Umiłowanym Przywódcom – pro memoria
Stany Zjednoczone są obecnie Naszym Najważniejszym Sojusznikiem. Taka sytuacja ma oczywiście same plusy dodatnie, ale – jak każda sytuacja – również plusy ujemne. Przyjaźń bowiem jest wspaniałą rzeczą, ale jeszcze wspanialszą rzeczą jest braterstwo. A co to jest braterstwo? Odpowiedzi na to pytanie dostarcza porzekadło popularne w niektórych środowiskach: brat brata w dupę harata.
Właśnie na kanale National Geografic, które jest jedną z propagandowych tub Naszego Najważniejszego Sojusznika – znaną na całym świecie z rzetelności i żarliwego obiektywizmu, który można porównać chyba tylko z obiektywizmem pana red. Tomasza Lisa, a i to porównanie nawet ze stojącą na czele polskiej mutacji tej firmy, panią Agnieszką Franus, z wykształcenia geologiem, która na tym stanowisku zastąpiła panią Martynę Wojciechowską - wypadnie na jego korzyść. Na tym kanale 29 stycznia obejrzałem sobie program z cyklu „Wcielenia zła” - poświęcony złym dyktatorom. Bo – jak wszystko na tym świecie – również dyktatorzy dzielą się na złych i dobrych. Granica jest oczywiście płynna, bo na przykład na jednym etapie dyktator jest do tego stopnia dobry, że nawet zostaje przez Departament Stanu USA wciągnięty na listę „naszych sukinsynów”, ale kiedy etap się zmieni, to nie tylko zostaje dyktatorem złym, który z listy „naszych sukinsynów” zostaje usunięty, ale w dodatku trafia na rusztowanie. Tak właśnie stało się z Saddamem Husajnem, o którym traktował ten odcinek cyklu.
Saddam Husajn był typem antypatycznym, kimś w rodzaju „Wujka Joe”, którym zachwycała się zębata Eleonora Roosevelt – oczywiście do czasu, kiedy zrobił swoje. Potem już ani Churchill, ani prezydent Harry Truman , ani prezydent Eisenhower, za którego niegdysiejszy „Wujek Joe” już był dogorywał, bo w marcu 1953 roku umarł – już się nie zachwycali, ponieważ zmienił się etap. Na poprzednim etapie „Wujek Joe”, wojował z Adolfem Hitlerem, ale więc nawet Winston Churchill chętnie z nim popijał i nawet podarował mu miecz, którym Wujek następnie obcinał głowy mniej wartościowym narodom, które najbardziej cywilizowane spośród dzikich narodów mu w Jałcie podarowały, żeby je sobie powyrzynał. Potem oczywiście wszystko się zmieniło i zarówno Churchill, jak i następcy Franklina Roosevelta w jednej chwili przepoczwarzyli się z płomiennych szermierzy wolności. Więc Sadam Husajn postępował dokładnie tak samo, jak „Wujek Joe”, ale nikomu to nie przeszkadzało, chociaż przeprowadzona przezeń nacjonalizacja przemysłu naftowego w Iraku już mogła wzbudzić niepokój „wolnego świata”. I pewnie by wzbudziła, gdyby nie to, że w 1978 roku wybuchła islamska rewolucja w Iranie, w następstwie której ówczesny faworyt Naszego Obecnego Najważniejszego Sojusznika, szach-mat Reza Pahlavi, został obalony, a jego miejsce zajął ajatollah Chomeini, który ogłosił doktrynę „dwóch szatanów”; Mniejszego i Większego, czy nawet „Wielkiego”. Mniejszym szatanem był Izrael, który rzeczywiście sprawia wrażenie krosty na ciele świata, a Większym, czy nawet „Wielkim” - Nasz Obecny Najważniejszy Sojusznik. W tej sytuacji każdy, kto mógłby zasłonić bezcenny Izrael przed naporem sfanatyzowanych Irańczyków ajatollaha Chomeiniego, był na wagę złota. Toteż Sadam Husjan, wysłuchawszy zachęty sekretarza obrony USA Donalda Rumsfelda, ruszył na złowrogi Iran. Ale jeszcze za poprzedniego reżymu Reza Pahlavi, za pieniądze zarobione na ropie, całkiem solidnie Iran uzbroił, więc dzięki temu uzbrojeniu i fanatyzmowi młodych, 17-letnich Irańczyków, którzy byli wysyłani na samobójcze ataki, inwazja utknęła w martwym punkcie, zamieniając się w wojnę pozycyjną. Zanim zostało podpisane zawieszenie broni, wojna pochłonęła co najmniej milion ofiar, ale dzięki temu bezcenny Izrael zasłonięty przez Irak, zwyczajnie zyskał na czasie i mógł pławić się w pokoju i demokracji.
Sadam Husajn uważał, że za tę przysługę powinien zostać jakoś wynagrodzony, ale Nasz Najważniejszy Sojusznik jakoś nie wysuwał żadnej propozycji. Tedy Sadam Husajn postanowił ująć tę sprawę w swoje ręce i doszedł do wniosku, że zajęcie Kuwejtu by go usatysfakcjonowało, a dochody z tamtejszej ropy nawet wystarczyłyby na spłatę długów zaciągniętych na wojnę w obronie Izraela. Ale tutaj Nasz Najważniejszy Sojusznik przypomniał sobie, że jest płomiennym szermierzem wolności i demokracji i pogonił Sadama Husajna z Kuwejtu. Ten, najwyraźniej rozgoryczony, zaczął się odgrażać, że w transakcjach eksportu ropy odejdzie od dolara i będzie kazał płacić sobie europejskim euro, albo japońskim jenem. Takiej zbrodni nikt już tolerować nie mógł, toteż Nasz Najważniejszy Sojusznik zmontował koalicję pod swoim politycznym kierownictwem. Zaprosił do niej nawet Rosję, która swoją ropę i gaz sprzedawała za dolary i w związku z tym pogróżki Sadama Husajna też potraktowała poważnie. W rezultacie Irak został rozgromiony i w programie National Geographic jakiś bezpieczniak z CIA, czy jakiejś innej bezpieczniackiej bandy Naszego Najważniejszego Sojusznika, z satysfakcją komentował egzekucję Sadama Husajna. W rezultacie na irackiej ropie położył łapę „na umyśle słaby” prezydent Jerzy Bush junior i jego nienasycony zastępca Rysio Cheney. Wskutek „Pustynnej Burzy” w Iraku utrwalił się burdel, który trwa do dnia dzisiejszego i sprawia wrażenie zorganizowanej trwałości.
Wspominam o tym wszystkim ku przestrodze Naszym Umiłowanym Przywódcom, którzy chyba trochę lekkomyślnie bratają się z Naszym Najważniejszym Sojusznikiem, bez żadnej alternatywy. W tej sytuacji Nasz Najważniejszy – jeśli tylko zechce – to wyharata ich w dupę tak samo, jak swojego koniunkturalnego sojusznika Sadama Husajna, który został oskarżony o wyprodukowanie broni masowej zagłady. Nie można jej jednak było nigdzie znaleźć i sytuacja stawała się kłopotliwa do czasu, kiedy to pan red. Bronisław Wildstein, nie ruszając się z Warszawy, jednym rzutem oka spenetrował prawdę, że Sadam Husajn ukrył tę broń „w miejscach niemożliwych do wykrycia”. Ponieważ po objęciu stanowiska prezydenta Naszego Najważniejszego Sojusznika przez Józia Bidena, Ameryka akcent kładzie na krocze, to znaczy – na genitalia i związane z nimi komplikacje - może warto jakoś zabezpieczyć nasz i tak przecież wystarczająco nieszczęśliwy kraj przed oskarżeniem o lekceważenie dobrostanu sodomitów, lesbijek, onanistów, nekrofilów, masochistów i sadystów. Skoro Józio zaczął obwąchiwać się z Putinem, to wszystko się może zdarzyć, zwłaszcza że padgatowka w postaci „rewolucji macic” właśnie wchodzi w kolejny etap.
W oczekiwaniu na „falę trzecią” i następne
Czy coś się stało staremu żydowskiemu grandziarzowi finansowemu, czy też może uznał, że teraz można to ujawnić – tak czy owak powiedział publicznie, że ogłoszenie pandemii zbrodniczego koronawirusa stworzyło rewolucyjną okazję do przeforsowania przedsięwzięć, które w normalnych warunkach byłyby albo niemożliwe do przeprowadzenia, albo bardzo trudne. Zatem wygląda na to, że dopóki te wszystkie przedsięwzięcia nie zostaną przeprowadzone, to będziemy mieli do czynienia z kolejnymi „falami” - aż wreszcie pandemia skończy się, ale nie wcześniej, aż będzie trzeba. Cóż; stojąca niezmiennie w awangardzie rewolucji komunistycznych żydokomuna, tym razem postawiła na instynkt samozachowawczy, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Dzięki temu rosną szeregi obywateli, którzy – na wzór kimicicowych Tatarów – gotowi są w służbie bezpieczeństwa powywieszać się wzajemnie, bo wprawdzie wiadomo, że wszyscy umrzemy, ale widać ważniejsze jest, żeby umierać całkowicie wyleczonym.
Ale w medycynie najważniejsza jest profilaktyka, toteż koncerny farmaceutyczne uwinęły się i w tempie stachanowskim wyprodukowały szczepionki – co jedna, to lepsza – oczywiście z wyjątkiem ruskiej i chińskiej. Dlaczego akurat te nie znajdują uznania utytułowanych mądrali – tajemnica to wielka – chociaż pewne światło rzuca na nią okoliczność, że niektórzy mądrale zaangażowani w stręczenie szczepionek, korzystali z tak zwanych „grantów” - bo teraz obowiązuje taki eleganckie określenie na stary, poczciwy jurgielt – od firmy Pfizer, o której powiadają, że ma zwyczaj korumpowania mądrali. Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było, a że musiało jakoś być, to świadczą o tym oskarżenia niemieckiej opozycji, która publicznie zapytowywuje, czy prawdą jest, że niemiecki rząd ma udziały w firmie CureVac z Tybingi, z którą Komisja Europejska jeszcze w listopadzie podpisała kontrakt na dostawę 250 milionów szczepionek, chociaż nie były one dopuszczone na terenie Unii Europejskiej nawet „warunkowo” - bo jeśli zostanie spełniony warunek przebadania szczepionki pod względem skuteczności i nieszkodliwości, to Komisja Europejska kupi jeszcze dodatkowo 180 milionów.
Warto się zatrzymać nad tym, że pozostałe szczepionki zostały na terenie Unii Europejskiej przez biurokratyczną szajkę zawiadującą sektorem ochrony zdrowia na obszarze naszego kołchozu dopuszczone „warunkowo” i to na rok. Oznacza to, że przez ten rok szajka, rządy i producenci będą się przyglądali, jak właściwie ta cała szczepionka działa – podobnie jak doktor Józef Mengele przyglądał się ofiarom swoich eksperymentów medycznych. To znaczy – oczywiście pseudomedycznych - chociaż niektóre z nich zostały potem wykorzystane, również w medycynie demokratycznej. Wynika jednak z tego, że cała postępowa ludzkość, a wśród niej - również mieszkańcy naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju – są obiektem gigantycznego eksperymentu medycznego. Kto ten eksperyment zlecił, jakie cele przy tej okazji planuje osiągnąć i co się stanie, jeśli eksperyment się nie powiedzie – tajemnica to wielka – chociaż pewne światło rzuca na nią okoliczność, że producenci szczepionek nie przyjmują odpowiedzialności za skutki ich zastosowania. Mniejsza jednak o to, bo dopiero na tym tle lepiej rozumiemy, dlaczego władze naszego bantustanu, zarówno ze sfer rządowych, jak i ze sfer nierządnych, z takim naciskiem podkreślają zasadę dobrowolności przy tak zwanym „wyszczepianiu”. Chodzi mianowicie o to, że konstytucja naszego bantustanu w art. 39 stanowi, że „nikt nie może być poddany eksperymentom naukowym, w tym medycznym, bez dobrowolnie wyrażonej zgody”. Wszystko zatem wydaje się w najlepszym porządku, chociaż nasi Umiłowani Przywódcy specjalnie nie eksponują eksperymentalnego charakteru operacji „wyszczepiania”, a prawdę mówiąc – nie eksponują go wcale, akcentując raczej 95-procentową skuteczność. Skąd takie dokładne wyliczenia, skoro eksperyment medyczny jeszcze się nie zakończył? Stąd, że tak zapewnił producent szczepionek, czyli firma Pfizer – ta sama, która nie chce brać odpowiedzialności za skutki ich użycia.
Jednak zgodnie z prawem Murphy’ego, głoszącym, że jak coś złego może się stać, to na pewno się stanie, więc jeśli obywatele będą z dobrowolną dobrowolnością się ociągali, to prawdopodobnie zostanie zastosowana znana z czasów pierwszej komuny tak zwana „dobrowolność przymusowa”. Jak bowiem deklaruje poeta, „nie temu bowiem system służy, by prolet gnuśniał w dobrobycie, tylko by wizje gigantyczne tytanów myśli wcielać w życie”. Tak się składa, że stary grandziarz do tych tytanów należy, a szczegółów gigantycznych wizji wprawdzie jeszcze nie znamy, ale nie tracimy nadziei, że prędzej, czy później zostaną nam one objawione. Tymczasem z kraju docierają nawet do mnie wieści skrzydlate, że na przykład studenci uczelni prywatnych są przekonywani do „wyszczepienia się” pod groźbą relegowania z uczelni. Co więcej – w Senacie podobno jest projekt uzgodniony ponad podziałami, przewidujący na przykład, by dzieci, które nie zostały „wyszczepione”, nie były przyjmowane do żłobków i przedszkoli. Jeśli chodzi o wojsko, to rąbka tajemnicy uchylił pan generał Skrzypczak oświadczając, że kto z wojskowych nie zechce się „wyszczepić”, to niech zrzuca mundur i won do cywila. Z kolei z innych demokratycznych państw prawnych dobiegają coraz głośniejsze postulaty wprowadzenia „paszportów szczepionkowych”. Osobnik nie mający takiego paszportu, nie będzie mógł wsiąść do samolotu, ani nawet do pociągu byle jakiego, a kto wie, czy zostanie wpuszczony do sklepu spożywczego i każdego innego? Jak widzimy, jesteśmy dopiero na początku drogi do dobrowolności przymusowej, ale i ona nadejdzie, bo – jak twierdzi poeta - „gdy władzę twórczy szał ogarnie, to nie ma dla niej rzeczy trudnej”.
W oczekiwaniu na ten moment zapoznajmy się z opinią prawną, którą akurat otrzymałem od jednego z moich honoralbles correspondants. Liczy ona sobie 33 bite strony plus 3-stronicowy załącznik. Wprawdzie całość jest bardzo interesująca, ale przekraczałaby ramy tego artykułu, więc ograniczę się do zaprezentowania wniosków końcowych, które pozwalają zorientować się w sytuacji. Po pierwsze – że szczepienia przeprowadzane w ramach ogłoszonego przez Radę Ministrów Narodowego Programu Szczepień, są eksperymentem medycznym przeprowadzanym na ludziach. Po drugie – że do szczepień zostały wykorzystane szczepionki dopuszczone „warunkowo” i tylko na 1 rok i pozostają one na etapie badań klinicznych dotyczących ich skuteczności i bezpieczeństwa. Po trzecie – że na czas opracowania szczepionek i na czas „wyszczepiania” Parlament Europejski i Rada UE „zawiesiły” szereg przepisów regulujących badanie, stosowanie i wprowadzanie do organizmu ludzkiego organizmów genetycznie zmodyfikowanych GMO. W związku z tym – po czwarte – masowe szczepienia takimi preparatami będą postępowaniem bezprawnym. Bo – po piąte – obowiązujące prawo zezwala na udział w eksperymencie medycznym ściśle określonej grupie osób i tylko w określonych sytuacjach za ich uprzednią zgodą, w związku z czym brak jest podstaw prawnych do masowych „wyszczepiań” w ramach Narodowego Programu Szczepień. Wobec tego - po szóste – każdy, kto poddaje się „wyszczepianiu”, powinien zostać poinformowany, że bierze udział w eksperymencie medycznym, podobnie jak powinien zostać poinformowany na temat statusu szczepionek, a obowiązek dostarczenia takiej informacji spoczywa na organizatorach Narodowego Programu Szczepień. Tymczasem zdecydowana większość, a może nawet wszytkie osoby uczestniczące w tym eksperymencie medycznym nie są poinformowane, nawet o tym, w czym tak naprawdę uczestniczą. Punkt siódmy przytacza zacytowany wcześniej przepis konstytucji, a punkt ósmy powtarza i rozwija zasadę z punktu piątego. Po dziesiąte – prawo do dobrowolnie wyrażonej zgody na udział w eksperymencie medycznym nie podlega żadnym ograniczeniom, nawet w przypadku wprowadzenia stanu nadzwyczajnego, w związku z tym zastosowanie jakiejkolwiek formy przymusu – bezpośredniego, czy pośredniego – będzie działaniem bezprawnym, a zatem może skutkować odpowiedzialnością karną i cywilną, mimo przyjętej przez Sejm zasady tzw. „dobrego Samarytanina” - że funkcjonariusze publiczni nie odpowiadają za nadużycie władzy w związku ze zwalczaniem epidemii – bo konstytucja jest aktem prawnym wyższego rzędu. Po jedenaste – nie można dopuścić kobiety ciężarnej do poddania się zabiegowi szczepienia nawet za jej zgodą, gdyż nie jest możliwe dokonanie wnikliwej oceny skutków zarówno dla niej samej, jak i dla dziecka, a – po dwunaste – jeśli wskutek szczepionki dojdzie do uszkodzenia dziecka poczętego, będzie to skutkowało odpowiedzialnością karną i cywilną tych, którzy „wyszczepienia” dokonali, albo do niego dopuścili i to w pełnym zakresie. Po trzynaste – odpowiedzialności tej podlega personel medyczny, a klauzula „dobrego Samarytanina” nie ma tu zastosowania. Po czternaste – że obecnie stosowane szczepionki zostały dopuszczone „warunkowo”, więc wnioski wynikające z niniejszej opinii prawnej będą miały zastosowanie również w przypadku użycia następnych, warunkowo dopuszczonych szczepionek. Kropkę nad „i” stawia punkt piętnasty, stwierdzający, że poddanie „wyszczepianiu” całej populacji w ramach Narodowego Program Szczepień stanowi eksperyment medyczny na niespotykaną dotąd skalę.
Z życia zdziczałych tubylców
Kiedy ten felieton ukaże się w druku, prawdopodobnie będzie już po wszystkim, bo Polak będący pacjentem szpitala w Plymouth, prawdopodobnie nie wytrzyma tak długo bez jedzenia, a zwłaszcza bez wody. Wygląda bowiem na to, że Angielczykowie potraktowali sprawę prestiżowo, jako że w operację zamordowania pacjenta zaangażowali się nie tylko tamtejsi wracze, ale i niezawisłe sądy. Nie chcą stracić prestiżu, więc nie chcą nawet słyszeć o przekazaniu Polsce człowieka, któremu rząd na tę okoliczność wydał nawet paszport dyplomatyczny. Ma to swoje konsekwencje, ale o tym potem, a na razie zatrzymajmy się nad uzasadnieniem tego angielskiego uporu. Oficjalnie i tamtejsi wracze i tamtejsze niezawisłe sądy twierdzą, że to tylko przerwanie uporczywej terapii, a nie eutanazja. Prawda jest jednak inna, bo uporczywa terapia ma miejsce wtedy, kiedy pacjent jest na trwale podłączony do aparatury podtrzymującej życie, a w razie odłączenia od niej, natychmiast by umarł. Tymczasem R.S. – bo takie są inicjały pacjenta – nie jest do żadnej takiej aparatury podłączony; oddycha samodzielnie, a rurka, która wystaje mu z nosa, służy do dostarczania płynnego pożywienia i wody bezpośrednio do żołądka. Jest to zabieg podobny do tego, jaki służba więzienna stosowała za pierwszej komuny wobec więźniów podejmujących strajk głodowy. R.S. oczywiście żadnego strajku nie ogłosił, toteż szpital powinien karmić go i poić w taki sposób, jaki jest w jego stanie możliwy – ale to nie jest żadna „uporczywa terapia”, tylko zwyczajna pielęgnacja. Tymczasem wracze ze szpitala w Plymouth zamierzają zaprzestania pielęgnacji, to znaczy – dostarczania swojemu pacjentowi pożywienia i wody - w celu pozbawienia go życia, a niezawisły sąd pozwolił im na to w tak zwanym „majestacie prawa”. W tym przypadku nie mamy zatem do czynienia z żadną „uporczywą terapią”, którą można by przerwać, tylko ze zwyczajną eutanazją. Interesująca przy tym jest okoliczność, że ponieważ sam R.S. o „dobrą śmierć” prosić swoich oprawców nie może, to podpierają się oni gorącymi prośbami rodziny – ale też nie całej. Myślę, że pewne światło na to rozdwojenie w rodzinie rzuciłaby informacja, czy R.S. nie był przypadkiem ubezpieczony na życie i kto ewentualnie byłby uprawniony do świadczeń z tego tytułu. Bo – jak to w swoim czasie zauważył francuski prof. Lucjan Israel – często bywa tak, że to nie pacjent nie może znieść swoich cierpień, tylko rodzina, albo – ubezpieczalnia. Jak bowiem wyliczył, koszty opieki nad człowiekiem, jakie ponosi ubezpieczalnia w ciągu ostatnich 6 miesięcy jego życia, są takie same, a niekiedy nawet wyższe od kosztów poniesionych na opiekę nad tym człowiekiem przez cały wcześniejszy okres jego życia. Rachunek ekonomiczny wymaga tedy, by ten ostatni okres był jak najkrótszy, a najlepiej – żeby nie było go wcale. Tego oczywiście nie można głośno mówić, toteż skolektywizowane demokracje socjalistyczne opracowały specjalną terminologię, skierowaną na ukrycie istoty rzeczy za parawanem patetycznych i ociekających obłudnym współczuciem sformułowań w rodzaju „dobrej śmierci”. Wracze, którzy te wyroki wykonują, chyba jednak nie są do końca pewni swoich racji, bo próbują podpierać się orzeczeniami niezawisłych sądów. Te zaś tak się ostatnio rozdokazywały, że nie tylko uzurpowały sobie prawo do zabraniania ludziom wypowiadania niewygodnych opinii, ale nawet – do decydowania o tym, które życie zasługuje na ochronę prawną, a które nie. To jest fenomen godzien rozbiorów, bo wystarczy, że taki jeden z drugim przebieraniec założy sobie pióropusz, przyprawi rogi, założy na siebie jakiś „śmieszny, średniowieczny łach”, albo przystroi sobie łeb jakąś przepoconą, śmierdzącą i zawszoną peruką, a już wszyscy wstają żeby uczcić ich entree i padają na twarz przed ich rozstrzygnięciami. Tymczasem znaczenie tych przebierańców „wyrasta z lufy karabinu”. Jak mówi poeta: „Ale ty wyjść nie możesz. Tobie by wyjść nie dali. Bo za drzwiami jest siła. Potęga z żelaza i stali. Kiedy tak drżysz zajączku u stóp mistycznej drabiny, za drzwiami stoją ludzie mający karabiny.” Ale karabiny mają wszyscy: i demokraci i bolszewicy i naziści - a istotne różnice między nimi właśnie zanikają, albo już zanikły. Bo przecież bolszewicy też – podobnie zresztą, jak „naziści” - upodobali sobie w decydowaniu, kto „zasługuje” na życie, a komu ten radosny przywilej nie przysługuje. Nawiasem mówiąc, sytuacja R.S. jest pod pewnymi względami podobna do losu ojca Maksymiliana Kolbego, bo i on został skazany na śmierć głodową w oświęcimskim bunkrze, a chociaż bezpośrednią przyczyną jego śmierci był zastrzyk fenolu w serce, jaki zrobił mu któryś ze znudzonych oczekiwaniem na „siły natury” oprawców, to i bez tego umarłby z głodu i pragnienia. Dokładnie taki sam los, z łaski wraczy ze szpitala w Plymouth i z łaski tamtejszego niezawisłego sądu wypadł panu R.S. - a z tego punktu widzenia nie jest aż tak istotne, czy bunkier głodowy jest w Auschwitz, czy w szpitalu w Plymouth i czy wyrok wydał komendant, SS Obersturmbannfuhrer Rudolf Hoess, czy też jakiś angielski przebieraniec – bo i skutek i nawet motywacja są identyczne. „Naziści” na tym tle wypadają nawet korzystniej, bo oni w zasadzie nie patroszyli swoich ofiar, żeby potem handlować wydartymi z ich, żywych jeszcze ciał, częściami zamiennymi, podczas gdy obecnie, w epoce kanibalizmu technologicznego, jest to praktyka coraz bardziej powszechna, a nawet - uświęcona. „Porwały mnie plemiona zdziczałych tubylców, zbrojnych w maczugi światła, strzały laserowe, ponaddźwiękowe dzidy, kobaltowe proce, paraboliczne bębny, flety bioplazmy, wtórujące podskokom sztucznych serc lub krwawych, wydartych z piersi trupów jeszcze nie ostygłych.”
Jak widzimy, ideologia „praw człowieka” aż tak bardzo nie różni się w skutkach od innych, a od ideologii do polityki już tylko krok. Ponieważ rząd bardzo się zaangażował w ratowanie R.S. ze szponów angielskich wraczy i tamtejszych niezawisłych sądów, to partyjnicze onieprzytomnienie najwyraźniej rzuciło się na mózgi przedstawicielom obozu zdrady i zaprzaństwa. Wielce Czcigodny poseł Pupka, na pytanie, czy on by tego człowieka ratował, odparł krótko: nie! Ciekawe, co by powiedział, gdyby Naczelnik Państwa pozostawił R.S. na pastwę losu? Pewnie rozdarłby sobie kalesony w geście świętego, oburzenia. Tymczasem życie Wielce Czcigodnego posła Pupki wcale nie zasługuje na większą ochronę, niż życie R.S. Wielce Czcigodny bowiem nie tylko zużywa kurczące się zasoby planety, ale w dodatku przetwarza je, zanieczyszczając ją codziennie jakimś kilogramem kału i litrem moczu. Biorąc pod uwagę średnią długość życia, daje to grubo ponad 27 ton gówna i 273 hektolitry szczyny. Taki to ludzkość ma z niego pożytek.
Pastor Chojecki nie jest w stanie mnie obrazić, nawet gdyby bardzo chciał :)
Stanisław Michalkiewicz odpowiada na kolejne pytania widzów swojego kanału. Wypowiada się na temat pastora Chojeckiego, międzynarodowej finansjery, która stoi za rozdmuchaniem covid 19 do poziomu pandemii (wspomina przy tym George'a Sorosa), Vaclavie Havlu, a także książek Piotra Zychowicza.
Ilustracja © brak informacji / za: www.youtube.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz