Systemowa nędza = nowy ład
Nie ja jeden podejrzewam, iż zapowiadany hucznie nowy ład, będzie miał dobrze znaną twarz systemowej nędzy, z którą oswajaliśmy się od czasów późnego Gierka. Nie mam jednak zamiaru pisać dziś o aspektach ekonomicznych zjawiska, ale o innych. Nazwijmy je propagandowo-artystycznymi.
Ostatnio wskazaliśmy tu, że podejmowane są ciągle odnowa próby zdewastowania now how obowiązującego na terenie lasów państwowych. Dokonywane jest to na różne sposoby, począwszy od drastycznych cięć w wynagrodzeniach – 14700 + dodatki dla generalnego dyrektora – na wskazywaniu iż istnieje jakaś inna niż akademicka wiedza o uprawie i pielęgnacji lasu. No i że wiedza ta jest nie tylko lepsza, ale w ogóle ważniejsza, fajniejsza, ciekawsza, a przede wszystkim nie wymagająca osobistego fizycznego zaangażowania w prace leśne. Mędrzec, który poznał jej arkana, nie musi nawet bywać w lesie. On może teoretyzować na jego temat zza biurka. Do tej roboty wynajmowane są osoby zaburzone, z głębokimi deficytami, które szukają jakichś spełnień. To są mechanizmy znane od wielu dekad, a może nawet stuleci i każdy je doskonale rozpoznaje. Trudno tylko uwierzyć w to, że tak łatwo tym sugestiom ulegamy. Postaram się więc dziś wyjaśnić, jak to się dzieje. Uczynię to trochę żartem, a trochę nie. Otóż dawno, dawno temu w dobrym tonie, który świadczył o niesłychanej wręcz fantazji, było wręczenie dziewczynie bukietu kwiatów zerwanych na miejskim klombie. To było oczywiście zachowanie naganne, ale jakże urocze. Byli tacy, którzy zerwane na klombie kwiaty wręczali nauczycielkom, ale ja tylko o nich słyszałem, nigdy takiego kozaka nie poznałem osobiście. Owa postawa mogła ewoluować i zwykle tak się działo, ale kierunek tej ewolucji był jeden – kiedy amant podrósł, albo przestawał dawać dziewczynom kwiat i prezenty, albo wymyślał takie „od serca”, czyli jakieś bezwartościowe śmieci typu urocza łódeczka wystrugana z kory. Wszystko to czynił dokładnie w tym samym celu, w jakim kradł kwiaty z klombu – żeby pokazać autentyczność swoich uczuć i zdecydowaną bardzo skłonność do poświęceń. Na tych dwóch doświadczeniach opiera się nasze myślenie o tym, jak powinniśmy się prezentować przed światem. Daje się to streścić w dwóch słowach – nieodpowiedzialność albo nędza. Jest gorzej niż myślicie, albowiem ktoś owego sprzężenia, pomiędzy kabotynizmem a nędzą strzeże niczym źrenicy oka i bardzo pilnuje, żeby żadna postawa, inna niż wymienione, nie zyskała popularności, lub nawet nie zaciekawiła nikogo. Wybór mamy tylko taki – być kabotynem, albo nędzarzem, który zbiera – dla upiększenia swojego lokalu – puszki po zagranicznym piwie.
Czym się w wymiarach politycznych kończy kabotynizm wszyscy wiemy, a jak ktoś nie wie jeszcze, niech koniecznie sięgnie po wspomnienia Stanisława Karpińskiego zatytułowane Złe czasy. O wiele trudniej jest wskazać na mechanizmy wpędzające nas w systemową nędzę. No, ale czasem, cudownym zrządzeniem losu, zdarza się coś, co może nam zrozumienie tych zagadnień ułatwić. Oto właśnie jeden z komentatorów wrzucił pod wczorajszym tekstem link do strony posła Edwarda Siarki, który w PiS odpowiada za administrację leśną. No i na tej stronie poseł Siarka umieścił sobie takie oto motto:
„…Lecz nie przestańmy czcić świętości swojeOd takich właśnie rzeczy zaczyna się kultywowanie systemowej nędzy, a umieszczenie podobnych cytatów na stronie oficjalnej ma charakter oświadczenia już na wstępie blokującego każdy dialog. Po owym oświadczeniu poznajemy, że poseł Siarka jest członkiem jakieś wewnętrznie spójnej, sfanatyzowanej organizacji, która nie zamierza prowadzić z nikim dialogu, a komunikować będzie się za pomocą demonstracji i oświadczeń. Demonstracja już była – wywalili generalnego z lasów – a teraz mamy oświadczenie. Ma ono charakter ni to zaklęcia, ni to modlitwy, czyli jest poezją po prostu. Poezja zaś w Polszcze służy do mącenia ludziom w głowach i wpędzania ich w systemową nędzę. Jeśli zaś akurat nie używa się jej do tych celów, to z całą pewnością stanowi ukryte ramię opresyjnej cenzury. Poseł Siarka tego nie wie, ani nawet nie wyczuwa, bo on prawdopodobnie od dawna jest członkiem owej sfanatyzowanej organizacji, która nie będzie prowadzić z nami żadnego dialogu, koncentrując się na działaniach zmierzających ku systemowej nędzy, zwanej dla niepoznaki nowym ładem. Uważa się przy tym, jak wszyscy członkowie sfanatyzowanych organizacji, za depozytariusza prawdy i narzędzi wdrażających tę prawdę w życie. Poseł Siarka, ale nie tylko on, postanowił po prostu, podarować nam od serca, wystruganą z kory, śliczną łódeczkę. Czeka też, a za nim cała struktura, którą reprezentuje, kiedy zaczniemy wyrażać szczery, niczym nie skrępowany zachwyt, nad tym niezwykłym podarunkiem. Inna opcja, raczcie zauważyć, nie wchodzi w grę.
I przechowywać ideałów czystość…”
Adam Asnyk
Z prezentowaniem tego rodzaju oświadczeń wiąże się inna istotna kwestia, czyli właściwa edukacja młodzieży, ale też dorosłych. Chodzi o tak zwane krzewienie wartości. Wiąże się to z popularyzacją literatury i poezji socjalistycznej, która określana jest jako patriotyczna, w zasadzie nie wiadomo czemu. Za jej pomocą bowiem krzewi się i rozplenia wyłącznie wymieniony na początku kabotynizm i towarzysząca mu nieodmiennie systemowa nędza. Jest w zasadzie jeszcze gorzej, jeśli ktoś wiedziony szczerym odruchem, chciałby nieco ulepszyć komunikaty służące do indoktrynacji, jaką władza stosuje wobec ludu i choć przez moment zasugerował, że owa władza i ów lud to jedno, ten może się spotkać z bardzo gwałtowną reakcją, znaną z wewnętrznych porachunków, do jakich dochodzi w silnie sfanatyzowanych organizacjach. Władza nachalnie promująca kabotynizm i nędzę pod pozorem wartości nie jest władzą pochodzącą z nadania ludu. Tak się może zdawać, ale tylko do momentu, kiedy zrozumiemy, że od czasów ostatniego sejmu I RP, lud w Polsce nie miał żadnej władzy i nikogo nie wybierał. Miał jedynie, zatwierdzić jedną z dwóch przeznaczonych do zarządzania zamieszkałym przezeń obszarem grup.
W sferze, którą omawiamy czyli propagandowo-artystycznej, wyraża się owa tendencja następująco – albo nie będzie w obiegu żadnych treści związanych istotnymi dla ludu kwestiami, także tymi dotyczącymi tradycji, albo będą, ale produkować się je będzie przez wyselekcjonowaną grupę ludzi, z materiałów zbieranych po śmietnikach, w myśl zasady – żeby nie było niczego. Lepiej bowiem, jak nie ma niczego niż jak jest trochę czegoś.
Zastanawiałem się wczoraj, jak to jest, że taka Gazeta Polska, przy takim budżecie, ciągle reprezentuje tak nędzny poziom edytorstwa. Myślę, że tak musi być. Nie można bowiem pozwolić, i to jest rzecz w zarządzaniu lokalnym etnosem najważniejsza, by ktokolwiek pokazał, że istnieje możliwość zrobienia czegoś naprawdę dobrze. A przy tym niewielkim kosztem. Mogłoby się to skończyć tragicznie czyli rozpadem i degeneracją organizacji, której działania tu omawiamy. Jeden z drugim, zamiast kraść kwiaty z klombu, albo strugać łódki kozikiem, gotów byłby jeszcze pójść do jubilera i kupić narzeczonej coś ze złota. No, a potem jeszcze szpanować tym przed kolegami. Do takich rzeczy nie można dopuścić i dlatego konieczny jest nowy ład. Powstaje on na dobrze znanych zasadach, których zastosowanie kończy się zawsze tak samo – nędzą, wojną w najgorszym razie i depopulacją lub emigracją. I teraz nie będzie inaczej…
O wizerunku leśników w mediach i popkulturze
Trochę przez podpuszczenie kolegi, a trochę z powodu własnych, wrośniętych w serce, uporów będę kontynuował ten temat.
Najpierw trochę historii. W zasadzie w epoce powojennej nie istniał w popkulturze żaden sensowny wizerunek leśnika. Wszystkie były karykaturalne i przerysowane. Za komuny wypracowano tylko dwa takie wizerunki, jeden to tajemniczy gajowy Marucha, który stał się z czasem bohaterem najprymitywniejszych żartów, a drugi to teść Czterdziestolatka, grany przez Władysława Hańczę, właściciel psa, który wabił się Ugryź. Pan ten udawał w sposób średnio przekonujący przedwojennego szlagona, co się bardzo podobało ludziom mieszkającym w małych mieszkankach, na wielkich osiedlach, którzy nigdy żadnego szlagona nie widzieli. W latach osiemdziesiątych pojawiła się trzecia postać, która nie została przez widzów zaakceptowana, a wręcz wyparto ją ze zbiorowej świadomości. Był to Włodek, główny bohater serialu „Punkt widzenia”, grany przez Bogusława Lindę. To od tej właśnie produkcji zaczęła się kariera Lindy. Włodek był inżynierem leśnictwa, który próbował ułożyć sobie życie w trudnych czasach i w ogóle mu się to nie udawało. Niewiele z tego filmu pamiętam, poza tym, że miał jakieś kochanki i w mundurze leśnika, krojonym jeszcze w latach sześćdziesiątych, wyglądał kretyńsko. Serial ten był bardzo nieautentyczny, i tak jak napisałem został ze świadomości zbiorowej wyparty. Nikt poza mną go nie wspomina, ani o nim nie pisze.
Jak się sprawy miały w rzeczywistości? Ponuro. Znalazłem się w lasach w połowie lat osiemdziesiątych. Na pierwsze praktyki pojechaliśmy wiosną roku 1985. Zostały mi z tego czasu obraz następujące: wiejska gospoda gdzieś w osadzie położonej wśród bardzo zaniedbanych lasów. Pan leśniczy, jak gdyby nigdy nic, stoi przed budynkiem i pije piwo ze słoika po dżemie, który służył tam za kufel. My zaś, uczniowie, obserwujemy to z osinobusa. Potem tenże pan leśniczy wraz z bardzo malowniczo wyglądającym panem gajowym, oddalają się w las, dźwigając bańkę po mleku pełną piwa. Wracają niemal na czterech. My coś tam dłubiemy w tych krzakach, jakimiś narzędziami. Inne leśnictwo, inne praktyki: podleśniczy o wyglądzie przemalowanego na biało Shreka, ubrany w cywilne łachy, ze starą raportówką na ramieniu, przekonuje nas, że sadzonki brzozy to w rzeczywistości sadzonki olszy. Koledzy się bardzo denerwują i omawiają to jego wystąpienie długo, używając słów powszechnie uznawanych za obelżywe. Tak więc gajowy Marucha był tylko nędznym naśladownictwem tego, co rzeczywiście można było zaobserwować w lasach, w tamtym czasie.
Trzeba jednak powiedzieć, że tamte lata były momentem przełomowym, zmieniać się bowiem zaczął rzeczywisty wizerunek leśników, którzy z zapijaczonych degeneratów przekształcać się zaczęli w coraz liczniejszą i mocniej obecną w świadomości zbiorowej grupę specjalistów. W dodatku takich, którzy posiedli wiedzę i umiejętności szczególne, a także – ale to już później – oddano im do dyspozycji różne niesamowite technologie, służące do eksploatacji obszarów, którymi zarządzali. Czy ta rzeczywista zmiana spowodowała, że leśnik, jako postać pozytywna, sympatyczna, interesująca i silna zagościł na stałe w mediach i produkcjach pop kultury? Nie. Dlaczego? Bo pracowicie budowana przez kadrę nauczycielską postawa jaką powinien reprezentować leśnik, została ukradziona przez ekologów. To znaczy przez kogo? Napiszę to wprost – przez Marsjan, którzy zjawili się nagle nie wiadomo skąd i zaczęli emitować komunikaty groźne w rozumieniu strategicznym, ale niegroźne w rozumieniu potocznym. – Oni też chcą dobrze – pomyślał niejeden i spokojnie zasnął. Przebudzenie było jednak bolesne, albowiem okazało się, że zarówno wiedza leśników, zdobywana w okolicznościach trudnych, jak i praktyka, której nabywają przez całe lata, nie mają znaczenia wobec gotowych pakietów bredni, które ekologom wręcza Saruman, rezydujący na olbrzymim statku kosmicznym zacumowanym gdzieś wysoko, w kosmosie.
Pojawienie się ekologów miało jeszcze jedną, istotną konsekwencję. Przez kilka dekad mogło się wydawać komuś, że istnieje coś takiego jak wewnątrzresortowa lojalność. Była ona lansowana wśród leśników różnymi opowieściami o charakterze mitologicznym. Snuto gawędy o przedwojennych leśnikach bohaterach, o dobrych gospodarzach zarządzających z sukcesem wielkimi, zalesionymi obszarami, o partyzantach w mundurach leśnych, o myśliwych wreszcie. Działalność ta kontynuowana jest także dzisiaj. Służy ona jednak tylko uśpieniu czujności ludzi, którzy wiążą z zawodem jakąś przyszłość i usiłują sami siebie przekonać, że dobrze czynią.
Zanim przejdę do szczegółowych wyjaśnień, wtrącę jedno zdanie. Mało kto idzie do lasu kierowany wyborami racjonalnymi. Nawet jeśli dzieciak pochodzi z rodziny od pokoleń związanej z lasem, jego decyzja jest zawsze bardzo osobista i emocjonalna. Leśnicy, szczególnie młodzi, mają na tle lasów obsesję, żeby nie powiedzieć szajbę. To im przechodzi z czasem, ale pozornie. Nie chcą tracić złudzeń i żeby one trwały uwierzą we wszystko i każda, nawet spreparowana motywacja, będzie przez nich dobrze odebrana.
Stąd właśnie ktoś wpadł na pomysł, by owe leśne hagady i mitologie lansować bez opamiętania. Nie mają one istotnego znaczenia, albowiem żadna wewnętrzna lojalność w resorcie nie istnieje. Leśników można łatwo podzielić, rozegrać i rozwałkować, a kiedy to się stanie, część z nich stanie dzielnie na posterunku i będzie doglądała, z pełnym przekonaniem, dewastacji i grabieży lasów. I też się jakaś motywacja do tego znajdzie.
Powiedzmy, że przez dwadzieścia lat, świadomie czy nie, to nieistotne, pracowano w resorcie nad stworzeniem wizerunku leśnika, którzy nie kłóciłbym się z rzeczywistością. Była to ucieczka przed komunistyczna degeneracją i degradacją, kiedy to leśnik był czymś absolutnie okropnym.
Niestety próba ta zakończyła się niepowodzeniem. Kiedy bowiem okazało się, że wszyscy leśnicy wyglądają jak spod igły, mówią z sensem i są tak nowocześni i dynamiczni, jak załoga G, z zapomnianej już kreskówki, przyszedł ktoś, kto zaczął strącać im czapki z głów i proponować piwo nalewane z brudnego baniaka po mleku, wprost do ogryzionego słoika po ogórkach. I jeszcze upiera się owa postać, że tak ma być. Bo miejsce leśników jest w bajce o złym gajowym i popaparamnym leśniczym. Ich miejsce zaś, wysprzątane, dobrze zaopatrzone w sprzęt, zajmą Marsjanie z planety Ekologia. Ich panowanie zacznie się, a właściwie już się zaczęło, od zlikwidowania tych pozorów wewnętrznej lojalności, które usiłowano zbudować przez ostatnie dwie dekady. I które trzymają się na bardzo słabych gawędach, wywołujących jedynie szyderstwo. Lojalności bowiem nie buduje się za pomocą rzewnych opowieści, ale w działaniu. Ja wiem oczywiście, że lasy to polityka i to co piszę to też przecież bajki. Grupy zaś zawodowe tkwią w systemowych pułapkach karmiąc się złudzeniami, indywidualnymi lub zbiorowymi. No, ale będę się upierał, że mam rację. Jutro umieszczę tu tekst o strategicznym znaczeniu technologii i upraw rolnych i leśnych.
Odnawialne surowce strategiczne
Doszło tu wczoraj do rzeczy kuriozalnej, która nie powinna mieć miejsca. Zostaliśmy potraktowani, przez człowieka używającego nicku Krzysiek, tak mniej więcej, jak swoich blogerów traktował zawsze Targalski. Krzysiek więc z miejsca wyleciał. Przychodził on tu co jakiś czas, żeby wyjaśnić nam, jak bardzo się mylimy krytykując rząd. Biorąc pod uwagę fakt, że większość z nas popiera rząd, ale zastrzega sobie prawo do wyrażania krytycznych opinii, jego zachowanie było trudne do zniesienia. Wczoraj prócz bardzo chamskich sugestii, rodem z periodyków Sakiewicza, ujawnił jeszcze, że do odwołania generalnego dyrektora LP doszło, albowiem ten nie zgodził się na wycięcie 70 ha lasów pod Chrzanowem, na miejscu których miała powstać fabryka Izery. To ciekawe, albowiem sądziłem, że takie projekty, jak strategiczna fabryka omawia się z dyrektorami strategicznych branż. Okazało się, że nie. Ktoś po prostu wskazuje miejsce, a gospodarz tego miejsca musi się usunąć. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że gospodarzem są Lasy Państwowe, które bez przerwy oskarżane są o to, że wycinają jakieś bezcenne krzaki, sprawa przybiera inny zupełnie wymiar. Ja na przykład, będąc człowiekiem bardzo podejrzliwym, łatwo mogę sobie wyobrazić taką oto sytuację – pan Konieczny godzi się na wycinkę 70 ha lasów, a to wywołuje natychmiastową reakcję wszystkich antyrządowych mediów i szereg demonstracji pod siedzibą LP przy Grójeckiej. No i w samym Chrzanowie czy gdzie ta Izera ma być produkowana. Pan premier, udając zaskoczonego, mówi – proszę Państwa, ja nic nie wiedziałem, nie miałem pojęcia, że te zakrzaczenia poprzemysłowe, co to je bloger Krzysiek pokazał palcem, są dla Państwa aż tak ważne. Przepraszam, w tej chwili wywalam generalnego LP ze stanowiska. I już – wilk jest syty i wilk jest syty. Może pan Konieczny wybrał po prostu lepszą opcję i pozwolił na to, by pan Kubica, będąc p.o. generalnego podjął niepopularną decyzję, a potem przeszedł na emeryturę? Być może też wszystko było dogadane wcześniej. Bloger Krzysiek zaś niech nie robi z nas durniów, bo w takie pułapki, jakie próbuje zastawiać łatwo wpada się samemu. Imputowanie nam tutaj, że produkcja Izery postawi na nogi polską gospodarkę jest porównywalna do wielu sympatycznych przygód Tytusa, Romka i A’tomka, kiedy to chłopcy próbują do czegoś przekonać swojego kolegę szympansa, roztaczając przed nim niesamowite wizje, a on rozumiejąc więcej niż im się zdaje, przerywa ramkę obrazka i biegnie w nieznane. Oni zaś wołają za nim – Tytus, nie uciekaj, to nie tak, jak myślisz… No więc, mu bierzemy przykład z Tytusa. Jesteśmy jednak w o tyle gorszej sytuacji, że nie mamy gdzie uciekać. Wyrażamy więc krytykę. Chyba nam wolno, do ku…y nędzy, czy już nie?!!!!!
W Polsce jest wystarczająco dużo nieużytków, na których można postawić fabrykę samochodów, procedura jednak, która ten akt poprzedza nie może być wykonywana ponad prawem, ani poza prawem. Jeśli więc pan Konieczny nie chciał się na coś zgodzić, to widocznie miał po temu słuszne powodu. Leśnicy są raczej konformistami i, jak napisałem wczoraj, nie przesadnie eksponując wewnętrzną solidarność resortową. Fakt zaś, że ktoś się pofatygował tu do nas, by nam wyjaśnić, że nie odróżniamy fabryki samochodów od burdelu też jest znamienny. No, ale nikt tutaj takich dialogów prowadził nie będzie, póki żyję. I niech każdy to dobrze zapamięta.
Miałem mówić o odnawialnych surowcach strategicznych, ale niestety ciśnienie mi się podniosło. Postaram się bardziej panować nad sobą. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Kurioza, które tu omawiamy, jasno wskazują, że las, czyli powierzchnia porośnięta drzewami, nawet jeśli nie brać pod uwagę przydatności drewna dla przemysłu, jest surowcem strategicznym. I to nam wyjaśnił w swoim komentarzu bloger Krzysiek. Nie mamy już co do tego cienia wątpliwości. Jeśli do tego dodamy zalinkowane tu wczoraj oświadczenie leśników dotyczące unijnego ładu w lasach, sprawa stanie się już całkowicie jasna. Ja zaś będę miał tę satysfakcję, że jednak ci leśnicy coś widzą i niektórzy z nich potrafią nawet wyartykułować swoje wątpliwości. Choć oczywiście większość chce schować się pod kamieniem i przeczekać. Obawiam się, że o żadnym przeczekiwaniu nie może być mowy. Zanim rzecz skomentuję, wrzucę raz jeszcze ten link
http://zlpwrp.pl/blog/2021/03/31/posluchajcie-nas-zanim-zapadna-decyzje-o-unijnej-strategii-lesnej-unijnej-strategii-na-rzecz-bioroznorodnosci-i-europejskim-zielonym-ladzie/
Chodzi o to, że wyłączenie z eksploatacji 30 procenty lasów, to znaczy ponad ¼ areału, w perspektywie bardzo krótkiej spowoduje serie klęsk naturalnych, podobnych to tych, znanych z lat osiemdziesiątych i oglądanych ze zgrozą w Górach Izerskich. To jest jasne dla każdego człowieka, którzy, inaczej niż bloger Krzysiek, potrafi skojarzyć jedno z drugim i wie, że jak ktoś dużo pije, to potem będzie daleko sikał. Niestety zmasowana propaganda, której realizatorzy czują się całkowicie bezpieczni i bezkarni, opowiada głośno, nie zamierzając brać za to odpowiedzialności, że będzie odwrotnie. To znaczy, że dodatkowe wyłączenie z użytkowania jeszcze większego areału lasów spowoduje iż Polska stanie się krainą mlekiem i miodem płynącą. Podkreślam – ludzie ci, w przeciwieństwie do leśników nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Leśnicy zaś ponoszą i kiedy dojdzie za 10 – 15 lat do gradacji zwójki, brudnicy i czynnego jakiegoś stwora, to oni zostaną obarczeni tą odpowiedzialnością. Dlaczego? Otóż dlatego, że w porę nie zadbali, jako resort, o właściwą komunikację ze społeczeństwem. Tej komunikacji w zasadzie nie ma, albowiem to co jest nazwać można co najwyżej plumkaniem. Prawdziwa komunikacja zaś odbywa się za kulisami i dokonuje się poprzez różne wtajemniczenia. I teraz uwaga – zdradzam wszystkim najtajniejszą tajemnicę wszystkich tajemnic – jeśli ktoś wierzy w to, że jakieś wtajemniczenia zdejmą zeń odpowiedzialność, ten chyba zwariował. Jeśli montuje się prowokację, a to jest prowokacja na niespotykaną skalę, czyni się to właśnie z zastosowaniem benefitów zwanych wtajemniczeniami. I zawsze ofiarami tych zagrywek są ci, którym się zdaje, że zostali już we wszystko wtajemniczeni i są nie do ruszenia. Proszę Państwa, komunikacja musi być jawna. Jeśli ktoś w jawnych strukturach proponuje komuś przystąpienie do jakichś tajemnych sprzysiężeń, ten szykuje go na ofiarę po prostu. Tak jest zawsze i niech każdy dyrektor w Lasach Państwowych wbije to sobie do łba. Projekt unijny służy to tego, by zdewastować lasy, przejąć je następnie i stworzyć na bazie tego areału jakąś nową organizację, która powstanie kosztem Lasów Państwowych, oskarżonych o dewastacje i zaniedbania. Ja wiem, że wielu leśników sądzi iż tego nie doczeka, albo, że co ich to obchodzi, oni mają swoje sprawy. Żebyście się nie zdziwili. Las bowiem jest zasobem strategicznym, jest nim także technologia zwiększania produkcji surowca, którą w Polsce leśnicy opanowali bardzo dobrze i stale doskonalą.
Pora teraz rzecz zilustrować przykładem, oczywiście z czasów dawniejszych i z innej nieco branży. No i z kraju, który zawsze traktował się serio, a przez swoją bezwzględną i egoistyczną politykę ocalał, choć nie w takim kształcie, jak wielu jego mieszkańców by sobie życzyło. Przed Państwem Olivier de Serres, francuski agronom, protestant, człowiek, który zakładał eksperymentalne plantacje strategicznych dla gospodarki i krajowego przemysłu upraw. Wymienię jedną – drzewa morwowe, która stanowiły zaplecze przemysły jedwabniczego, będącego pod szczególną opieką króla i państwa. Serres był zaufanym człowiekiem króla Henryka IV, ale już nie jego następców. W historii opisany został jako postać bezwzględnie pozytywna i nie podlegająca krytyce. Jego uprawy zostały jednak zniszczone, a ci którzy je dewastowali nie zwracali uwagi na zasługi de Serresa dla korony. Opis najprostszy wskazuje, że zdewastowano je w wyniku działań wojennych, w czasie kolejnej odsłony walk pomiędzy katolikami a protestantami. Ze wskazaniem na to, że zło reprezentują katolicy, którym nie zależy na rozkwicie kraju, na podnoszeniu kultury rolnej, a zajmują się wyłącznie obłąkaną obroną swoje chorej doktryny religijnej, która stoi w poprzek racjonalnym doświadczeniom naukowym i praktyce agronomicznej. To oczywiście nie jest prawda, a ludzie tacy jak Serres, byli w coś wtajemniczeni i w przeciwieństwie do dyrektorów regionalnych dyrekcji Lasów Państwowych, mieli gwarancje prawdziwe. Richelieu, wydał polecenie zniszczenia upraw Serresa, dopiero po jego śmierci. I z całą pewnością nie uczynił tego z głupoty, nienawiści lub innych jakichś niepięknych pobudek. Uczynił to po głębokim namyśle.
Zanim spróbuję je omówić, przypomnę tylko, że król Ludwik XIV, pod koniec XVII wieku zniszczył do fundamentów heretyckie opactwo Port Royal, o czym pisaliśmy tu wielokrotnie. Oczywiście w wersji oficjalnej uczynił to z nienawiści do czystej doktryny Janseniusza, inne powody nie wchodziły w grę. Proszę Państwa, doświadczenia polityczne Francji królewskiej, ciężkie i pracowicie analizowane przez tajne kancelarie oraz ludzi obdarzonych mózgami prawdziwymi, a nie takimi, jaki jest w posiadaniu premiera Morawieckiego, doskonale rozumieli, że wyciągnięcie spod kontroli państwa jakiejkolwiek strategicznej branży, oznacza wyłącznie cholerną katastrofę. Do branż strategicznych we Francji zaś zaliczało się przede wszystkim rolnictwo i przede wszystkim przemysł tkacki. Każdy więc, kto wykonywał na tych polach jakieś ruchy, musiał się liczyć z poważną bardzo odpowiedzią. Jak pamiętamy, polityka francuska jest polityką wsobna, bezwzględną, bardzo egoistyczną i nie cofającą się przed niczym. Przynajmniej tak było kiedyś. Uprawy Serresa stanowiły zagrożenie dla gospodarki państwa, szczególnie zaś dla wielkich jedwabnych fabryk Lyonu, do których miały dostarczać oprzędy jedwabników. Czy dostarczały rzeczywiście? Tego nikt nie wyjaśnia do końca, koncentrując się na tym jedynie, że brutalni generałowie zepsuli dzieło życia pracowitego człowieka. Jeśli zaś idzie o Port Royal, to było to wielkie gospodarstwo rolne produkujące tanią żywność dla Paryża i szkoła dla szlachetnie urodzonych panien z najlepszych domów. To także był obszar strategicznie ważny.
My dziś znajdujemy się w sytuacji odwrotnej, ale pozwalamy, by nasze strategiczne zasoby, były zarządzane przez ludzi niekompetentnych i nieodpowiedzialnych, którzy ze słabym bardzo zaangażowaniem udają, że posiedli jakieś wtajemniczenia. I na to jest zgoda państwa, które jedynie udaje Francję królewską. Tak jak Komorowski udawał polskiego ministra obrony.
Kiedy zaś głośno wyrażamy swoje wątpliwości, urzędnicy próbują mrugać do nas okiem, licząc, że w ten sposób też nas w coś wtajemniczą. Niech nikt tu nawet nie myśli o tym, by coś takiego robić. To co napisałem, jeszcze raz wskazuje, jak beznadziejnie prymitywni i nieodpowiedzialni są ludzie, którzy w Polsce pragną uchodzić za politycznych strategów i jak wąski horyzont mają przed oczami. Nie wiem co będzie z tymi lasami, na koniec więc napiszę tylko – niech Bóg ma nas wszystkich w swojej opiece.
Kto jest kierownikiem sali?
Poprosiłem wczoraj Wojtka, żeby usunął stąd Adriana Lenza, postanowiłem jednak, że jego teksty zostaną. Jak ktoś będzie chciał się dowiedzieć, czego nie promujemy na SN, ten je łatwo odnajdzie i zaduma się nad ich treścią. Jeśli zaś ktoś będzie chciał wyrazić oburzenie z powodu odebrania Adrianowi praw blogera, będzie mógł to uczynić na innym portalu. Co oczywiście nie nastąpi, albowiem byłaby to promocja Szkoły nawigatorów, czego nikt nie chce.
Wczoraj zastanawiałem się nad taką kwestią: co by było gdyby zjawił się przede mną diabeł i, jak w bajce, zaproponował mi sławę oraz pieniądze, mówiąc jednocześnie, że kiedy nie skorzystam z jego oferty czeka mnie wegetacja na SN i zapomnienie. Biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich się tu znalazłem, czyli liczne wnioski, które wysnułem z obserwacji sytuacji na rynku książki, zostałbym tu gdzie jestem. Nie ma bowiem takiej siły, poza Panem Bogiem, która mogłaby zaproponować coś sensownego autorowi piszącemu po polsku. I pewnie z tego właśnie powodu ten demon się tu nie pojawia, albowiem kuszenie jest nieopłacalne i w zasadzie nie do pomyślenia. To ciekawa okoliczność i dająca dużo nadziei. No, ale zamiast niego pojawiają się tu ludzie, którzy uważają, że mają prawo moderować dyskusję i wskazywać o czym powinniśmy, a o czym nie powinniśmy rozmawiać. To się wczoraj przydarzyło blogerowi smieciu, nie pierwszy raz zresztą. Uznał on za stosowne, by wskazać nam iż nie powinniśmy już rozmawiać o lesie. Bloger smieciu nie jest kierownikiem tej sali, ani nawet starszym kelnerem, nie ma więc prawa głosu w żadnej sprawie. Tolerujemy go tutaj, bo każdy ma prawo, o ile nie zamierza zdewastować tego blogowiska i urządzić tu jakiejś hucpy, pisać sobie co chce. Intencje Adriana i jego postawa są nad wyraz czytelne, a teraz jeszcze smieciu postanowił się odsłonić i wskazać kim jest i jakie ma aspiracje. Otóż oświadczam, że zostaną one ukrócone w jednej sekundzie, kiedy tylko uznam, że czas nadszedł. Nikt, poza mną, nie będzie tu nawet próbował sugerować o czym lepiej pisać, a o czym nie. I niech to sobie smieciu zapamięta.
Co drugi dzień właściwie dostaję od czytelników jakieś linki wskazujące, że tak zwany sektor prawicowy, zajmujący się emisją treści traci na impecie i znaczeniu. To jest, moim zdaniem, rzecz którą można było łatwo przewidzieć, albowiem wszyscy ci ludzie, nie mając żadnego warsztatu autorskiego, a jedynie wielką chęć do wypowiadania się publicznie na najważniejsze tematy, uznali, że to im wystarczy. Już dawno by było po nich gdyby nie pojawiła się Monika Jaruzelska, która postanowiła wprząc ich wszystkich w swój polityczny rydwan. Nie będę ciągnął tych porównań dalej, żeby czasem kogoś nie urazić, ale wszyscy pamiętamy z bajek Andersena i innych, jakie stworzenia można zaprząc do powozów. Nie tylko konie i nie tylko woły. Bez pani Moniki publicystyka prawicowa mogłaby się karmić wyłącznie bieżączką, która niestety, a może na szczęście zmusza wszystkich ostrych pistoletów do znacznego spuszczenia z tonu. No, a jak się tu lansować, kiedy nie ma możliwości produkowania naprawdę radykalnych komunikatów i postaw, bo cały show, jak zwykle ukradł Grzegorz Braun, który ma najlepszą z możliwych estrad do dyspozycji, to znaczy sejm RP? Nikt nie może się z nim równać. Radykałom odebrano więc nawet możliwość wyboru pomiędzy gatunkami scenicznymi. Sejmową operę zawłaszczył Braun, a im pozostały kameralne salki, ze swingującą Moniką przy mikrofonie. No, ale czy to kogoś zadowala? Zapewne nie. Czas wielkich demaskacji i odkrywania prawd tajemnych skończył się, trzeba coś robić naprawdę, tylko co? No, my akurat mamy co robić, covid zajmuje nas średnio, albowiem nie mamy zamiaru startować w konkurencjach, które stworzone zostały w publicystyce wraz z jego pojawieniem się, więc możemy robić swoje. Czyli na przykład pisać o lasach. I nikt nam tego nie będzie zakazywał, ani nas od tego odwodził.
Obserwowałem uważnie komentarze pod wczorajszym i przed wczorajszym tekstem i zauważyłem, że niestety negatywne emocje, spowodowane nasileniem propagandy ekologicznej są nie do zwalczenia. Zacznę więc jeszcze raz. Proszę Państwa, jeśli widzicie samochody wyładowane świeżo wyciętymi dłużycami, to nie znaczy, że nadchodzi apokalipsa, która zniszczy cały las w Polsce. To znaczy, że realizowane są zaplanowane wcześniej wyręby. Możecie być także Państwo pewni, że w miejsce jednego wyciętego drzewa posadzono kilka innych, które nie rosną niestety tak szybko jak sałata. Zysk ze sprzedaży drewna, choć wydaje się być duży, przeznaczony jest także na pielęgnację lasów, która składa się z zabiegów bardzo drogich i czasochłonnych. Tak zwane lasy naturalne nie istnieją. To są głupstwa. Pisaliśmy już o tym, wielokrotnie, przypomnę może tylko, że pierwszy zarejestrowany pomiar drewna okrągłego w lesie, pochodzi z XI wieku. O czym więc mówimy? O jakich naturalnych lasach. Naturalne lasy, to wynik planowej gospodarki leśników w dobrach królewskich i magnackich, a potem państwowych. Owa gospodarka zaś położyła kres rabunkowej gospodarce, jaką w lasach, hen, hen przed wiekami prowadziły miasta i chłop, który, jak wiadomo, żywemu nie przepuści. To dzięki leśnikom las jest w ogóle dostępny dla człowieka. Gdyby ich nie było niemożliwe byłoby nawet wejście do lasu. Jeśli ktoś sądzi, że zwiększenie obszarów chronionych spowoduje, że las wypięknieje, a on będzie mógł owo piękno oglądać wraz z rodziną w niedzielę, ten powinien się leczyć i to natychmiast. Owe wyłączone z gospodarowania obszary, rzekomo chronione to wylęgarnia przyrodniczej patologii, którą instaluje się celowo. Stoi za tym bardzo niebezpieczna doktryna, wroga człowiekowi. Ten zaś, jako gatunek, przestanie być potrzebny w lesie, tak to przedstawiają już dziś ekologowie, a potem stanie się niepotrzebny w ogóle i będzie musiał uzasadniać swoje istnienie czort jeden wie jakimi deklaracjami i postępkami. Tylko osoby nieskończenie naiwne postrzegają to wszystko przez pryzmat praktyki zarządzania i praktyki produkcji, a także zasad ochrony zasobów. To jest hagada dla technicznych naiwniaków wierzących w racjonalizm i lepsze jutro. Leśnicy, jak mniemam, oprzytomnieją dopiero wtedy kiedy ktoś im każe wycinać drzewostany nasienne, nie wcześniej. Reszta nie oprzytomnieje w ogóle, bo uwierzy, że homo sapiens jest wrogiem planety. Nie jest. Za tym wszystkim stoi słabo jeszcze widoczna, ale już dość wyraźna zbrodnicza doktryna. Groźna jak wszystkie doktryny, które zaczynają swoją misję od usypiania publiczności i wciskania im głodnych kawałków o naprawie świata. Na dziś to tyle.
Definitywny koniec politycznej blogosfery?
Otrzymałem wczoraj taką oto informację:
https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/slawomir-jastrzebowski-odchodzi-r4s-dlaczego-kupuje-platforma-salon24?fbclid=IwAR2aX1MFrlilLUmC9P-m9tF1wqkXIT0bDhRw5UsOUipycyPK0OjKbu86y_Q
Co mnie w niej zdumiewa najbardziej? To mianowicie, że mamy tu opisanych ludzi zajmujących się tak zwanym PR-em, którzy w wszyscy jak jeden, tworzą hermetyczne środowisko będące zaprzeczeniem skutecznej i interesującej komunikacji. W dodatku jeden z nich, mniejsza o to czy to prawda, czy jakiś fejk wypuszczony dla odwrócenia uwagi, zamierza zamknąć platformę przez piętnaście lat służącą rozwijaniu atrakcyjnych form komunikacji właśnie, które powstawały spontanicznie, bez udziału certyfikowanych specjalistów. Platformę, która wychowała i ukształtowała wielu bardzo autorów. Zamierza też uczynić z niej tak zwany profesjonalny serwis informacyjny. Co to takiego? W największym skrócie można nieładnie odpowiedzieć tak – serwis informacyjny to gówno. I to będzie najszczersza prawda potwierdzona w tysiącznych przykładach.
Nie ma dziś żadnych serwisów informacyjnych, są tylko serwisy propagandowe i serwisy pułapki, no może jeszcze serwisy synekury, gdzie mogą się zatrzymać ludzie mający kłopoty na podstawowym poziomie komunikacji i nie wzbudzający – z przyczyn od nich niezależnych, ale to niczego nie zmienia – niczyjego zaufania, ani nawet zainteresowania.
Salon24 jest w zasadzie legendą i należałoby umieścić jego historię, jako część programu studiów dziennikarskich, a może także wprowadzić na tych studiach jakiś wykład monograficzny o tej platformie. Dobrze jednak wszyscy wiemy, że to jest niemożliwe. Powód jest prosty – bo pisało tam zbyt wielu dobrych i naprawdę niezależnych autorów, których trzeba by wymienić z nazwiska. Do tego zaś dojść nie może.
Ludzie, którzy stworzyli tę platformę, od pewnego momentu myśleli już tylko o tym, jak się jej pozbyć i już o niej nie myśleć. Po załatwieniu wszystkich spraw, do których salon się nadawał, ich charakteru nie będę tu wspominał, wszyscy mniej więcej orientują się o co chodzi, platforma przestała być potrzebny. No, ale on ciągle jest potrzebny blogerom! – zawoła ktoś. To nie ma znaczenia, tak jak nie mają w Polsce znaczenia żadne autentyczne i wykonywane przez niecertyfikowane zrzeszenia i osoby akcje. Wszystko bowiem, o czym będzie się opowiadać młodym Polakom za 10 czy 20 lat, musi być odpowiednio sformatowane i odpowiednio nazwane. I tak ludzie nie komunikujący się z nikim, z powodu przyrodzonych deficytów, albo pychy, nazywani będą specjalistami od komunikacji. Osobnik, który nie jest w stanie napisać akapitu bez błędu, to wybitny dziennikarz, twórca Instytutu Wolności (czy tam współtwórca) itp., itd…do tego dołączyć możemy metodę, która stosowana jest u nas ciągle – jeśli coś dobrze działa należy to natychmiast zepsuć.
Powtórzę – w salonie było wielu zdolnych autorów, było też wielu niezdolnych, ale to nie ma znaczenia, chodzi o to, że z tych zdolnych można było – mając takie możliwości jak Państwo Janke – zrobić ekipę, która nadałaby naprawdę nowy kształt komunikacji politycznej w Polsce. Trochę żartuję, albowiem nikt tego nie chciał i nikt nie zakładał salonu z taką myślą. To nam się tylko tak zdawało. No, ale do powstania takiej jakości i tak doszło. Większość z nas w tym uczestniczyła.
No dobrze, przyjmijmy, że jesteśmy frajerami, jak zwykle. Czy wobec tego tamci odnieśli jakiś sukces? W ich ocenie pewnie tak, ale w mojej wcale nie. Morawiecki, którego wypromowano w salonie jako bohatera jeżdżącego na żniwa do rodziny księdza Jerzego Popiełuszki, za dwa lata najpóźniej przestanie być premierem, wszystko co się wiąże z jego osobą będzie trefne, a widać to już dziś, bo wymieniony w zaliknowanym tekście pan, już był u Moniki Jaruzelskiej, by odebrać nowe charyzmaty, które obowiązywać będą w najbliższej dekadzie. I nie są to te same charyzmaty, w które wyposażono obecnego premiera.
Po raz kolejny mogliśmy więc obserwować próbę, skuteczną moim zdaniem, zdegradowania wyborców i uprzedmiotowienia ich. A za chwilę obejrzymy inną, będzie to próba ponownego ich upodmiotowienia, ale w innych kontekstach. Czyli ci sami ludzie, którzy w ostatniej dekadzie wszystko spieprzyli, będą kokietować nas, tłumacząc, że tamto było przypadkiem, ale teraz będzie już dobrze. Żeby stworzyć nowe okoliczności do idei dokooptuje się Hołownię i paru innych. Proszę bardzo, jeszcze taki news mi wczoraj przysłano
https://wpolityce.pl/polityka/547367-nasz-news-w-maju-moze-powstac-nowe-kolo-w-sejmie?fbclid=IwAR3gbHLzzONLbKBEOFbF_iB6K3IelBHFlyYlYu2j3uOMK-L8LHBo9_mA4rY
Widzimy, że to jest dokładnie ten sam bełkot, co zawsze, o profesjonalnym spojrzeniu na gospodarkę, a za chwilę zaczną mówić o nowoczesnym państwie. I nigdy ponad ten poziom się nie wzniesiemy, a to z tego względu, że jedyne poważne dyskusje jakie toczyły się w Polsce, dotyczące polityki, odbywały się na blogach. Tych dyskusji, nie rozumieli samozwańczy eksperci od komunikacji publicznej, albowiem niemożliwe jest by kołek w płocie zrozumiał siedzącego na nim szpaka. To są rzeczy nie do wyobrażenia. Kłopot tych ludzi polega na tym, że im się pomyliła komunikacja z wpływami politycznymi. Między tymi obszarami nie można zainstalować prostej przekładni, jak w rowerze, bo wszystko się rozpieprzy. Taka przekładnia oczywiście jest możliwa do zastosowania, ale jej umocowanie daleko wykracza poza kompetencje naszych „specjalistów od komunikacji”.
Zdawało im się, jak mniemam, że poprzez mniej lub bardziej moderowane histerie, nagłaśniane w zaprzyjaźnionych mediach, wejdą do prawdziwej polityki, albo uzyskają na nią wpływ. Tak się nie stało. I teraz tną liny, próbując zatopić cała swoją przeszłość, której sami nie potrafili zniszczyć mimo wielu bardzo starań. No i przygotowują grunt pod nowe rozdanie, w którym będzie już inaczej. Nikt nie będzie mógł wypowiadać się na każdy temat, nieodpowiedzialnie i samowolnie, kradnąc tym samym show i popularność ludziom zasłużonym i godnym, takim, jak ten cały Jastrzębowski. Oto nadchodzi nowa era. Do gry wchodzą poważni ludzie, którzy będą zarządzać poważnymi serwisami informacyjnymi, współpracując z innymi ludźmi, tymi co poważnie myślą o państwie i stawiają na nowoczesne rozwiązania. Wszystkim zaś patronować będą Monika Jaruzelska i Magda Ogórek.
Ktoś spostrzegawczy, dajmy na to Witold Gadowski zawoła – ale przecież to jest to samo! Niesamowite prawda? I żeby to odkryć trzeba osobnego eksperta….od komunikacji rzecz jasna.
Cóż można tu powiedzieć? Dziękuję postoję. Mogę jeszcze dodać, że jeśli ten salon będą zatapiać, ci, którzy uważają, że w Szkole Nawigatorów jest dla nich miejsce, mogą sobie tu założyć blogi. Nie będzie tak super, jak w salonie, albowiem ja mam zwyczaj zarządzać ręcznie publikowanymi tu treściami. Nie czynię tego za często, ale w pewnych przypadkach czynię. Uczestnicy jednak sami przyznają, że jest to mało dolegliwe i zawsze wcześniej ostrzegam, nie blokuję nikomu konta znienacka. Tyle tytułem zachęty.
Ho, ho, tak, tak….przypominają się czasy dawne kiedy to najgodniejsi synowie największych i najbardziej wpływowych rodów kupowali sobie patenty oficerskie w husarii. Teraz mamy to samo z publicystyką. W dawnych czasach okazywało się potem nie było komu walczyć. Dziś jest tak samo, nie ma komu mówić prawdy. No, ale kogo to w sumie obchodzi? Frajerów jakichś chyba tylko….
Czy odrzucenie nowego ładu oznacza wojnę?
Wysłuchałem wczoraj wypowiedzi kilku działaczy Konfederacji, w tym Grzegorza Brauna i naszego kolegi vesuvio, a także Sławomira Mentzena. To co mówią trzyma się, rzecz jasna, kupy i uważam za rzecz najsłuszniejszą, iż ktoś wskazuje niekonsekwencje w postępowaniu rządu. To jest rzecz naturalna i dziwi mnie, że można się na takie postawy oburzać, kładąc jednocześnie palec na ustach i szepcząc – ciiiiiiichooooooo….W końcu mamy pluralizm i demokrację, rozmawiajmy więc. Gadanie zaś, że od mnożenia krytyk rząd się zawali jest dziecinadą. Niech się wali, skoro jest słaby. Od tego są rządy. Nikomu się chyba nie zdaje, że PiS będzie rządził do skończenia świata. Tym mniej jest to prawdopodobne, że w samej Zjednoczonej Prawicy dochodzi do różnych dogoworów z członkami PO i ludźmi Hołowni, a odpowiedzialność za nadchodzące przetasowania, jak zwykle zostanie zrzucona na wyborców, którzy nie połapią się w porę, co było grane.
Rozważania jednak działaczy Konfederacji pozbawione są kontekstu historycznego, który jest bardzo poważny. Oni mówią o tych wszystkich głupstwach, jakich dopuszczają się urzędnicy, tak, jakby to były jakieś żarty. I nie czują, że może się za tym kryć coś bardzo poważnego. Zresztą, nie ma w Polszcze zwyczaju, by snuć publicznie rozważania biorąc za tło czasy wcześniejsze niż dekada, bo to świadczy o szaleństwie takiego proroka, albo o jego zafiksowaniu na jakimś problemie. Całe szczęście my tutaj nie jesteśmy politykami, a jedynie komentatorami dostarczającymi rozrywki czytelnikom i możemy sobie mówić, co nam się podoba. Najpierw więc, inaczej niż działacze Konfederacji, musimy postawić pytanie – czy nowy ład, ma charakter propozycji nie do odrzucenia? To jest kwestia najistotniejsza, albowiem – jeśli ujmiemy rzecz w długiej perspektywie historycznej – dzieje naszego kraju to dzieje relacji elity narodu ze składanymi przez kogoś propozycjami nie do odrzucenia. Konsekwentne odrzucanie tych propozycji postrzegane jest przez nas, jako najchwalebniejsze momenty w dziejach, które wyłaniały bohaterów prawdziwych i niekwestionowanych. I na odwrót – przyjmowanie tych propozycji, postrzegamy dziś jako zdradę i degradację. No chyba, że chodziło o renesans, humanizm albo oświecenie, które doprowadziło do podziału kraju. Musimy więc dziś zająć się dwoma kwestiami – rozstrzygnąć czy nowy ład to propozycja nie do odrzucenia i zastanowić się, czy ma ona taki sam charakter jak wszystkie wcześniejsze, składane nam propozycje. Na co one opiewały? Chodziło z grubsza o to, by na terenie zamieszkałym przez Polaków, nie dochodziło do generowania kapitału i do poważnych inwestycji. Dlatego przez całe stulecia nikt nie pokusił się o wybudowanie konkurencyjnego dla Gdańska portu i nikt nie rozwijał tak, jak należy polityki czarnomorskiej. Dlatego też, aż do czasu kiedy odrzucono pierwszy raz propozycję nie do odrzucenia, czyli do panowania Stefana Batorego, nie powstawały w kraju wyższe uczelnie. Wystarczyła jedna, pełna humanistów. No, ale na tych szczegółach skończmy, bo uznają nas za wariatów, którzy nie trzymają się rzeczywistości. Ta zaś, jak wszyscy twierdzą, jest bezpieczna, spokojna i przewidywalna.
Po kraju krąży, słuszna jak myślę interpretacja pandemii, jako zastępczej wojny, która ma zubożyć największy kraj Europy Środkowej, czyli Polskę, a następnie uczynić zeń to, co zawsze działo się po przyjęciu propozycji nie do odrzucenia – bantustan i rezerwuar taniej siły roboczej. W postępowej interpretacji dziejów degradację tę i nieszczęście nazywano zwykle rozwojem i sukcesami całego narodu. Te sukcesy całego narodu, to po prostu likwidacja elity i wyniesienie gangów wywodzących się z bardzo szemranych środowisk. Czy teraz będzie podobnie? Jeśli posłowie Konfederacji tak myślą, to chciałbym, żeby, przemawiając do wyborców, nie uciekali od takich kontekstów i nie bawili się bon motami, ograniczając się do stwierdzenia, że nowy ład to stara komuna. Otóż nie, nowy ład, to tradycja znacznie starsza niż komuna. Dotyczy ona także nie tylko nas, ale także większych obszarów środkowej części kontynentu. Wieść gminna niesie iż idzie kryska na Niemca. Niektórzy się nawet cieszą, ale ja nie rozumiem z czego, bo przecież, jak można gdzieniegdzie przeczytać, Niemcy są największym partnerem handlowym Polski i trudno przypuścić, by kryzys w Niemczech nie odbił się u nas. Może więc ktoś, tym razem z rządu, spróbuje wyjaśnić, jak nowy ład uchroni nas przez nieuchronnym ponoć kryzysem gospodarczym za Odrą? Tak tylko pytam, jako laik i człowiek nie zorientowany. Doszliśmy bowiem do bardzo fatalnego momentu. Opiszę go metaforycznie, zwolennicy PiS zachowują się jak student, który skorzystał z okazji i przespał się z asystentką sławnego profesora, a zaraz po tym fakcie uznał za stosowne, wystąpić wobec kolegów w roli nieformalnego mentora. Oni to oczywiście odczytali od razu i zareagowali stosownie, czyli szyderstwem. On zaś uznał ich zachowanie za kamień obrazy i czeka aż asystentka i jej promotor, pomogą mu umocnić pozycję towarzyską. Tak się nie stanie, to jasne. Niech każdy kto odrzuca możliwość krytyki rządu dobrze to zrozumie, albowiem ludzie, na których głosuje i których popiera bardzo emocjonalnie, nie wyjaśniają wszystkiego. A dobrze by było gdyby to robili. I nie chodzi mi teraz o ujawnianie tajemnic państwowych, ani nawet alkowianych, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Chodzi o to, że kopanie dołu między władzą a wyborcami, motywowane tym, że to nasza władza i na pewno ma rację, może się dla niektórych skończyć zakopaniem w tym dole.
Opozycja zaś nie może poprzestawać na przerzucaniu się bom motami i na szyderstwach z maseczek. Dlatego ponawiam pytanie – czy odrzucenie nowego ładu oznacza wojnę? Tak, jak oznaczało ją zawsze w przeszłości? Jeśli bowiem zgadzamy się co do tego iż pandemia służy do zubożenia Polaków, a ci nie mogą być majętni, żeby nie raziło to w oczy innych, bratnich nacji, to trzeba zapytać czy ona wystarczy? I czy – godząc się na obostrzenia, nowy ład, maseczki i inne rzeczy, unikamy najgorszego? Czy też może odbieramy sobie sami podmiotowość i oddajemy się w ręce ludzi, którzy mogą przecież stwierdzić coś innego. Pandemia nie zadziałała, Polacy ciągle są zbyt bogaci, jeżdżą do spa i śpią w hotelach, a to przecież nie do pomyślenia. Trzeba zastosować inne środki, bo przecież tak być nie może. Oni sami się o to proszą, bo przecież bezkrytycznie przyjęli wszystkie obostrzenia i nie zaprotestowali tak, jak należało. To znaczy, że są mierzwą, z którą nie należy się liczyć. Ja sobie spokojnie jestem w stanie wyobrazić taki scenariusz i chciałbym, żeby to co dziś napisałem zostało wykorzystane przez Konfederatów. Proszę bardzo, oddaję Panom, tę koncepcję za darmo. Musimy być bowiem konsekwentni i nie bać się, a przede wszystkim nie zapominać o tym, że jesteśmy jednym narodem. I to, że czasem się krytykujemy nie musi prowadzić do podziałów trwałych. Te zaś bowiem zawsze są inspirowane z zewnątrz, a pożywką dla nich nie jest krytyka rządu, ale jej brak, a także dziecięcy entuzjazm ludzi, którzy wierzą, że ta czy inna partia rozwiąże wszystkie ich problemy, bo wreszcie udało się odsunąć Tuska od władzy.
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP²
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz