zakończy się jak zwykle zapaścią, na której wyrównanie pracować będą dzisiejsi trzydziestolatkowie, w warunkach raczej gorszych niż to co mamy dzisiaj, a wszyscy ci, którzy za pieniądze państwa, bądź własne zdobyli jakieś potrzebne systemowi wykształcenie zostaną przewiezieni do instytucji pracujących nad umocnieniem rzeczywistych ośrodków władzy. Inwestycje zaś zostaną przejęte, jako nierentowne, albo komuś sprzedane, za psi grosz. Pewnie do tego można coś jeszcze dołożyć, ale ja nie wiem co, bo nie jestem wcale aż tak bardzo przenikliwy. No, ale interesuje się komunikacją i widzę, co jest na okładce tej broszury, reklamującej nowy ład. Tam są ludzie, za których ktoś podjął najważniejsze życiowe decyzje. Czyli ludzie po pierwsze, niczego nie świadomi, po drugie niesamodzielni, po trzecie roszczeniowi. W ten sposób PiS pozycjonuje swój przyszły elektorat. Oczywiście bałwanowi, który ten projekt zatwierdzał wydawało się, że naród to łyknie, albowiem zobaczy szczęśliwych i wolnych od trosk obywateli, którzy nie muszą się o nic martwić, bo całą odpowiedzialność wziął za nich rząd. Rodzina zaś wreszcie jest na swoim. Wszyscy dobrze wiemy, że w życiu nie ma czegoś takiego, jak brak trosk i brak odpowiedzialności, a każdy kto składa ofertę w tym duchu, jest z miejsca podejrzany. I teraz zrobił to PiS. Można oczywiście rozpłakać się ze szczęścia, że wreszcie nasi zwyciężyli, ale ja jakoś nie mogę. Być może przez moją wrodzoną małostkowość. Ciągle bowiem pamiętam o tym, że kariera polityczna Mateusza Morawieckiego rozpoczęła się od zablokowania na pół roku mojego bloga. Można też powiedzieć, że argumentacja, jakiej używam jest bez sensu, albowiem nie mamy i tak na nic wpływu, a w życiu raz jest lepiej, a raz gorzej, nie ma się więc czym przejmować i trzeba się cieszyć, że nam akurat, choć przez kawałek życia będzie lepiej, bo program PiS nie jest taki zły.

Nie podzielam takich poglądów, z przyczyn, o których już wielokrotnie pisałem. Da się owe przyczyny zmieścić w jednym zdaniu – bez organizacji która realizuje naszą doktrynę, państwową, narodową, religijną, jesteśmy istotami nie zasługującymi w zasadzie na nic. A proponuje nam się coś ciągle, z kilku powodów. Najważniejszym jest liczba ludzi mówiących po polsku i ciągle ufających w jakieś historyczno-polityczne projekcje. Następnym argumentem jest Kościół, który ciągle istnieje i my deklarujemy przywiązanie do niego. Trzeciego argumentu nie ma. Pierwszy rozbraja się quasi dyskusjami o historii rodem z kabaretu, a drugi pedofilią księży. Jeszcze trochę potrwa zanim obydwa staną się nieważne. A pewnie zbiegnie się to w czasie z zastopowaniem nowego ładu, czyli za jakieś osiem, dziesięć lat. Potem nie zostanie nam już nic. Pisząc – nam – mam na myśli nasze dzieci i wnuki, o które nikt się nie zatroszczy, to raczej pewne. Dlatego prowadząc dyskusję z politykami, publicystami, z ludźmi aparatu i władzy, przede wszystkim należy mieć własne argumenty, które nie są w żadnym punkcie kompatybilne z argumentami jakich oni używają w swoich rozważaniach, stąd obecność w tekstach na tym blogu treści niespotykanych gdzie indziej. I stąd obecność we wczorajszym tekście Wilhelma z Tyru. A także wspomnienie w dzisiejszym tytule arcybiskupa Wielgusa. Na przykładzie afery, jaką wokół niego rozpętano, dobrze widać, jak rysują się horyzonty, naszych patriotycznych elit. Wielu biskupów podpisywało lojalki, wielu donosiło i wielu zostało przez bezpiekę wychowanych, ale tylko księdza arcybiskupa Wielgusa upokorzono w tak okropny sposób. Reszta powiedziała – przepraszam – i dano im święty spokój. Pozwolicie, że publicznie zwątpię w szczerość tamtego oburzenia, nie tylko dlatego, że nie mam ani grama zaufania do Gazety Polskiej. Także dlatego, że w ocenie postaw wobec opresyjnego systemu, dominują podwójne a może nawet potrójne standardy. I znów chcę wrócić do argumentów niestandardowych. Nie mogę przestać myśleć o tym, że arcybiskup Wielgus zajmował się Michałem Szkotem i alchemikami. To są rzeczy, które – gdyby je podsunąć jako argument naszym – wywołałby w nich pusty śmiech jedynie. Dlaczego? Bo są niepoważne. Cóż to jest dla Jarosława Kaczyńskiego czy Antoniego Macierewicza, kiedy oni są chorzy na Polskę i najważniejsze było dla nich zdemaskowanie agentów w hierarchii. O tym, co w głowach ma cała reszta, posadowiona niżej, szkoda nawet gadać. Jeśli ktoś myśli o państwie w tych kategoriach, to nie nadaje się do rządu. Być może nadaje się do jakieś zarządu, ale to także niepewne. Są ludzie, którzy w dość zabawny sposób mówią, że Polska nie ma rządu, ale zarząd. Ten zaś zawsze można zmienić, odsyłając jego członków na zasłużoną emeryturę, albo do innych, bardziej odpowiedzialnych zadań. Ja wiem, że naszym trudno w to uwierzyć, ale są ludzie na tym świecie, którzy cały czas i nieustająco, myślą o kwestiach tak nieważnych dla współczesnego człowieka, jak okoliczności upadku Jerozolimy w roku 1187. Myślę, że arcybiskup Wielgus do nich należał.

Aha, jeszcze jedno. Nowy ład może się skończyć wcześniej niż wszyscy przypuszczają, albowiem dla budowniczych jego globalnej wersji najważniejsza jest dewastacja, ta zaś wiążę się z przekazaniem władzy w ręce radykałów vaginosceptycznych i uczulonych na biel. Politycy Pis mogą się łudzić, że jest inaczej, ale ja łatwo potrafię wyobrazić sobie sytuację, kiedy po wykonaniu najważniejszych pracy przygotowawczych, rząd Morawieckiego i cały PiS odchodzą w atmosferze oburzenia i walk ulicznych toczonych w obronie praw kobiet, a do władzy dochodzi Hołownia z Zandbergiem i oni zaczynają robić taki ład, że wielu z nas łeb z wrażenia odleci. No, a politycy PiS rozkładają ręce i mówią – nic nie mogliśmy zrobić…naprawdę…bardzo przepraszamy.



PO już nie wróci czyli błędy metodologiczne w publicystyce


Walka klas zaostrza się w miarę jej prowadzenia, jak powiedział towarzysz Stalin. To prawda, albowiem, ten kto ma większą determinację i większe parcie na sukces, dowiaduje się w końcu, że bez całkowitego uniećtorzenia przeciwnika, jego zwycięstwo nie będzie zwycięstwem. Nie będzie nawet kompromisem. To będzie klęska. Świadomość tego faktu dała zwycięstwo komunistom. I trzeba było czekać pół wieku, aż im owa świadomość z głów wywietrzeje, żeby można było znów coś przeciwko tej organizacji przedsięwziąć.

Obserwowałem dyskusję pod wczorajszym tekstem i mam w związku z nią kilka wniosków. W zasadzie należałoby przestać mówić o PiS, tak jak przez jakiś czas zabroniłem tu mówić o covid 19. Dyskusja bowiem na temat partii rządzącej zaczyna wykazywać wszelkie cechy walki klas. Zaostrza się w miarę jej prowadzenia. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że blokada takich treści, byłaby odebraniem ulubionych zabawek wielu autorom i komentatorom, dlatego tego nie zrobię. Chciałbym wskazać jedynie na kilka tkwiących w niej pułapek i błędów metodologicznych. Przede wszystkim koledzy popierający PiS bezwarunkowo, nie mogą się zdecydować kto w istocie obejmie władzę po upadku dobrej zmiany, czy będzie to Braun z Dziamborem czy może Czarzasty z Zanbergiem. Na czym polega błąd w rozumowaniu? On jest umieszczony na dwóch głębokościach i składa się z dwóch elementów. Pierwszy, osadzony płycej: nie ma istotnej różnicy pomiędzy prawdziwą prawicą, a lewicą. To znaczy, jestem pewien, że żadna prawicowa, prawica nie dojdzie do władzy, bo przed drzwiami z napisem władza, okaże się, że zapomnieli klucza, albo że Korwin wymienił go na kartę rabatową do agencji towarzyskiej z nieletnimi Tajkami. Kiedy fakt ten zostanie ujawniony do drzwi podejdzie Czarzasty i powie, że on ma akurat zapasowy klucz, a do tej agencji wpuszczają go zawsze za darmo, w uznaniu zasług. Po czym drzwi otworzy i wpuści tam swoich ludzi.

Druga część błędu ukryta jest głębiej. Nie chodzi o to, kto przyjdzie po PiS, chodzi o to, kogo się obarczy za ten fakt odpowiedzialnością. Tego zdaje się nie rozumie nikt. Bo cały mechanizm dyskusji – za PiS czy przeciw, polega właśnie na tym, by antycypując fakty, zwalić na kogoś odpowiedzialność. Ponieważ wybory są tajne i nie wiadomo kto, jak głosuje, odpowiedzialność zwala się na tych, którzy werbalnie wyrażają jakieś wątpliwości. Nie wiadomo, jak ludzie ci będą głosować, ale dopuszczają się oni grzechu ciężkiego, to znaczy mówią, co im się nie podoba i jakie zagrożenia widzą w dalszej perspektywie. A tak nie wolno. W zasadzie dlaczego? Bo co się stanie? Duch w narodzie osłabnie? Dworczyk ma w dupie narodowego ducha, czego wielokrotnie dowodził swoimi wypowiedziami. Czym mamy się przejmować? Nie jesteśmy dziećmi i możemy mówić co nam się podoba. Jeśli zaś partia, albo jej sympatycy uważają, że jednak nie możemy, to jest to jawny i oczywisty dowód na to, że już zaczęło się szukanie winnych. Każdy kto w tym uczestnicy, jest co najmniej nierozsądny. Powtórzę – nie chodzi o to, kto przyjdzie po PiS, ale o to, kto zostanie za to obarczony odpowiedzialnością. I chcę tu jeszcze przypomnieć wszystkim kolegom, że to politycy są odpowiedzialni za sytuację w kraju. Dlatego właśnie zostają politykami, bo nie boją się, przynajmniej w założeniu, brać na siebie odpowiedzialności. Używanie więc argumentów – cicho, cicho, bo przyjdą tamci, jest trochę nie na miejscu. Tamci nie przyjdą i to jest jasne, PiS zaś rządzi mając w ręku także inne niż demokratyczna legitymacje i one są ważniejsze. Sytuacja zaś nigdy już nie wróci do stanu sprzed wyborów roku 2015. Zapomnijcie o tym. Nie będzie Tuska, nie będzie Grada, czy jak się ten gość nazywał i nie będzie Schetyny. Może być za to ideologiczny podział w dobrej zmianie i co wtedy zrobi, tak zwany twardy elektorat PiS? Za kim się opowie? I kim będzie straszył ludzi, którzy mieli już wcześniej różne wątpliwości?

Kolejna kwestia dotyczy przyszłości. Ja to chyba wczoraj niezbyt wyraźnie napisałem. Może więc trzeba zrobić to naprawdę dosadnie; każdy kto wyraża szczerą troskę o przyszłość dużych grup ludzi to oszust, albo złodziej. I nie ma znaczenia, skąd mu nogi wyrastają. Jego intencje są podejrzane, a metody przewidywalne. Moje argumenty przeciwko PiS dotyczą sposobu komunikowania się z wyborcami, który to sposób obserwować mogliśmy w ostatnim półwieczu z pięć albo sześć razy. Od partii, która deklaruje, że wywiodła nas z domu niewoli, oczekiwałby jednak czegoś więcej. Bo uważam, że na znacznie więcej zasługujemy. Kiedy więc widzę te same co zawsze cwaniackie ryje, które wylosowały lepsze miejsca na widowni, nie mam ochoty z nimi współpracować. Nie nie chce mi się też słuchać, że ich przeciwnicy są gorsi. Tamtych już nie ma, to jest fakt podstawowy. Dyskusja zaś jest tak profilowana, byśmy rozmawiali wyłącznie o tym czego już nie ma, albo o tym czego jeszcze nie ma. Starannie przy tym unikając tego co jest, albowiem rozmowy na ten temat mogą zaszkodzić przyszłości i zniweczyć te cudowne plany, które dla nas dobra zmiana przygotowała. Powtórzę więc – sposób w jaki reklamowane są te plany, to jest ten sam szwindel, który powtórzył się już pięć razy wcześniej. Nie chcemy o tym słuchać i nie chcemy brać udziału w tym przedstawieniu. Nie wierzymy w szczerość intencji ludzi używających takiego języka, bo jest to język skompromitowany. Oczekujemy, że politycy w Polsce zaczną się komunikować z wyborcami inaczej, poważniej i w sposób bardziej dojrzały. Bo na razie wszystkie produkowane przez nich komunikaty, przypominają regulamin półotwartego więzienia dla alimenciarzy – jak będziesz grzeczny, to pozwolimy ci wyjść do kiosku po gazetę i gumę do żucia.

Teraz pora na konteksty, albo raczej na jeden kontekst. Pojawił się tu wczoraj link do instrukcji obsługi nowego ładu. Zamarłem. Nowy ład to ma być polska wersja new deal Roosvelta. Nie wiem do kogo Morawiecki kieruje ten komunikat, ale na myśl przychodzą mi tylko wyborcy Czarzastego, a nie stały i twardy elektorat PiS. New Deal, czyli obarczenie ludzi odpowiedzialnością za politykę banków, zakończone klęską, którą próbowano ukryć przystępując do wojny. To jest coś niesamowitego. Potem zaś pozbawienie Amerykanów złota, o czym zdaje się trzeba przypominać co drugi dzień. I na to dziś powołuje się Morawiecki, a my mamy mu wierzyć, bo inaczej wróci PO?! Myślę, że sukces PiS polegał będzie na tym, iż po śmierci Kaczyńskiego Morawiecki dokooptuje Czarzastego i razem stworzą rząd zgody narodowej. Może nawet pojadą we dwóch na żniwa do rodziny Popiełuszków, żeby zrobić lepsze wrażenie na wierzących Polakach. Wszystko zaś po to, by ludzie uwierzyli w przyszłość.



Komu są potrzebne nauki humanistyczne?


Gdybyśmy byli poważni, tak zwane nauki humanistyczne, czyli wszystkie filologie, historię i jej pochodne oferowalibyśmy tylko tym studentom, którzy skończyli wcześniej jakiś kierunek ścisły, a najlepiej jakiś kierunek ścisły i prawo. Może być też ekonomia, choć jak napisał Stanisław Karpiński w swoich wspomnieniach, pisanie o ekonomii i mówienie o niej żadnego praktycznego znaczenia nie ma.

Dopiero po takim przygotowaniu ludzie powinni zabierać się za studia humanistyczne. Bez tego, wszystkie te kierunki są tylko zbiorem hagad, które przyjmuje się na wiarę. Z przyjęcia owej wiary niewiele potem wynika, ponadto, że prymusi utrwalają powielone wcześniej formuły, w każdym w zasadzie przypadku błędne. Jeśli zaś nie błędne to zamienione w zbiór idiotycznych anegdot. Najbardziej jaskrawym przykładem humanistycznych absurdów i niechęci humanistów do interesowania się czymkolwiek naprawdę, jest sprawa obrazu Jana Matejki, zatytułowanego Stańczyk, podniesiona przez betacoola. To jest wisienka na torcie i wskazówka jednocześnie, jak można zgłupieć. Dotyczy to wszystkich historyków sztuki. Nie lepiej jest z kwestiami dotyczącymi poruszanej tu często ostatnio kultury rycerskiej, która z całą pewnością nie była tym, czym się wydaje współczesnym jej apologetom. To jest już wyższa szkoła zidiocenia, bo każdemu popularyzatorowi wiedzy o rycerzach wydaje się, że jest rycerzem, a jego żona jest damą i to się oczywiście wiąże z jakimiś tam osobistymi uwikłaniami w domowe rytuały. Nie mam zamiaru w to wnikać, ale jest to dość czytelne. Do tego dochodzi Komuda i jego dwór kupiony w częściach na Aliexpress, a potem ustawiony na osiedlu domków jednorodzinnych.

Dlaczego ja w ogóle o tym piszę? Wczoraj dostałem do ręki Kronikę Królestwa Jerozolimskiego, Wilhelma z Tyru. Rzecz wydaną przez prywatnego wydawcę, przez niego przetłumaczoną i przez niego dystrybuowaną. To jest naprawdę niezwykłe. Mam jednakowoż pytanie: co robią w czasie kiedy Henryk Pietruszczak tłumaczy, podstawowe dla pewnym obszarów wiedzy, publikacje, profesorowie historii i pokrewnych dziedzin wiedzy, którzy zaczynali studia razem ze mną? To mnie interesuje, bo mam wrażenie, że poszli oni w tak zwane biznesy, a te nie dotyczą bynajmniej hurtowego handlu nawozami sztucznymi, ale organizacji dystrybucji treści. W tej zaś nie ma miejsca ani na Wilhelma z Tyru, ani na nasze swojskie Acta Tomiciana. Ja już nie pierwszy raz podejmuję ten temat i zawsze słyszę to samo: że studenci powinni się uczyć języków, w tym języków martwych, a potem czytać teksty. Ja się nie nauczyłem żadnego języka, a teksty tłumaczą za mnie ludzie do tego przygotowani. Płacę im za to, uważam, że nieźle i ciągle zgłaszają się nowi. Wczoraj, na przykład, zgłosił się pan, który jest tłumaczem czeskiego. Na razie nie mamy nad czym pracować, ale z całą pewnością coś się znajdzie. Ci zaś, którzy używają argumentów takich jak wyżej, że języki, lektura tekstów, ble, ble, ble…nie maja zamiaru nawet zaglądać do żadnego ważnego tekstu, a to z obawy, że piramida głupstwa, w której zrobili tę swoją karierę zawali się od jednego w nią puknięcia. Cała bowiem, a mam na myśli piramidę nauk humanistycznych, zbudowana jest według zasady wyłożonego w wierszu Tuwima – że dom, że Stasiek, że drzewo….Na straży tej konstrukcji stoją producenci ciekawostek historycznych, którzy zmieniani są na warcie przez belwederskich profesorów. Ludkowie ci nie zauważyli, że przez ten wsobny chów, któremu zostali poddani, odpuścili olbrzymie obszary aktywności literackiej i wydawniczej, które ja nazywam rynkiem. Więcej – oni nie zauważyli, że jak ktoś ma dwie ręce i głowę, może stworzyć dobrze prosperujący rynek ciekawych publikacji wokół siebie. I żaden autorytet nie będzie mu straszny. I to właśnie zrobił Henryk Pietruszczak, a także ja sam.

Tak się przy okazji składa, że działalność publicystyczna humanistów przyczynia się do dewastacji języka polskiego i jego dramatycznego zubożenia. Nie dość, że za państwowe pieniądze produkują oni nie czytane przez nikogo teksty, rozmijające się zarówno z doświadczeniem dnia codziennego, jak i z logiką faktów, przez te teksty przywoływanych, to jeszcze uważają, że tłumaczenie na polski dzieł ważnych nie ma sensu, bo student się nauczy języka i sam przeczyta. Nie chce mi się nawet pisać o tym, co to jest nauka jednego czy drugiego języka dzisiaj w Polsce i do czego nadają się ludzie, którzy potem po takim kursie próbują coś robić. Sam władowałem mnóstwo forsy w językową edukację dzieci, a wszystko to zrobiłem z bardzo praktyczną myślą, która już teraz przynosi owoce. Większości jednak studentów język obcy jest potrzebny do zamawiania piwa w odległych krajach, szczególnie jeśli są absolwentami tak zwanych nauk humanistycznych. I do niczego więcej. Nawet jeśli uda im się coś przeczytać, o przełożeniu tego na zrozumiały język polski nie ma mowy, albowiem wszystkie próby rozbiją się o metodę – że dom, że Stasiek, że drzewo. I szlus. Co z tego, że na liście, co go Stańczyk położył na stole napisane jest Samogitia 1533, skoro mędrcy mówią, że tam stoi jak byk Smoleńsk 1514. Tak ma być i koniec. A skoro tak, to cała reszta treści podawanych na przemądrych wykładach nadaje się do rzucania za psami. No, ale tę właśnie, nadającą się do rzucania za psami wiedzę sponsoruje hojnie nasze państwo, które uważa w dodatku, że jest ona jakimś ideologiczno-doktrynalnym fundamentem. W fundamencie tym, niczym pale wbite w muliste dno, tkwią postaci, godne naśladowania. Mityczni herosi niepodległości, czy czego tam jeszcze. A ja wczoraj zajrzałem, dość niespodziewanie do książki Ignacego Schipera Dzieje handlu żydowskiego na ziemiach polskich i znalazłem tam inne postaci, w mojej ocenie stokroć dla zrozumienia historii Polski ważniejsze niż taki na przykład Jan Zamoyski.

Weźmy pierwszego z brzegu – Izaak Brodawka dzierżawca myt i żup królewskich na Litwie, a także dzierżawca mennicy za Stefana Batorego, który handlował do spółki z pochodzącym z Tykocina Łazarzem Abramowiczem. Izaak Brodawka wymieniany jest zwykle z innymi hurtownikami żydowskimi, przeważnie z Poznania, takimi jak: Dr Marek Majer i jego zięć Abraham, obaj z Poznania. Schiper przy wielu nazwiskach kupców żydowskich konsekwentnie stawia literki Dr, przy czym pierwsza litera jest zawsze wielka. Czy jakiś uczony humanista, mógłby wyjaśnić dlaczego tak czyni? I jakie to doktoraty zdobyli poznańscy hurtownicy, współpracujący z kancelarią królewską Stefana Batorego? Oczywiście, że nie. Czy człowiek tak zasłużony dla Brześcia jak Izaak Brodawka, ma choć w tym Brześciu swoją ulicę? A skąd. A czy Łazarz Abramowicz ma swoją ulicę w Tykocinie? Rzecz jasna nie. A szkoda, bo to oni zapewne, dzierżawiąc myta, żupy i mennice dostarczyli Stefanowi Batoremu sporą część budżetu na wojnę z Moskwą. Jakby tego było mało głównym inżynierem wojskowym w armii Batorego był Mendel Izakowicz, który dzierżawił także litewskie dochody skarbowe. Towarzyszył on armii maszerującej na północ i nadzorował tam roboty inżynieryjne. Czy ktokolwiek z historyków zajął się tą postacią jakże przecież ważną dla zrozumienia kampanii Stefana Batorego? Oczywiście, że nie. Nie zajmują się tym nawet sprzedawcy ciekawostek historycznych, których ekscytuje, na przykład, sprawa takiego Saula Wahla, rzekomego jednodniowego króla Polski. Istnienie tego człowieka jest z jednej strony powodem do niewczesnych żartów, a z drugiej częścią mitologii żydowskiej kolportowanej w Polsce. Tymczasem jeden rzut oka na streszczenie przygód pana Saula, stawia nam wszystkie włosy na głowie o otwiera wszystkie czakramy w mózgu ( czy jak się tam te niezwykłe przestrzenie nazywają). Oto Mikołaj Radziwiłł Sierotka udaje się z pielgrzymką pokutną do Jerozolimy. Kiedy wraca, źli ludzie napadają go i pozostawiają bez pieniędzy. Nikt nie chce mu pomóc, jedynie główny rabin Wenecji pochyla się na jego niedolą. Nazywa się on Samuel Judasz Katzenellenbogen. Z wdzięczności Radziwiłł zgodził się odszukać jego syna, Saula, który – o czym ojciec zapewne nie wiedział – uczył się w sławnej na cały żydowski świat jesziwie w Brześciu Litewskim. Domniemywać należy, że pod czujnym okiem Izaaka Brodawki. Kiedy Radziwiłł wrócił oczywiście odnalazł Saula i uczynił go dzierżawcą wszystkiego co tam w jego dobrach nadawało się do wydzierżawienia, potem zaś – w czasie bezkrólewia – zaproponował jego kandydaturę na jednodniowego czy też raczej jednonocnego króla. Historia ta ma charakter legendarny. Jeśli zaś ktoś doszukuje się w niej wątków autentycznych, to kierują nim po prostu złe intencje. Mnie naprawdę nie interesuje to, ile przywilejów Saul nadał gminom w czasie swojego krótkiego panowania. Ciekawy jestem tylko dlaczego nikt nie studiuje polityki domu radziwiłłowskiego po tych wypadkach, a także interesuje mnie kim byli ci rozbójnicy, którzy napadli Mikołaja Sierotkę pod Ankoną. No i rzecz jasna, jaka sława poprzedzała pielgrzymki polskich magnatów do Jerozolimy. Bo przypuszczam, że było tak – zwykle wszyscy jechali tam oficjalnie, z wielką pompą i po drodze załatwiali różne interesy, korzystne dla środowisk trzymających rzeczywistą władzę w ich dobrach. Jeden Sierotka, postanowił wybrać się do Ziemi Świętej w stroju pokutnym, tak by nikt go nie poznał. Okazało się jednak, że nie docenił swoich litewskich kontrahentów w biznesie i oni mu pokazali, że nie można tak po prostu jechać gdzie się chce i nie realizować różnych podjętych wcześniej zobowiązań. Tak sądzę, no ale każdy może mieć swoje zdanie na ten temat. Jeszcze….

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/dzieje-handlu-zydowskiego-na-ziemiach-polskich/



Kiedy masoni przeproszą za Jedwabne czyli protestantyzacja katolickich mediów i homilii


Otrzymałem wczoraj taki oto link.
https://info.wiara.pl/doc/6775846.Jezuici-chca-zebrac-100-mln-dolarow-na-odszkodowania-dla

Zanim przeczytałem, co tam jest napisane, zwróciłem uwagę na widoczne po prawej stronie uśmiechnięte główki. Pod każdą kryje się felieton, czyli synekura dla osoby, która zapewne ma jakieś zasługi. Nie wiem dla kogo i dla czego, ale to nie jest aż tak bardzo istotne. Sama ta formuła jest odstręczająca. Jacyś ludzie, o których nikt nigdy nie słyszał, albowiem ich osobowości są obłe i niezauważalne, silą się na coś w rodzaju świeckiej homiletyki. Po co? Żeby podnieść klikalność portalu i wprawić wszystkich czytelników w dobry nastrój. Przyznam, że nie wiem i nie potrafię odgadnąć jaki to może mieć cel. Po co na katolickim portalu wiara.pl podaje się, jak mawiał ś.p. Papcio Chmiel, takie prochy nasenne dla paralityków? Sądzę, że polityka Kościoła polega na tym, by serwować ludziom treści uspokajające, bo to nie spowoduje odpływu wiernych ze świątyń. Gdyby zaś w tym miejscu, gdzie mamy te dziwne głowy znajdowały się jakieś treści choć trochę kontrowersyjne mogłoby to spowodować jakieś niepotrzebne zawirowania. Takie myśli zapewne krążą po głowach hierarchów. I teraz pomyślcie, co by było gdyby podobnymi kryteriami kierował się w swojej misji Jan Kapistran. Szkoda nawet gadać.

Przejdźmy jednak do treści artykułu. Oto amerykańscy jezuici wpadli na pomysł, by założyć fundację, która zadośćuczyni potomkom niewolników, jakich ci jezuici posiadali na początku XIX wieku. Pieniądze z funduszu będą przeznaczone także na coś, co zostało nazwane pojednaniem ras.

W ślady jezuitów mają iść inne zgromadzenia katolickie czynne w USA. Ja zaś mam pytanie – a kiedy członkowie lóż masońskich czynnych w XVIII i XIX wieku w Ameryce i Wielkiej Brytanii, handlujący niewolnikami po całym świecie, stworzą wreszcie fundusz, który zadość uczyni potomkom ofiar tej organizacji? Czy może wyznaczono już jakiś termin zebrania w tej sprawie? Czy wskazano lidera projektu, który będzie za wszystko odpowiadał i czy stosowne portale opublikowały już liczbę osób, którym należy wypłacić odszkodowania? To mnie bardzo ciekawi, albowiem wtedy dopiero świat mógłby odetchnąć z ulgą. Mam też kilka innych propozycji. Na przykład taką: ponieważ jednym z najbardziej zagorzałych zwolenników niewolnictwa był markiz Pombal, należałoby w zasadzie zburzyć jego pomnik w Lizbonie. Dlaczego tego jeszcze nie zrobiono? Skoro można wywrócić św. Ludwika w S. Louis, to dlaczego nie Pombala? Albo Waszyngtona? Powszechnie wiadomo, że człowiek ten posiadał niewolników, sprzedawał ich i kupował. Okrył tym samym hańbą cały naród. Nie powinien stać na cokołach, a stoi.

Trzeba by też sięgnąć głębiej i zastanowić się co też spowodowało kłopoty finansowe jezuickiego uniwersytetu w latach 30 XIX wieku, że zdecydował się on na sprzedaż niewolników? Może jakiś kryzys gospodarczy? Może jakieś nie do końca właściwie zinterpretowane posunięcia masońskiego rządu? Tym powinni się zająć felietoniści katolickiego portalu, a nie robieniem płatków mydlanych sprzedawanych potem, jako produkt spożywczy. Czy kogoś takie rzeczy w ogóle obchodzą? Jeśli nie, to ja pierwszy rzucam to hasło – MASONI! PRZEPROŚCIE ZA NIEWOLNICTWO! ZA LUDZI, KTÓRYM ZGOTOWALIŚCIE PIEKŁO SPRZEDAJĄC ICH SWOIM WSPÓŁBRACIOM W LOŻY. PRZEPROŚCIE ZA DZIECI ODEBRANE MATKOM, ZA ZGWAŁCONE DZIEWCZĘTA I KREW PRZELANĄ NA PROWADZONYCH PRZEZ CZŁONKÓW LÓŻ PLANTACJACH! IM SZYBCIEJ TO ZROBICIE TYM PRĘDZEJ PAN BÓG WAM WYBACZY.

To jest, w mojej ocenie, właściwy ton, jakim katolickie media powinny dyskutować ze światem o zjawiskach takich jak niewolnictwo i jego konsekwencje. No, ale tego tonu nie odnajdujemy w wypowiedziach duchownych i hierarchów, a szczególnie nie odnajdujemy go postawie ojców jezuitów, którzy nie są w stanie, a wynika to wprost z niechęci, właściwie naświetlić historii paragwajskich redukcji. Odwracają od nich głowy i zakładają fundusz, który będzie wspierał bogatych amerykańskich czarnych i tak od dawna utrzymywanych przez państwo. Do tego dochodzi propagandowy wymiar takich akcji, które skupiają całą uwagę na postawie Kościoła w dawnych czasach. Nie dość, że księża mordowali sieroty w Irlandii, to jeszcze do tego handlowali niewolnikami. Potworne! W tym czasie państwa rządzące przez masonów próbowały zaprowadzić raj na ziemi. Tak to będzie wyglądać w wyobraźni przeciętnego konsumenta treści medialnych. Nie sądzę, by Pan Bóg wybaczał głupotę, która działa na szkodę Kościoła, ale jak ojcowie jezuici chcą się w ten sposób łudzić, to jest to wyłącznie ich sprawa.

Jak możemy przeczytać w tym artykule podobne inicjatywy podjęły także niektóre parafie anglikańskie. To interesujące, ale niestety autora nie zaciekawiło które to parafie. To jest więcej niż brak profesjonalizmu dziennikarskiego. To jest coś absolutnie dyskwalifikującego. Nie autora bynajmniej, ale czytelników. Mamy bowiem całkowitą pewność, czytając takie i podobne artykuły, że stojące za nimi gremia redakcyjne, uważają swoich odbiorców za durniów. Siebie zaś za wybrańców losu. I o tym właśnie świadczą te uśmiechnięte główki z prawej strony.

Historia Kościoła pełna jest męczenników za wiarę, męczenników z przypadku i nie zawinionych ofiar pogan, muzułmanów, masonów i żydów. Nikt nie przeprasza potomków tych ludzi i nikt nie proponuje im jakiegoś zadośćuczynienia tu na Ziemi. Oni bowiem swoją nagrodę odbiorą w Niebie. Jeśli zaś ktoś proponuje gratyfikacje za niedolę i zły los wypłacane post factum, w dodatku z funduszu, który będzie zarabiał na giełdzie, ten nie wierzy w życie wieczne. I to jest dość proste do zrozumienia. Wierzy za to w propagandę i satanistyczną wizję ziemskiego raju. Im bardziej malowniczym i sielskim folklorem obudowuje się takie inicjatywy, tym gorzej dla misji Kościoła na tym świecie. To naprawdę nie jest trudne do zrozumienia. Można się oczywiście zastanawiać jaki rodzaj gratyfikacji, poza finansową otrzymują wszyscy ci ludzie, którzy podobne histerie firmują własnymi nazwiskami. Bo rozumiem, że grosze, jakie zarabia się w takim portalu nie są główną motywacją. Zapewne chodzi jeszcze o utwierdzenie siebie i otoczenia w tym, że podąża się właściwą drogą, a droga ta nie dość, że jest szeroka, pięknie wybrukowana, to jeszcze wiedzie we właściwym kierunku. Powtórzę na koniec jeszcze raz – co by na to powiedział Jan Kapistran…



Sami dobierani czyli formatowanie przekazu


Czasem używamy formuły, która streszcza się w wyrażeniu – przekroczenie granicy. Może być to formuła rozbudowana i wtedy wygląda tak – przekroczenie niewidzialnej granicy. Mam wrażenie, że świat medialny, wliczając w to prawicowych publicystów, którzy pokazują się w mediach i telewizjach, przekroczył właśnie niewidzialną granicę. Ktoś może zażartować, że kolejną, ale ja sądzę, że tę najważniejszą. Ludziom tym bowiem wyraźnie udzielono jakiś gwarancji. Wszyscy zaś wiemy co warte są gwarancje…niewiele…jeśli rzecz ująć oględnie. A ja dziś postanowiłem być oględny i bardzo spokojny, albowiem to co zobaczyłem z rana nastroiło mnie bardzo refleksyjnie.

Przede wszystkim zauważyłem, że wyświetla mi się w skrzynce pocztowej reklama czegoś, co nosi nazwę jobikon i określane jest jako targi pracy. Nie wiem dlaczego mi się to wyświetla, bo przecież nie szukam pracy. Mam jej aż za dużo.

Na targach, jak to na targach, są gwiazdy. I tymi gwiazdami jobikonu zostali Magda Gessler i Radek Kotarski. To jest moim zdaniem niezwykłe, szczególnie w przypadku Kotarskiego, który ponoć opracował metodę włamywania się do mózgów. Ja widać nieskuteczną, bo jeździ teraz po jobikonach, zamiast pracować dla CIA czy kogo tam, albo leżeć gdzieś, na plaży, na której nie słyszano nigdy o covidzie. O Magdzie Gessler szkoda mówić. Ludzie ci przekroczyli niewidzialną granicę i będą teraz doradzać młodym, jak znaleźć dobrą pracę. Dlaczego? Bo zostali do tego wyznaczeni i to jest ich kawałek tortu. Podobnie jak te kuchenne rewolucje i włamywanie się do mózgu, a także pogadanki o tym, jacy są świetni i jak daleko zaszli. Wielu ludzi to cieszy i ja potrafię taką postawę zrozumieć. Jedyną jednak reakcją na postaci tu opisywane, jest chęć odgrodzenia się od nich płotem i nie spoglądania nawet w tamtą stronę. Niestety zarząd jobikonu wykupił reklamy w internecie i nie można. Szkoda.

Przekonuję się jednak coraz silniej do tego, że absolutnie żadnego sensu nie ma nagrywanie jakichkolwiek pogadanek. Ilość kompromitacji, jakie są dostępne w sieci, powoduje, że łatwo można trafić do jednego wora ze wszystkimi polityczno-publicystycznymi poszukiwaczami sławy. No, a jak się już tam trafi, to z wyjściem będzie bardzo trudno. No chyba, że te pogadanki będą o czymś, czego absolutnie nikt, ale to nikt nie rozumie. Będę o tym jeszcze myślał. Na razie dociskam gaz i sunę z tym drugim tomem Kredytu i wojny. Na pogadanki nie ma czasu.

Zanim przejdę dalej, powtórzę raz jeszcze to co już tu kilka razy napisałem: NIE MA ŻADNEJ SŁAWY! POPULARNOŚĆ JEST PUŁAPKĄ. NALEŻY JEJ UNIKAĆ I ODSUWAĆ SIĘ JAK NAJDALEJ OD LUDZI JEJ POSZUKUJĄCYCH. Można to czynić jedynie poprzez produkowanie komunikatów zrozumiałych przez niektórych jedynie, należy też przy tym bezwzględnie demaskować tych, którzy tylko udają, że je rozumieją.

A teraz już plejada wybrańców. Ludzi, którzy służą do tego, by formatować przekaz, a przy tym ludzi, którzy uwierzyli w siebie i przekonani są, że mają takie moce. Udzielono im bowiem gwarancji. I oni ją przyjęli bez mrugnięcia okiem, albowiem kogo jak kogo, ale ich nie wykiwa i nie wyroluje nikt.

Oto Marian Kowalski, którego wystąpienie trudno w ogóle skomentować, choć ludziska na twitterze bardzo się starają.

https://twitter.com/PanasiukPiotr/status/1373034187842813955

Jak widzę Mariana przypomina mi się stary radziecki film o życiu w Jakucji na przełomie dawnych i nowych czasów. Wspominałem już chyba ten obraz. Dzieło to nosiło tytuł Biały szaman i opowiadało o tym, jak władza radziecka za pomocą swoich ludzi cywilizowała mieszkańców tajgi. No więc panu Marianowi wydaje się, że on pojawił się w tajdze i ma jakąś misję. Jego komunikaty zaś, urzekająco czytelne, trafią do wszystkich, wychowanych na publicystyce internetowej.

A teraz naczelny Najwyższego Czasu. Przyznam, że czuję rozczarowanie. Z dwóch powodów, po pierwsze gadałem z nim jakieś dwa lata temu na temat Sumlińskiego i wydawało się, że jakoś nawiązujemy porozumienie. No, ale coś się w międzyczasie zmieniło. Myślę, że to jest najbardziej wyrazisty przykład dwóch istotnych zjawisk. Pierwsze – na rynku treści nie to jest ryzykiem, co kojarzy się z antyrządowo. Drugie – oto do czego prowadzi zawężanie spektrum publikowanych treści, z obawy, że czytelnik ich nie zrozumie. W pismach takich jak Najwyższy Czas, które od zawsze próbują zagospodarowywać wchodzących w życie młodych, sfrustrowanych ludzi, zawężanie spektrum treści wydawało się konieczne. To samo było i jest z Gazetą Polską. Chodzi o to, by ciągle przekładać te same, mocno znaczone i wyświechtane karty, bo, po pierwsze – nikt nie podejmie ryzyka, by zaryzykować start z jakąś inną tematyką, po drugie, „ałtorytety” publicystyczne nie nadążą za tym z całą pewnością. Powywracają się i będzie kupa śmiechu. Można coś jeszcze dodać na temat sponsorów, ale ja ich nie znam, więc nie będę się wypowiadał. Pora na link:

https://twitter.com/przeszpieg/status/1372914854948970496?s=09

Kolejnej osoby nie znałem, ale dowiedziałem się dziś, że to jest były naczelny Superaka. No i wic polega na tym, że on został trzy lata temu zwolniony, a teraz uwiarygadnia go Monika Jaruzelska. To ciekawe, bo ktoś tam napisał, że wykuwa się właśnie nowa władza. I to jest, śmiało rzec można, tyle razy wyszydzana i demaskowana trzecia droga. Pani Monika najwyraźniej gromadzi wokół siebie osoby, które nie dość, że mają jakieś gwarancje, to jeszcze – w domyśle – uważają się za strategów i mózgowców. Z tego, uważam, będzie więcej śmiechu niż z Mariana, ale trzeba trochę poczekać.


Komizm sytuacji wytraca trochę impetu niestety, albowiem komentujący starają się być bardzo serio i osadzają swoje wypowiedzi w nieistniejących kontekstach politycznych. Szkoda.

Na koniec Klimasara, która w białoruskiej telewizji tłumaczy się z Burego

https://www.tysol.pl/a62808-Powiedzialam-to-co-zawsze-Klimasara-tlumaczy-sie-po-fali-krytyki-ws-wywiadu-dla-bialoruskiej-TV#.YFEGraZI8G0.twitter

Dzieci, nie rozumiejące wyrazu gitowiec obskakują obcoplemienne telewizje i tam opowiadają o II wojnie światowej, a wszystko po to, żeby tamci nie czuli się urażeni. Powiem tak, jeśli ktoś rzeczywiście zechce sprawdzić co tutaj się myśli o wyklętych, Burym i całej reszcie, może stanąć wobec wyzwań i zaskoczeń, których Klimasara nie jest w stanie sobie wyobrazić, nawet w sytuacji, kiedy jej do mózgu podłączą rozrusznik, a do dupy maszynę parową Watta. To samo będzie z red naczem NC i tym całym Sławkiem, co z Moniką koalicję montuje. Cechą bowiem immanetną duszy polskiej jest dwoistość. W dodatku bardzo głęboko skrywana. I tego właśnie ci wszyscy ludzie, którzy produkują licencjonowane komunikaty za żadne skarby nie są w stanie zrozumieć.


© Gabriel Maciejewski
14-20 marca 2021
źródło publikacji:
www.Coryllus.pl





Ilustracja © Wydawnictwo Klinika Języka / za: www.basnjakniedzwiedz.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz