WIADOMOŚCI BEZ ZAPRZAŃCÓW: (żadnych GWien, TVNienawiść itd)

OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.

Gdy zabrakło Trumpa, zaczęły się kłopoty Demokratów

Pandemia COVID-19 zatopiła prezydenturę Donalda Trumpa, pozbawiając go szans na reelekcję. Teraz może pogrążyć dwóch jego największych krytyków z Partii Demokratycznej: gubernatorów stanu Nowy Jork i Kalifornii.

Gdy był prezydentem, Donald Trump wysysał niemal cały tlen z amerykańskiego życia politycznego. Każdy dzień zaczynał się i kończył razem z nim, a opinia publiczna codziennie – a nawet kilka razy dziennie – była atakowana prawdziwymi i wymyślanymi przez media „skandalami” czy „aferami”, których ówczesny prezydent miał być bohaterem.

Gdy Trump zniknął z pola widzenia po wyprowadzce z Białego Domu 20 stycznia 2021 r. i został bez pardonu „zniknięty” z obiegu publicznego przez oligarchów z Big Tech (przypomnijmy: całkowita blokada kont na Twitterze i Facebooku, zablokowanie funkcjonowania nowego, zdominowanego przez zwolenników Trumpa, portalu komunikacyjnego Parler), w przestrzeni medialnej powstała pustka.

Biden bez adrenaliny


Nie zapełnia jej obecny prezydent Joe Biden, który nie dość, że nie miał żadnej konferencji prasowej od inauguracji (gdy czytają Państwo te słowa, trwa to już 59 dni, najdłużej w nowożytnej historii USA), to jego dzienna aktywność ogranicza się do godziny, dwóch w ściśle kontrolowanym środowisku, bez żadnych nieprzyjemnych pytań natarczywych dziennikarzy jak za czasów Trumpa. Współpracownicy prezydenta przekonują, że on „skupia się na walce z koronowirusem”, co zdają się kupować zwykle krwiożerczy reporterzy spod Białego Domu i gwiazdy wieczornych wiadomości. Muszą więc wystarczyć ekskluzywne wywiady (takie jak niedawny, głośny dla ABC News, z którego w świat poszły wątpliwości Bidena, czy Władimir Putin ma duszę i stwierdzenie, że jest on „zabójcą”), a także ocieplające wizerunek opowieści o „różnorodności” w nowej administracji czy o dwóch wilczurach adopotowanych przez państwa Bidenów.

Po chaotycznych, naładowanych adrenaliną przekazach medialnych z czasów prezydenta Trumpa nie ma śladu, a media głównego nurtu – z wyjątkiem krytycznej od początku stacji Fox News – niespecjalnie starają się przeszkadzać Demokratom (mającym pełnię władzy w Waszyngtonie, bo w ich rękach zarówno prezydentura, jak i Kongres) w rządzeniu.

Ponieważ życie medialne nie znosi jednak próżni, a brak adrenaliny na wizji źle wpływa zwłaszcza na oglądalność telewizji, w ostatnich dwóch tygodniach zawartość informacyjna nieco się zmieniła. Wszystko za sprawą dwóch gubernatorów, rządzących w bastionach Demokratów.

63-letni Andrew Cuomo (gubernator Nowego Jorku trzeciej kadencji, rządzący od 2011 r.) oraz dziesięć lat młodszy Gavin Newsom (rządzący od stycznia 2019 r. Kalifornią) nie schodzą w marcu z czołówek gazet. I co gorsza dla tych niezwykle ambitnych polityków zainteresowanie mediów (trochę wymuszone sytuacją, o czym poniżej, ale jednak) może doprowadzić do takiego samego rezultatu: utraty władzy. Przy czym jest niemal pewne, że gdyby nie błędy popełnione przez obu gubernatorów w walce z pandemią oraz wyborcza porażka prezydenta Trumpa w listopadzie ubiegłego roku, obydwaj dalej cieszyliby się komfortem władzy w dwóch, potężnych stanach USA.

Seks i koronawirus


Rok temu Andrew Cuomo był u szczytu popularności. Stan Nowy Jork z miastem Nowy Jork zostały najmocniej zaatakowane przez COVID-19 w początkach pandemii w marcu i kwietniu 2020 r. Cuomo stał się naturalnym wodzem z bitwie z „niewidzialnym wrogiem”, a jego codzienne briefingi w telewizji były fascynującymi widowiskami. Jak zauważył dziennikarz „Washington Post”, gubernator „śpiewał pandemiczne kołysanki spanikowanej społeczności, która tak pożądała spokojnego przywództwa”.

Nie bez znaczenia był medialny kontekst: Cuomo „grał rolę surowego, acz kochającego ojca dla ludzi wkurzonych zarządzeniem kryzysu przez prezydenta Trumpa”. Zwieńczeniem popularności było wydanie w październiku ubiegłego roku książki „Amerykański kryzys”. To pamiętnik z czasów walki z koronawirusem, w czasie której gubernator zarządza lokalną władzą dla dobra ogółu. Jest twardy, momentami bez skrupułów, ale inaczej się nie da, bo chodzi o śmierć i życie tysięcy, jeśli nie milionów.

Kilka miesięcy później, 12 marca tego roku, gubernator Cuomo mówi dziennikarzom: „Ludzie znają różnicę pomiędzy polityczną grą i kłanianiu się tzw. cancel culture a prawdą. Dajmy szansę dochodzeniu. Nie zrezygnuję”.

Tego dnia większość przedstawicieli Nowego Jorku w waszyngtońskim Kongresie wezwała go do ustąpienia, dwa dni wcześniej stanowa legislatura wynajęła firmę prawniczą, a to może się wiązać ze wszczęciem procedury impeachmentu. Co się stało?

Brak codziennej obecności na telewizyjnym ekranie odesłanego na emeryturę Donalda Trumpa, spowodował medialną pustkę, którą zaczęły wypełniać rysy na wizerunku gubernatora Nowego Jorku. Zaczęły wychodzić na jaw rzeczy, o których krążyły co prawda plotki, ale które nie mogły się przedostać do wiadomości publicznej. Czuwał nad tym sam gubernator: znany profesjonalista w brutalnej, politycznej walce, miłośnik wykręcania rąk rywalom – w kuluarach.

Do eksplozji doszło w końcu stycznia, gdy stanowa prokurator generalna przedstawiła raport potwierdzający, że administracja Cuomo prowadziła katastrofalną praktykę odsyłania zakażonych koronowirusem i nie do końca wyleczonych pacjentów ze szpitali z powrotem do domów opieki. W ten sposób stworzono nowe ogniska zakażeń, w efekcie czego zmarło dodatkowo kilka tysięcy nowojorczyków.

Co gorsza, gdy informacje o tym zaczęły docierać do władz, zrobiły one wszystko, aby problem zatuszować. Sfałszowano statystyki, a próbujących się czegoś dowiedzieć dziennikarzy, zwodzono lub jawnie oszukiwano.

Potem ujawniono jeszcze nagrania ze spotkania, na którym bliska współpracownica Cuomo otwarcie mówiła, że statystyki fałszowano, żeby władze federalne nie dowiedziały się prawdy i jej „nie wykorzystały przeciwko nam”. Przecież nie można było pozwolić, żeby „Trump zaczął tweetować, że zabijamy wszystkich w domach opieki” – mówiła doradczyni gubernatora, a zebrani, miejscowi politycy Partii Demokratycznej kiwali głowami ze zrozumieniem.

A to był dopiero początek. W lutym pojawiły się doniesienia o molestowaniu seksualnym. Łącznie sześć pań, w różnym czasie współpracujących z gubernatorem, złożyło – jak na razie – oficjalne doniesienie. Gubernator miał nie tylko czynić niewybredne komentarze czy składać im niedwuznaczne propozycje, ale także dotykać bez zgody, obmacywać, a nawet próbować zmuszać do pocałunku. Choć Cuomo kategorycznie zaprzeczył, aby „dotykał kogokolwiek w sposób niestosowny” czy stosował „seksualne nękanie”, zaczęto domagać się jego natychmiastowego ustąpienia. Zakrawa to na paradoks, zwłaszcza że był on kreowany na zbawcę Nowego Jorku AD 2020, a i sam pieczołowicie pielęgnował swój wizerunek najbardziej postępowego polityka, obrońcy kobiet i mniejszości.

I choć sprawa tuszowania liczby zgonów w domach starców jest o wiele większego kalibru, kto wie, czy to właśnie kwestie rozporkowe nie zdecydują o upadku najpotężniejszego polityka w stanie Nowy Jork od 2011 r., skoro na celownik wzięła go sobie liderka lewicowego skrzydła Partii Demokratycznej, wyznaczająca standardy tzw. cancel culture, 31-letnia pani kongresmen Alexandria Ocasio-Cortez (znana pod skrótem AOC) z miasta Nowy Jork.

„Złoty chłopak” się bawi


Środa, 17 marca, godzina 17:00 czasu miejscowego – ta data na pewno mocno wryje się w pamięć Gavina Newsoma. 53-letni gubernator największego stanu Ameryki, liczącego tyle mieszkańców, ile cała Polska, „złoty chłopak” Partii Demokratycznej, prawdopodobny przyszły kandydat na prezydenta USA dowiedział się tego, co nieuniknione.

Zwolennicy referendum na temat jego odwołania zebrali ostatecznie 2 117 730 podpisów pod petycją. Biorąc pod uwagę 84 procentowy wskaźnik pozytywnej weryfikacji, podpisów powinno wystarczyć, aby referendum nad przyszłością Newsoma się odbyło (zgodnie z prawem stanowym, aby referendum odbyło się, trzeba było zgromadzić co najmniej 12 proc. głosów z ostatniego głosowania na gubernatora, czyli prawie 1,5 mln). Dokładną datę poznamy mniej więcej za miesiąc, gdy biuro stanowego sekretarza stanu zweryfikuje podpisy, ale głosowanie odbędzie się zapewne w październiku albo w listopadzie, a więc nieco ponad dwa lata przed upływem jego pierwszej, czteroletniej kadencji.

Czym się naraził Newsom? Poszło oczywiście o obostrzenia, głównie dla małych, rodzinnych firm w czasie pandemii. Szczególnie wściekli byli mieszkańcy północnej części Kalifornii, gdzie jest więcej mniejszych miejscowości, tereny rolnicze, a które podlegały takim samym obostrzeniom, jak wielkie miasta, Los Angeles czy San Francisco. Do tego doszła frustracja z powodu wciąż zamkniętych szkół i stale rosnące podatki. Rozpoczął się bunt przeciw drakońskim zarządzeniom władz, ale początkowo nic nie zapowiadało sukcesu wnioskodawców: zbieranie podpisów szło bardzo powoli.

Wtedy z pomocą przyszedł… sam Newsom. W listopadzie ubiegłego roku, gdy apelował do mieszkańców stanu o niewychodzenie z domów i cierpliwość, sam udał się na przyjęcie urodzinowe jednego ze swoich politycznych darczyńców, aby w bogatej knajpie w San Francisco, bez maseczek, razem z innymi biesiadnikami miło spędzać czas. Swoją drogą, który to przypadek, gdy polityk w otoczeniu przyjaciół milionerów stosował inne zasady niż te, które zalecał zwykłym obywatelom? Ale tu ktoś zrobił zdjęcia, które obiegły całą Amerykę, gwarantując sukces akcji zbierania podpisów.

„Chcemy powiedzieć politykom i lobbystom, którzy od dziesięcioleci i pokoleń niszczą kalifornijskie marzenie: wasz czas minął. Od teraz to obywatele rządzą Kalifornią” – powiedział w środę rzecznik zwolenników referendum, Randy Economy.

Referendum niemal pewne


Jeśli referendum zostanie ogłoszone, mieszkańcy Kalifornii odpowiedzą na dwa pytania: czy odwołać urzędującego gubernatora? A jeśli tak, to kto powinien go zastąpić.

Choć odwołanie Newsoma wydaje się mimo wszystko raczej mało realne (Kalifornia jest bastionem Partii Demokratycznej), to zamieszanie może mocno nadwerężyć przyszłe plany ambitnego polityka. A największy stan Ameryki i właściwie cały kraj czekają polityczne fajerwerki.

Ostatni raz do podobnego referendum doszło w październiku 2003 r. To właśnie wtedy 55,4 proc. z ponad 9,4 milionów głosujących odwołało sprawującego drugą kadencję gubernatora Graya Davisa. Demokrata naraził się wyborcom nieradzeniem sobie z brakami prądu oraz wprowadzeniem ustaw wymierzonych w posiadaczy broni oraz ułatwiających nielegalnym imigrantom korzystanie z gwarantowanych przez stan opieki medycznej i edukacji. Był to dopiero drugi przypadek w historii USA odwołania urzędującego gubernatora (pierwszy w 1921 r. w Północnej Dakocie).

Ciekawsza jednak była odpowiedź na drugie pytanie: gubernatorem został wybrany 48,6 proc. głosów gwiazdor Hollywood, Arnold Schwarzenegger. Aktor startujący jako Republikanin, pokonał 134 rywali. Liczyło się tak naprawdę trzech kandydatów – oprócz Schwarzeneggera, zastępca gubernatora, Demokrata Cruz Bustamante (31,5 proc) i drugi Republikanin Tom McClintock (13,5 proc.). Wystartowali, gdyż referendum – przez wielu zwanym „cyrkiem w Kalifornii” – stało się doskonałą akcją marketingową: wśród kandydatów byli Arianna Huffington (późniejsza założycielka HuffingtonPost.com – choć wycofała się w trakcie i tak otrzymała 0,5 proc), skandalista i wydawca pornograficznego „Hustlera” Larry Flint (0,2 proc.), aktorka porno Mary Carey (0,1). Także tegoroczne referendum może stać się odskocznią dla wielu celebrytów – cenną ekspozycją nazwiska w erze mediów społecznościowych.

Dobrze naoliwiona machina


Jak to się wszystko skończy? Wydaje się, że obydwaj gubernatorzy utrzymają swoje urzędy. Coraz lepiej – pomimo trudnych początków – rozwijająca się akcja szczepień powinna spowodować, że do lata restrykcje związane z pandemią COVID-19 powinny zostać zniesione, a gospodarka amerykańska, w tym Nowego Jorku i Kalifornii, z tysiącami miliardów (sic!) dolarów rządowego wsparcia dla obywateli, powinna ruszyć z kopyta. I późną jesienią, kiedy najprawdopodobniej odbędzie się referendum w Kalifornii, powinien zapanować optymizm, który będzie raczej skłaniał ludzi do zachowania status quo.

Kategoryczna odmowa podania się do dymisji przez Cuomo może zyskać poparcie mieszkańców stanu Nowy Jork, dzięki klasycznemu w tego typu politycznych bataliach argumentowi, że nie zmienia się władz w trakcie wychodzenie z ciężkiego kryzysu. Według jednego z badań połowa mieszkańców stanu nie chce, żeby Cuomo rezygnował, a poparcie dla gubernatora wśród Latynosów i czarnych przekracza grubo 60 proc.

Choć oczywiście na jesieni wcale nie musi być tak różowo. Pojawiają się sygnały, że tak wielka ilość pieniędzy z rządowej, koronawirusowej pomocy, która trafiła do kieszeni obywateli i była zamrożona na skutek ograniczeń, po zdjęciu restrykcji spowoduje skokowy wzrost inflacji. A wiadomo, że inflacja – ów „podatek dla biednych” – w pierwszej kolejności obniży wartość nabywczą środków posiadanych przez najuboższych.

Zapowiadana już przez prezydenta Bidena konieczność podniesienia podatków i inne drogie pomysły ustawowe Demokratów, a także sytuacja na granicy z Meksykiem, gdzie poziom nielegalnej emigracji jest najwyższy od 20 lat, mogą spowodować kolejne napięcia i wywołać społeczny gniew. Wciąż nie są też znane realne szkody społeczne pandemii koronawirusa, choćby w postaci wpływu na małe, rodzinne firmy, co wyjdzie na jaw, gdy rządowa pomoc zacznie wygasać. Wszystkie te czynniki mogą mieć spory wpływ na losy obydwu gubernatorów.

Są też oczywiście media, ale tutaj, sympatia jest wypadkową poglądów (zdecydowana większość dziennikarzy ma poglądy lewicowe), jak i powiązań. Cuomo i Newsom są częścią tej samej elity, do której należą gwiazdy amerykańskiego dziennikarstwa. Dość powiedzieć, że młodszy brat Cuomo, Andrew prowadzi show w stacji CNN i w początkowej fazie pandemii wielokrotnie zapraszał do programu brata, co było aż niesmaczne. Inni dziennikarze – większość show nadawana jest z Nowego Jorku – mówili o nim w 2020 r. per „zastępczy prezydent” w miejsce nielubianego Trumpa.

Z kolei pierwsza żona Newsoma, była później komentatorką Fox News, a obecnie jest partnerką rozwiedzionego syna byłego prezydenta Trumpa, Donalda Juniora. W przypadku zarówno Kalifornii (bliskość Hollywood), jak i Nowego Jorku (centrum telewizji w Ameryce), właściciele mediów, jak i prominentni dziennikarze zawsze byli i są częścią dobrze naoliwionej machiny wyborczej Demokratów, dzięki czemu od kilkunastu lat w obu stanach, Republikanie nie mają wiele do powiedzenia, a o tym, kto będzie rządził, zwykle decydują prawybory w Partii Demokratycznej.

Kto odlatuje, kto zostaje?


Newsom dopiero się rozkręca, chce „walczyć, jakby chodziło o życie”, ma za sobą zjednoczoną Partię Demokratyczną oraz miliony na kampanię. Nie popełnia błędu gubernatora Davisa z 2003 r. który początkowo zlekceważył referendum i przegrał, ale ostro atakuje oponentów, a siebie przedstawia jako człowieka skupionego na rozwiązywaniu codziennych problemów stanu.

W tym tygodniu Newsom, nieco jednak zszokowany wynikiem akcji zbierania podpisów, ruszył do kontrofensywy. Jego polityczny przekaz jest prosty: „republikanie od Trumpa”, czytaj wszelkiej maści prawicowi ekstremiści, próbują przejąć władzę nad stanem, który jest dumny z tego, że prowadzi najbardziej „progresywną” (czytaj: lewicową) politykę w całych Stanach Zjednoczonych. „Nie dam się rozpraszać tym partyjniackim referendum Republikanów, ale będę z nim walczył. Zbyt wiele od tego zależy. Zaszczepienie mieszkańców Kalifornii, bezpieczne otwarcie biznesów, powrót naszych dzieci do szkół – te rzeczy są zbyt ważne, żeby ryzykować” – oświadczył gubernator, podkreślając, że wśród inicjatorów referendum są „antyszczepionkowcy, wyznawcy teorii spiskowych QAnon, przeciwnicy imigrantów i zwolennicy Trumpa”.

Jeśli chodzi o Cuomo, sprawa jest bardziej skomplikowana, gdyż wśród Demokratów coraz więcej chce politycznej zmiany warty w stanie Nowy Jork. Na dzisiaj wygląda na to, że gubernator najprawdopodobniej dotrwa do końca tej kadencji, ale nie wystartuje do wyścigu o czwartą, kończąc w styczniu 2023 r. aktywną, polityczną karierę, trwającą już czterdzieści lat.

A gdyby tak się stało, byłaby to niezwykła ironia losu – obecne kłopoty pozbawiłyby go wymarzonej, czwartej kadencji. W 1994 r. jego ojciec, również gubernator stanu Mario Cuomo też nie zdobył czwartej kadencji, przegrywając wybory. A to u ojca właśnie 23-letni Andrew zaczął zajmować się poważną polityką jako sztabowiec.


© Jeremi Zaborowski
Chicago, 19 marca 2021
źródło publikacji:
www.Tygodnik.TVP.pl





Ilustracja © domena publiczna / Archiwum ITP²

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz