WIADOMOŚCI BEZ ZAPRZAŃCÓW: (żadnych GWien, TVNienawiść itd)

OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.

Miara naszego życia

Miarą naszego życia jest lat siedemdziesiąt osiemdziesiąt, gdy jesteśmy mocni
Ps 90, 10
Dyskusja wciąż trwa. Sławomir, pacjent brytyjskiego szpitala w Plymouth, ma zostać odłączony od aparatury na wniosek żony i dzieci. Dawno niewidziana rodzina z Polski nalega na transport do kraju i umieszczenie w klinice zapewniającej opiekę w czasie oczekiwania na ewentualne wybudzenie (choć w opinii brytyjskich lekarzy istnieje tylko 10 – 20% szansy na wybudzenie do progu minimalnej świadomości, na pełny powrót świadomości – szans nie ma). Sprawa wywołuje zaciekłe dyskusje, zwłaszcza w prawicowej części Internetu – czemu trudno się dziwić.

Na polu bioetyki, w zmieniających się warunkach technologicznych i medycznych stoimy bowiem na ziemi niczyjej – tzn. bazujemy na intuicjach i precedensach stworzonych ad hoc, często wzajemnie sprzecznych i nielogicznych, za "kompas moralny" mając często wyłącznie sztandar "obrońców życia" – co jest z pewnych względów zrozumiałe, ale bynajmniej nie pozbawione kontrowersji. I mówię tu o kontrowersjach z punktu widzenia etyki katolickiej właśnie, nie o kontrowersjach w rozumieniu pawłowego "świata", czyli rzeczywistości a- lub antychrześcijańskiej.

Przypadek pana Sławomira potraktuję wyłącznie jako ilustrację wyjściową, zatem streszczając: pacjent bez świadomości i według udostępnionych danych nie mający szans nie tylko na rychły, ale też jakikolwiek powrót do zdrowia, by zostać podtrzymany przy życiu, musi być poddawany ciągłej intubacji i intruzywnie odżywiany. Niektórzy (nazwijmy ich prolajferami) próbę odłączenia od aparatury podającej pokarm nazywają morderstwem i uznają za niedopuszczalną w świetle nauki Kościoła, inni zaś – za dozwolony przez katechizm zabieg przerwania terapii uporczywej.

Trzeba przyznać, że pojęcia takie jak "intruzywny zabieg", "sztuczne przedłużanie życia", "terapia uporczywa" są i będą coraz bardziej niejasne i nieostre. Problemy wywołane przez gwałtowny i skokowy rozwój medycyny sprawiają, że mnożą się wątpliwości nieznane wcześniej. Trudno jest więc posługiwać sie argumentami "Kościół od zawsze zabraniał….", "Kościół zawsze nauczał, że…", etc. Jeszcze w czasach młodości naszych rodziców i dziadków każdy z głośnych, dyskutowanych w ostatnich latach przypadków (Terry Schavio, Alfie Evans) nie miałby szans w ogóle zaistnieć, ponieważ pacjent nie przeżyłby do czasu, w których zaczynamy mieć wątpliwości natury moralnej.

A jednak nauczanie o moralności – o czy wszyscy wiemy – nie może opierać się na analizie precedensów i potrzebować ciągłego uaktualniania na bazie przeglądu najnowszych technologii medycznych. Należy wypracować jakieś uogólnienia, posługując się, na ile to możliwe, uniwersalnym językiem odnoszącym sie do pewnych pryncypiów, w najgłębszym swoim korzeniu sięgających do natury człowieka, metafizyki chrześcijańskiej, etc. Przyjrzyjmy się więc temu, jak na przestrzeni ostatnich stu pięćdziesięciu lat zmieniało się podejście Kościoła do kwestii skomplikowanych terapii zdrowotnych.

XV – wieczny jezuita, Leonard Lesjusz, pisząc o ryzykownych zachorowaniach kobiecych stwierdza, że jeśli dziewica nie chce poddać się zabiegom leczniczym z powodu wstydu i woli umrzeć, aniżeli dać się dotknąć mężczyźnie, nawet jeśli jest nim lekarz przeprowadzający leczenie, ma do tego prawo. Od II połowy XIX w., czyli od kiedy tylko temat stał się aktualny, katoliccy etycy co do zasady uznawali, że jeśli terapia jest ryzykowna, kosztowna bądź "niewspółmierna do statusu pacjenta" (sic!), nie można żadną miarą nakładać obowiązku korzystania z niej. Katolicki etyk John Gury w 1866 r. stwierdza, że jeśli w kończynę wdało się zakażenie, a pacjent nie chce poddać sie amputacji tej kończyny, to ma prawo wybrać śmierć niż życie bez kończyny. Jak się wydaje, to stanowisko do dziś nie budzi kontrowersji – pamiętam, jak referowano je na wykładach z etyki na KUL, nie akcentując go jako "ekscentrycznego" czy "kontrowersyjnego". W dokumencie z 1980 r. na temat eutanazji Kongregacja Nauki i Wiary stwierdza, że terapie dzielą sie na zwyczajne i nadzwyczajne, w zależności od kosztów i stopnia skomplikowania oraz psychicznego i fizycznego stanu pacjenta poddawanego tym terapiom – przy czym poddawanie się terapiom nadzwyczajnym ani ich kontynuacja nie są moralnie zobowiązujące. Co więcej, rezygnację z takich terapii Kongregacja określiła mianem "akceptacji natury ludzkiej".

Wiele zmieniło się, gdy tron piotrowy objął papież Jan Paweł II. Człowiek będący świadkiem najazdu hitlerowskich Niemiec, a potem stalinowskiego ZSRR na Polskę, głęboko dotknięty masowymi zbrodniami popełnianymi w dobie totalitaryzmów, postawił sobie za cel stworzenie i promowanie cywilizacji życia. Jest to doskonale zrozumiałe, a jednak efekty są zaskakujące.

Papieska Rada Cor Unum dokonuje zmiany akcentów, a nawet zmiany stanowiska – terapie, w tym nadzwyczajne, są wyrazem troski o godność pacjenta i muszą być stosowane i kontynuowane. Odżywianie zaintubowanego nie jest już "środkiem nadzwyczajnym", ale zyskuje status zwyczajnego, stąd też moralnie wątpliwa jest rezygnacja z takiej formy podtrzymywania przy życiu.

"Cywilizacja życia" w połączeniu z personalizmem forsowanym przez środowiska bliskie Janowi Pawłowi II paradoksalnie rezygnują z myślenia w kategoriach korzyści i dobra pacjenta, o których często była mowa w dywagacjach katolickich etyków z lat wcześniejszych. Nie dobro pacjenta ani nie poszanowanie kondycji ludzkiej, ale wartość życia biologicznego i jego trwanie staja sie wartością absolutną, stawianą na pierwszym miejscu.

To stanowisko budzi wątpliwości nie tylko natury praktycznej. Podtrzymywanie biologicznych funkcji, nawet w wypadku śmierci mózgowej, jest możliwe już teraz. Jeszcze chwila – a taki pacjent bez świadomości, niech nawet chociażby pozbawiony wszystkich członków, będzie mógł funkcjonować pod skomplikowaną aparaturą przez kolejne sto pięćdziesiąt lat. Pojęcie "naturalnej śmierci" w takim świecie staje się niemal niezrozumiałe – zaś obrona życia "od poczęcia do naturalnej śmierci" – zaklęciem.

Jeśli za jeden szczyt podkowy przyjmiemy wysiłki prolajferów, by w żadnym przypadku nie rezygnowano z żadnej możliwej terapii, i aby obłożyć tę konieczność moralną sankcją, za drugi zaś – technokratów medycznych, manipulujących przy genomie, by stworzyć wymarzonego człowieka nieśmiertelnego, zamrażających ciała ludzkie, by obudzić je za kolejnych dwieście lat, uploadujących ludzką świadomość do chmury danych, by odtworzyć ją w cyborgicznym ciele – to ta podkowa przeciwieństw właśnie się domyka.

Nie tylko, jak zostało napomknięte wcześniej, praktyka domaga sie rewizji tego absolutyzującego stanowiska. Trzymanie się życia biologicznego za wszelka cenę jest nie tylko niechrześcijańskie. Jest asekuracyjne. Bracia i siostry projalferzy, czemu boicie się naszej siostry, śmierci cielesnej? Czemu tak strasznym aktem ma być – pozwolić komuś odejść, odstępując od ekstremalnej medykalizacji śmierci?

Życie biologiczne, jakkolwiek dość istotne, nigdy nie było na pierwszym miejscy w hierarchii ludzi wierzących. Istnieją przecież dobra pozwalające na to, by siebie lub innych w imię tych dóbr życia biologicznego pozbawić. O tym wiedzą nie tylko katolicy, ale też ludzie honoru niezależnie od konfesji – we wszystkich godnych tego miana cywilizacjach śmierć w obronie ojczyzny jest aktem bohaterstwa – gdyby życie biologiczne było wartością najwyższą, należałoby przecież czynić wszystko w celu jego zabezpieczenia, a więc oddanie swojego życia na ofiarę (w imię obrony ojczyzny, swoich wartości, dobrostanu swojej wspólnoty etc.) byłoby czynem nagannym moralnie.

Oskarżamy współczesność o tchórzostwo w obliczu śmierci i cierpienia – czas zadać sobie pytanie, na ile potrafimy w sposób realny stawić czoło perspektywie własnego odejścia. Kultura ludowa posiada pewne intuicje na temat "zatrzymywania człowieka na siłę przy życiu" – ileż jest na wpół legendarnych opowieści o tym, jak starzec na łożu śmierci mówi do modlącej sie rodziny: "Dajcie mi odejść w spokoju"!

Z reguły nie dajemy sobie odejść w spokoju. Standardem jest raczej śmierć szpitalna niż domowa. I o ile samo w sobie zjawisko to nie jest ani dobre ani złe, dlaczego czymś złym miałoby być marzenie o śmierci takiej, jakiej doświadczali nasi pradziadkowie – bez pudełka leków, które trzeba zjeść codziennie, bez wieloletniego tournee po szpitalach, w swoim czasie i we własnym łóżku? Jakie kryteria stosujemy, mówiąc o "śmierci naturalnej"?

Sprawa jest niejasna – nieuczciwie jest działać tak, jak gdyby była zupełnie oczywista. Niech miarą ortodoksji nie będzie chęć zatrzymania kogoś przy sztucznie podtrzymywanym życiu biologicznym, choćby tego nie pragnął.


© Agnieszka Sztajer
23 stycznia 2021
źródło:
www.MyslKonserwatywna.pl




POLEMIKA Z POWYŻSZYM FELIETONEM ⇒ TUTAJ



Bibliografia:
wyrok sądu zawierający informacje o obecnym stanie zdrowia R.S: https://www.bailii.org/......
przegląd katolickich dyskusji bioetycznych na temat teapii zwyczajnych i nadzwyczajnych: https://www.tandfonline.com/......

Ilustracja Autorki © brak informacji / Archiwum ITP²

UAKTUALNIENIE: 2021-01-27-00:00 CET

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz