Nikomu z nas nie przychodziło i nadal nie przychodzi do głowy żeby zastępować pomoc indywidualną pomocą instytucjonalną. Ratowaliśmy i ratujemy zwierzęta na własną rękę i na własny koszt zamiast wpłacać pieniądze na fundacje rozpraszające środki na biura, sekretarki i kosztowne reklamy w mediach. Parafrazując znaną sentencję - świat się zmienia lecz my nie zmieniamy się z nim. (Tempora mutantur et nos non mutamur in illls). Jest to jednak coraz trudniejsze.
Ochroną zwierząt zajmuje się obecnie Sejm regulując między innymi ustawową długość łańcucha dla psa oraz Senat, który może zgłosić poprawki do tej ustawowej długości łańcucha. Zajmują się liczne fundacje, które niezależnie od intencji stają się zbiurokratyzowane. Nie tylko marnują środki lecz wdrażają formalne procedury, które utrudniają indywidualną pomoc zwierzętom albo wręcz czynią ją niemożliwą. Jedna z wepchniętych panu profesorowi suk zakończyła ostatnio ze starości życie, więc państwo profesorostwo postanowili wziąć ze schroniska jakiegoś psa, który nie ma szans na adopcję. Wybór padł na starą siwą sunię o imieniu Nigra mieszkającą od wielu lat w schronisku w Celestynowie. Wydawało się, że pies który nie ma szans na adopcję znajdzie wreszcie przyjazny dom z ogromnym ogrodem. Nadzieje okazały się płonne. Pani zajmująca się adopcjami nie zaakceptowała kandydatury znajomych. „ Pies przeznaczony jest do bloku a nie do domu z ogrodem” zawyrokowała arbitralnie i odmówiła wydania psa. W kolejnym schronisku, z którego profesorostwo chcieli wziąć innego starego psa z defektem łapy zażądano od nich zmiany ogrodzenia zapowiadając wizytacje i konieczność podpisania formalnej umowy adopcyjnej. Po tych dwóch próbach znajomi zrezygnowali raz na zawsze z uczestniczenia w tym zbiorowym szaleństwie. Pies z uszkodzoną łapą- Batat i stara siwa sunia -Nigra do końca życia będą odsiadywać swoje wyroki w klatkach. Jeżeli przez tyle lat nie znalazły chętnych to już na pewno nie znajdą. Jak twierdzą odpowiedzialne za adopcje panie, psy mogłyby uciec z ogrodu. Troska o to trąci podobną hipokryzją i idiotyzmem jak twierdzenie brytyjskich konowałów, że Polak skazany przez nich na śmierć głodową mógłby umrzeć w czasie transportu do Polski i dlatego odmawiają wydania go rodzinie. Paniom w schronisku nie zależy chyba na tym aby psy znalazły przyjazne domy. Albo też miały do czynienia z nadużyciami i są zbytnio ostrożne. Albo upajają się władzą. Nie wiem- psychologia urzędnicza to ostatnia rzecz, która mogłaby mnie zainteresować.
We współczesnym świecie całkowicie zanika poczucie odpowiedzialności indywidualnej. Lekarz w szpitalu troszczy się o przestrzeganie formalnych procedur a nie o zdrowie pacjenta. Pacjent może sobie nawet umrzeć, byleby legalnie, czyli w zgodzie z procedurami. Zamiast ratować ofiarę wypadku ludzie dzwonią na numer alarmowy, zamiast nakarmić głodnego psa zawiadamiają Towarzystwo Opieki Nad Zwierzętami. Zamiast pomóc dziecku sąsiadów w lekcjach napuszczają na nich opiekę społeczną.
Warto zrozumieć, że czasami trzeba działać w sposób całkowicie nieformalny. Zadzwonił do mnie kiedyś znajomy z Tczewa informując, że na podwórzu podmiejskiego opuszczonego domu zdychają z głodu dwa dobermany. Towarzystwo Opieki Nad Zwierzętami z Gdańska, do którego się zgłosił, obiecało omówić ten problem na najbliższym posiedzeniu czyli za miesiąc. Nakłoniłam znajomego aby sforsował siatkę i zabrał psy. Dla suki którą nazwaliśmy Fuga znaleźliśmy wspaniały dom pod Warszawą. Samiec też znalazł opiekuna. Zrobiliśmy na wszelki wypadek zdjęcia wyglądających jak szkielety psów i uzyskaliśmy opinię weterynarza, ale nikt nas za włamanie nie ścigał. Kiedy indziej sąsiad alkoholik w ataku delirium rzucał psem o moją ścianę. Nie zawiadamiałam żadnych służb. Zastukałam do sąsiada i w zrozumiałym dla niego języku ( tak to nazwijmy) wytłumaczyłam mu niestosowność jego postepowania. Następnego dnia, zgodnie ze złożoną mi obietnicą, oddał psa w dobre ręce.
Zawsze przedkładam i będę przedkładać działania bezpośrednie nad angażowanie odpowiednich służb, co jest obecnie powszechnym obyczajem, właściwie normą. Dlatego zaimponował mi Lityński, który nie umiejąc pływać podjął próbę ratowania swojego psa z zamarzniętej rzeki. Nie było to postepowanie zbyt rozsądne, a Lityński nie jest postacią z mojego sztambucha, ale zachował się jak prawdziwy mężczyzna. Zachwycił mnie też kiedyś wyczyn amerykańskiego pilota Chesleya Sullenbergera który 15 stycznia 2009 uratował wszystkich pasażerów i załogę Airbusa A320 wodując uszkodzony samolot na rzece Hudson. Zamiast podziękowań i medalu miał sprawę sądową o naruszenie procedur.
Taki podły jest ten pieski świat.
© Izabela Brodacka Falzmann
28 marca 2021
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
28 marca 2021
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
Ilustracja © brak informacji / za: www.worlddogalliance.org
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz