Zajrzyjmy pod podszewkę.
Bratem generała Piotra de Villier jest Filip de Villier, polityk francuski niby konserwatywny. Zasłynął z krytyki rewolucji francuskiej i uroczystych obchodów dla upamiętnienia ludobójstwa, popełnionego przez rewolucjonistów w Wandei, skąd zresztą się wywodzi. Filip de Villier założył w 1994 roku partię polityczną Ruch dla Francji, z ramienia którego dwukrotnie (w roku 1995 i 2002) kandydował bez powodzenia na prezydenta Francji, z bardzo miernym rezultatem. Dlaczego jego partia nigdy nie poparła Frontu Narodowego, którego kandydatka, Marina Le Pen, przegrała I turę wyborów prezydenckich w 2017 roku niespełna 3 procentami głosów?… Dlaczego po zwycięstwie Sarkozy‘ego w I turze wyborów, w 2007 roku, Filip de Villier poparł tego „wesołka” w II turze?… Nie brakowało więc opinii, że Filip de Villier traktuje swój „konserwatyzm” jako łódeczkę, którą ostrożnie pływa po wzburzonych pianach polityki francuskiej by uszczknąć „coś i dla siebie” z polityki, ale bez większych ambicji politycznych.
Jest rzeczą dość powszechnie znaną, że w 1986 roku z inicjatywy żydowskiej Loży B’nai B’rith doszło we Francji do politycznej zmowy głównych sil politycznego establishmentu (Partia Republikańska, Partia Socjalistyczna, Zgromadzenie na Rzecz Republiki, Ruch Lewicowych Radykałów – więc towarzystwo bardzo rozmaite…), której celem po dziś (choć w innym roztasowaniu) jest blokowanie Frontu Narodowego wszędzie tam, gdzie ma szanse odnieść wyborczy sukces: czy to w wyborach prezydenckich, czy parlamentarnych, czy regionalnych czy lokalnych. Wszędzie tam, gdzie kandydat Frontu Narodowego ma szanse na zwycięstwo – pozostałe ugrupowania wysuwają wspólnego, uzgodnionego kandydata byle tylko zablokować kandydata Frontu Narodowego. W wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2012 roku Front Narodowy wygrał w I turze, zdobywając aż 24 mandaty, ale w drugie nie wprowadził ani jednego… Zmowa zadziałała i tym razem.
Dziwne więc i to, że bracia de Villier nie dostrzegali tej oczywistej i groźnej zmowy politycznej przez ponad 35 lat.
Chociaż przed dymisją generała Piotra de Villier dochodziło między nim a prezydentem Macronem do pyskówek – głównie na tle małego budżetu dla wojska – i chociaż list otwarty generalicji trafnie charakteryzuje sytuację wewnętrzną we Francji – za listem może kryć się kolejna ustawka polityczna, w których współczesne demokracje osiągają niebywała biegłość.
Bo jest mało prawdopodobne, by Macron wygrał kolejne wybory prezydenckie w przyszłym roku. Nawet namiętnie rozpolitykowani Francuzi orientują się już w politycznych wydmuszkach. W głównym nurcie politycznego establishmentu trudno zarazem znaleźć dziś kandydata na miarę wyzwania, jakie stwarza po-Macronowy bałagan społeczny „bliski wojnie domowej”. Wystrugać z banana nowego Macrona nie będzie łatwo… W takiej sytuacji Filip de Villier – gdyby zgłosił swą kandydaturę - może ze względu na swój oportunizm zostać zaakceptowany przez ów przegniły establishment, z zaciśnięciem zębów, jako ostatnia nadzieja przeciw kandydatce Frontu Narodowego, jaką będzie zapewne Marina Le Pen. A jeśli nie on – to może jego mniej kontrowwrsyjny brat generał, główny autor głośnego listu?... O takiej możliwości przebąkują już nawet niektórzy komentatorzy nad Sekwaną. Jednak skromne własne polityczne zaplecze braci de Villier nie rokowałoby silnej prezydentury, chociaż ta, we Francji, jest już bardzo silna z samej mocy prawa.
Tak się mają rzeczy nad Sekwaną, wskazujące na możliwość demokratycznej ustawki wyborczej, celem zablokowania rosnącej pod naporem wydarzeń popularności Frontu Narodowego. Czy i nad Wisłą nie jest rozważana pewna ustawka?
Oto nieoczekiwanie „drgnął” politycznie Bronisław hrabia Bul, którego żona („żonę miał taką, jakby sześć żon miał”) uzasadniała kiedyś treściwie jego kandydaturę na prezydenta: „Bronkowi się należy”… Hrabia Bul mianowicie przylgnął nieoczekiwanie do Komiśniaka-Kamasza i jego chłopów z Krakowskiego Przedmieścia: ci mają otrąbić go kandydatem na zwornika totalnej opozycji w wyborach prezydenckich? Tak być nie musi, ale tak być może: gdy szanse Tuska na „kandydata-zwornika” maleją z każdym jego ruchem politycznym, gdy Duda nie może kandydować po raz trzeci, a hrabia Bul może po raz drugi, gdy na rodzimej scenie politycznej totalna opozycja nie ma żadnej poważnej kandydatury, a kandydat zjednoczonej prawicy też nie jawi się jako oczywista oczywistość…
Wydaje się, że powściągliwy, czy tylko ostrożny, czy wreszcie kunktatorski albo oportunistyczny Filip de Villier, z arystokratycznej rodziny o 5-wiekowej tradycji, ojciec siedmiorga dzieci, z których dwie córki poszły do zakonu, brat generała Piotra de Villier, b. szefa sztabu francuskiej armii, byłby lepszym prezydentem dla Francji, niż hrabia Bul dla Polski.
Ilustracja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz