Demokracja straciła dziewictwo
W powieści Józefa Tomasi di Lampedusa „Lampart” jest scena, jak książę Salina podczas polowania, na którym towarzystwa dotrzymywał mu organista z Donnafugaty, don Ciccio Tumeo, rozmawiając z don Ciccio ma wrażenie, jakby ktoś umarł. Poprzedniego bowiem dnia odbyło się tam głosowanie w referendum, czy Sycylia opowiada się za utrzymaniem monarchii, czy też woli republikę. Oficjalny komunikat stwierdzał, że wszyscy mieszkańcy Donnafugaty opowiedzieli się za republiką. Tymczasem don Ciccio, kierując się wdzięcznością wobec monarchy, który zapewnił mu wykształcenie, głosował przeciwko republice i w gorących słowach księcia właśnie o tym zapewniał. Słuchając go książę zrozumiał, dlaczego miał wrażenie jakby ktoś umarł. Nie tyle „ktoś” a „coś” - bo właśnie umarło zaufanie do republiki i to już na samym początku.
Wprawdzie po wyparciu demonstrantów, którzy 6 stycznia wtargnęli do Kapitolu, wskutek czego przerwane zostało posiedzenie, na którym Kongres miał zatwierdzić wybór Józia Bidena na kolejnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, następnego dnia reprezentanci ludu powrócili do gmachu i wybór Józia zatwierdzili, co pan red. Michnik uznał za zwycięstwo tamtejszej demokracji. Ale jeśli nawet, to to zwycięstwo zostało uzyskane kosztem utraty przez amerykańską demokrację dziewictwa. Wprawdzie nawet after fall, to znaczy, po utracie dziewictwa, byłe dziewice często zachowują się, jak gdyby nigdy nic – ale wydaje mi się, że surowe recenzje, jakie dotychczas Stany Zjednoczone wydawały demokracjom różnych krajów, teraz będą mogły wzbudzać tylko homerycki śmiech. Nawet nie dlatego, że „lud” wtargnął do demokratycznego sanktuarium i zakłócił przebieg demokratycznych liturgii, chociaż to też było wydarzeniem bez precedensu, tylko dlatego, że podejrzenie iż wybory zostały sfałszowane, czyli – jak to określił Donald Trump - „ukradzione” - będzie już odtąd towarzyszyło amerykańskiej demokracji, zwłaszcza im bardziej zwolennicy Józia, w awangardzie których występuje tamtejsza żydokomuna, będą zapewniali, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Wprawdzie tamtejsze niezawisłe sądy nie chciały uznać zarzutów o fałszerstwach wyborczych, ale przez znaczną część obywateli amerykańskich będzie to rozumiane tylko tak, że sądom też nie można ufać. Na podstawie doświadczeń z sądami w naszym nieszczęśliwym kraju, taki brak zaufania można uznać za całkowicie uzasadniony i to nie tyle nadmierną podejrzliwością wątpiących w bezstronność sądów, tylko ich spostrzegawczością. Przyczyna leży w tym, że od kilkudziesięciu lat amerykańskie uniwersytety, nawet te uchodzące za „katolickie”, zostały zdominowane przez marksistów, którzy wywarli ogromny wpływ na ideologiczną formację ludzi wykształconych – a sędziowie i w ogóle – prawnicy – są częścią tego wykształconego, a więc – zainfekowanego marksizmem towarzystwa. To marksistowskie skażenie sprawia, że niewykształcone warstwy amerykańskiego społeczeństwa, zwłaszcza żyjące na prowincji, nie ufają im z tego przede wszystkim powodu, że są bardziej odporne na marksistowskie duraczenie. Przypominam sobie dyskusję w Domu Dziennikarza w Warszawie gdzieś w październiku, czy może listopadzie 1980 roku. W pewnym momencie padło z sali pytanie, jak to się stało, że wszędzie siłą napędową wszelkich rewolucji bywali studenci, a tymczasem podczas sierpniowych strajków studenci w ogóle nie byli widoczni, natomiast siłą napędową tego społecznego buntu byli młodzi robotnicy. Wakacjami wszystkiego tłumaczyć nie można, więc co się stało? Uczestniczący w panelu biolog, prof. Goldfinger-Kunicki odparł, że wyjaśnienie jest bardzo proste: studenci mieli najdłuższy kontakt z ówczesnym systemem edukacyjnym, wskutek czego stopień ich oduraczenia był znacznie wyższy, niż w przypadku młodych robotników, których kontakt z systemem edukacyjnym był znacznie krótszy. Cóż dopiero można powiedzieć teraz, kiedy na uniwersytetach w charakterze dyscypliny naukowej wykładane są Bogu ducha winnym studentom genderowe fantasmagorie? Pod pretekstem nauki, rozmaite utytułowane durnice prowadzą ideologiczną agitację, to znaczy – duraczą młodzież – ciekawe, że akurat w duchu marksistowskim. Nic tedy dziwnego, że gdy minister Czarnek zapowiedział wyparcie z uniwersytetów tego marksistowskiego szamaństwa, podniósł się klangor, podobny do wrzasku podczas linczowania św. Szczepana. To podobieństwo nie jest zresztą przypadkowe, bo w awangardzie marksistowskiego duraczenia niezmiennie była i jest żydokomuna, której organiczną właściwością jest miedzy innymi podnoszenie klangoru.
Wygląda zatem na to, że w Stanach Zjednoczonych pojawiło się głębokie i być może już nieusuwalne zwątpienie w prawość tamtejszych instytucji państwowych. Czy będzie ono miało konsekwencje polityczne i jakie one mogą ewentualnie być – tego nikt chyba jeszcze nie wie tym bardziej, że jest tajemnicą poliszynela, iż w amerykańskim systemie politycznym pojawiły się pozakonstytucyjne ośrodki władzy, przed którymi osobistości formalnie sprawujące władzę skaczą z gałęzi na gałąź. Znakomitą tego ilustracją jest zablokowanie przez pana Zuckerberga samego prezydenta Stanów Zjednoczonych – jak możemy się domyślać – w ramach przestrzegania wolności słowa. Inaczej zresztą być nie może, o czym poucza nas m.in. historia starożytnego Rzymu. Dopóki rzymskie państwo nie ekspandowało na cały basen Morza Śródziemnego, dopóty ustrój republikański jako-tako funkcjonował. Kiedy jednak państwo to przekształciło się w imperium, republika zaczęła podupadać, a ostateczny cios zadał jej Juliusz Cezar, którego Senat obwołał „dyktatorem wieczystym”. Tym bardziej teraz, kiedy mocarstwa, takie właśnie jak Stany Zjednoczone, dysponują ultymatywną bronią jądrową. W tej sytuacji nikt przytomny się nie zgodzi, by palec na atomowym cynglu mógł położyć jakiś chwilowy ulubieniec ulicy. W tej sytuacji demokracja polityczna jest tylko parawanem za którym państwem rządzą grupy nie przewidziane przez konstytucję, na przykład finansowi grandziarze, dysponenci mediów, menażerowie przemysłu rozrywkowego, który ma ogromny wpływ na myślenie i postępowanie ludzi, a wreszcie – armia i tajne służby. W epoce totalnej inwigilacji zwłaszcza rola tych ostatnich staje się coraz większa – ale właśnie dlatego demokratyczne dekoracje muszą być utrzymywane, bo – jak twierdził kanclerz Otto Bismarck – dobrze, że ludzie nie wiedzą, jak się robi politykę i parówki.
Zaśpiewamy kolędy żydowskie
A to dopiero siurpryza, a to dopiero ambaras! Wydawałoby się, że wszystko idzie ku lepszemu, że zbrodniczy koronawirus jeszcze raz okazał się politycznie wyrobiony, bo jak tylko rząd zaszczepił pierwszą szczęściarę, to zaraz spadła zachorowalność, a umarł już tylko jeden nieszczęśnik. Początki są zawsze trudne, ale jak akcja wyszczepiania populacji się rozkręci, to nie tylko nikt już nie będzie umierał, ale nawet ci, co nieopatrznie poumierali przedtem, zaczną jeden po drugim zmartwychwstawać. Takie wnioski można by wyciągnąć z propagandy szczepionkowej. Młodsi tego już nie pamiętają, ale starsi mogą mieć wrażenie deja vu – kiedy przypomną sobie obchody setnej rocznicy urodzin Włodzimierza Lenina w roku 1970. Gdybyśmy nie wiedzieli, że właśnie minęło Boże Narodzenie, to oglądając telewizję rządową czy telewizje nierządne, można by pomyśleć, że właśnie obchodziliśmy rocznicę urodzin Lenina. Zresztą – kto wie – może wkrótce Boże Narodzenie zostanie skasowane, ale żeby nie wylać dziecka z kąpielą, to starsi i mądrzejsi pozostawią otoczkę obyczajową. Zwiastunem nadchodzącego czasu i towarzyszących mu przemian jest uwaga pana Piotra Najsztuba, że śpiewanie tradycyjnych kolęd, w których mowa jest o narodzinach i Dziecięciu jest wyjątkowo niestosowne w sytuacji, gdy przewielebne duchowieństwo oddaje się pedofilii. Rzeczywiście, dla wrażliwców moralnych, skupionych wokół redakcji „Kontaktu” - pisma wydawanego przez warszawski Klub Inteligencji Katolickiej i subwencjonowanego przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, oraz mikrocefali, stanowiących grono czytelników „Gazety Wyborczej” taki dysonans poznawczy może być nie do przyjęcia, toteż nie będzie innego wyjścia, jak w Święto Narodzenia śpiewać kolędy żydowskie. Uwaga pana Najsztuba skłania do podejrzeń, że w odpowiednich komórkach trwają już prace nad tekstami i muzyką, a w tej sytuacji powiązanie elementów kultów wstecznych z kultem postępowym też musi nastąpić tym bardziej, że już postępuje. Oto nawet Wielce Czcigodny poseł Grzegorz Braun rozpoczyna swoje sejmowe wystąpienia od inwokacji „Szczęść Boże!” Wzbudza to szemrania w środowisku Umiłowanych Przywódców, tworzących trzon sejmowej menażerii – ale zupełnie niepotrzebnie, bo ta ekumeniczna formuła nie precyzuje, o jakiego Boga chodzi i dlaczego miałby On „szczęścić” na przykład mojej faworycie, Wielce Czcigodnej Joannie Scheuring-Wielgus, która – jak się okazało, wprawdzie chadza do kościoła, ale tylko po to, by dać tam wyraz swemu dyzgustowi. Tak w każdym razie zaczęła się tłumaczyć, kiedy zmiękła jej rura z perspektywie konieczności uiszczenia srogiej kary. Jak mawiał Ignacy Rzecki: „gdybym to ja był Panem Bogiem – ale co tam marzyć o tem!” - to bym mojej faworycie wcale nie „szczęścił”, tylko pozwolił diabłu ekscytować ją do coraz to większych łajdactw, aż wreszcie trafiłaby do piekła, gdzie nie tylko cały czas by bolało, ale w dodatku musiałaby słuchać kompozycji Nergala które prawdopodobnie są jeszcze gorsze od żydowskich kolęd. Toteż czekam chwili, gdy Wielce Czcigodny Grzegorz Braun rozpocznie swoje sejmowe wystapienie od inwokacji: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Prawdopodobnie Lewica i gwardia Wielce Czcigodnego posła Pupki podniosłaby wtedy krzyk, niczym Żydowie linczujący świętego Szczepana, ale mówi się: trudno; skoro przywódczynie „rewolucji macic” proklamowały wojnę, to ofiary muszą być. Zresztą nie byłby to wypadek bez precedensu; oto przed pierwszą wojną na Podolu miał majątek słynny z filosemityzmu pan Stępowski. Oczywiście zatrudniał tam Żyda ekonoma, więc jak coś w polu, albo w oborze nie wyszło, to wzywał go do kancelarii i surowym tonem mówił: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, na co ekonom, czując się winnym, zdejmował czapkę i mówił: „nu, niech będzie”. Myślę, że za swoje dokazywania mógłby w ten sposób odpowiedzieć i Wielce Czcigodny poseł Czarzasty i moja faworyta, i dwubiegunowa pani Żukowska, a nawet Wielce Czcigodna – o ile takie określenie jest tu stosowne – pani Klaudia Jachira. Krótko mówiąc – dziury w niebie by nie było, tym bardziej, że zasada rozdziału kościoła od państwa wcale nie jest taka oczywista, skoro sam pan prezydent w Pałacu Namiestnikowskim podpala chanukowe świeczki.
Ale nie o tej siurpryzie chciałem mówić, tymczasem zapuściłem się w dygresje, które, kto wie, dokąd mogłyby mnie jeszcze zaprowadzić. Tedy nawracam ad rem. Bo siurpryza jest taka, że restrykcje, a szczególnie godzina policyjna i zakaz przemieszczania się w Sylwestra są nielegalne. Tak stwierdził pan prof. Marek Chmaj w wielostronicowej ekspertyzie, kładąc nacisk zwłaszcza na okoliczność, że zostały one wprowadzone rozporządzeniem, a powinny – ustawą. Pan premier z godziny policyjnej się wycofał, natomiast zakaz „przemieszczania się” jest „zalecany”. Jest to postępowanie całkowicie zgodne z art. 2 konstytucji informującym, że RP jest „demokratycznym państwem prawnym” w dodatku „urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”. W przełożeniu na język ludzki oznacza to, że jeśli wystarczająco duża ciżba czemuś się sprzeciwi, to zgodnie z zasadą: im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja, każda, niechby nawet najbardziej solenna zasada prawna musi z podkulonym ogonem ustąpić. Tymczasem urzeczywistnianie zasady sprawiedliwości społecznej sprawia, że szczepionki są całkowicie legalne. Nie jest to oczywiście opinia pana prof. Chmaja, ale to się rozumie samo przez się – i dlatego Komitet Obrony Demokracji, który - o ile wiem – nie został jeszcze przez BND rozwiązany – przeciwko szczepionkom nie odważył się nawet pisnąć. Toteż zaszczepi się nie tylko Naczelnik Państwa, ale też cała trzoda Wielce Czcigodnego posła Pupki. No dobrze – ale co z zakazem „przemieszczania się”? Pan prof. Chmaj radzi, żeby nie przyjmować mandatów, tylko odwoływać się do niezawisłych sądów. Co jednak będzie jeśli karę sypnie Państwowa Inspekcja Sanitarna, która przecież w Sylwestra nie popadnie w nirwanę? Ja oczywiście rozumiem, że pan prof. Chmaj stręczy nam niezawisłe sądy, bo ma kancelarię adwokacką, więc tak czy owak kancelaria będzie wygrana. Tymczasem losy nieprzyjętych mandatów zależą przecież od tego, czy niezawisły sąd jest na usługach rządu, czy na usługach opozycji. Sąd „rządowy” mandat przyklepie, a sąd „nierządny” przeciwnie – uchyli. No dobrze – ale jak rozpoznać, czy sąd jest rządowy czy nierządny? Tego jeszcze nie wiemy i pewnie z tego powodu Komitet Obrony Demokracji siedzi, jak mysz pod miotłą i podobno nawet wyznaczona wcześniej schadzka wszystkich płeciów, wyznaczona w Sylwestra pod domem Jarosława Kaczyńskiego, została odwołana. Na zapiecku grzeje się nawet Kukuniek, chociaż on z konstytucją nawet sypia. Ładny interes!
Afera szczepionkowa i snobizmy
Nie jest łatwo uprawiać w Polsce propagandę, o czym przekonujemy się w związku z gigantyczną operacją propagandową, mającą na celu namówienie obywateli, by poddali się szczepieniu na zbrodniczego koronawirusa. Zarówno z telewizji rządowej, jak i z telewizji nierządnych płyną zachęty i moralne szantażyki – że taki sceptyk naraża nie tylko swoje życie, ale i życie babci, natomiast z kręgów okupujących nasz nieszczęśliwy kraj biurokratycznych szajek dobiegają groźne pomruki, że jak tak dalej pójdzie, to zostanie wprowadzona selekcja sanitarna. Osoby niezaszczepione będą niechętnie przyjmowane do szpitali, a jeśli to nie wystarczy, to kto wie – może nawet nie będą mogły wsiąść do pociągu byle jakiego, ani bez stosownego certyfikatu wejść do sklepu. Na razie jednak rząd do tak drastycznych metod perswazji się nie ucieka, bo mogłoby to podważyć ostentacyjnie eksponowaną zasadę dobrowolności. W rezultacie prawie połowa obywateli ma wątpliwości, czy powinna ulec oficjalnej propagandzie. Toteż nic dziwnego, że rząd - być może za poduszczeniem firmy Pfizer, której przecież też zależy na wtrynieniu komuś naprodukowanych szczepionek tym bardziej, że oficjalnie nie przyjmuje odpowiedzialności za skutki ich użycia - uciekł się do propagandy bardziej wyrafinowanej, niż dotychczasowe, prostackie formy telewizyjne. Tę socjotechnikę zastosował już dawno ze znakomitym skutkiem kapitan Cook, wyprawiając się na Ocean Południowy. W tamtych czasach plagą dalekich podróży morskich był szkorbut. Jak tylko statek przekraczał równik, załoga zaczynała chorować; otwierały się stare rany, wypadały zęby z gnijących dziąseł a od kości odpadało ciało. W rezultacie nie miał kto ciągnąć lin i statek z taką załogą był zdany na łaskę fal, co było przyczyną większości ówczesnych katastrof morskich. Panowało przekonanie, że na półkuli południowej jest niezdrowe powietrze, ale szybko też zauważono, że owoce cytrusowe, albo przynajmniej wyciskany z nich sok, zapobiegają chorobie, podobnie jak kwas z kiszonej kapusty. Toteż kapitan Cook zabrał na statki beczki z kiszoną kapustą i zarządził, by oficerowie codziennie wypijali porcję tego kwasu – a marynarze – jak chcą. Naturalnie wszyscy marynarze chcieli pić to samo, co było zastrzeżone dla oficerów, dzięki czemu eskadra kapitana Cooka dotarła zdrowo aż do Australii.
Toteż kiedy tylko 28 grudnia rozpoczęto akcję „wyszczepiania” obywateli, Polską wstrząsnęła wiadomość, że gromada pracowników przemysłu rozrywkowego została zaszczepiona poza kolejką. Jestem pewien, że ta operacja została ukartowana, a jej pomysłodawcy najwyraźniej muszą dobrze znać mentalność naszego społeczeństwa. Jest ono bowiem dość dobrze uodpornione na chamską propagandę, ale jednocześnie chętnie korzysta z możliwości nieoficjalnego dostępu do rozmaitych deficytowych dóbr. Skoro tedy okazało się, że pani Krystyna Janda i grono jej kolegów – tak zwanych „celebrytów”- zaszczepiło się poza kolejką, to wzburzenie nie miało granic, co wzbudzało nadzieję, że skoro okazało się, że przy wyszczepianiu ktoś uprzywilejowany próbuje omijać kolejkę, to inni też będą chcieli skorzystać z okazji, dzięki czemu liczba wątpiących w skuteczność szczepionek znacznie się zmniejszy. Dodatkową poszlaką, wskazującą, że rzecz mogła być z góry ukartowana było to, że rząd natychmiast skorzystał z okazji by rozpętać aferę; wszczęte zostało dochodzenie, ktoś tam został zdymisjonowany, ale wiadomo, że wszystko zakończy się wesołym oberkiem tym bardziej, że w obronie zaszczepionych poza kolejką pracowników przemysłu rozrywkowego stanęło murem tak zwane „środowisko” dowodząc, że naród powinien specjalnie dbać o swoje „elity”, więc co niby mają oznaczać te wszystkie hałasy? W tej sytuacji tylko patrzeć, jak rozpocznie się zbieranie podpisów w obronie zaszczepionych poza kolejką, a kto wie – może nawet wytworzy się snobizm na szczepionki? Snobizm, zwłaszcza wśród postępactwa, które za wszelką cenę pragnie ukryć, że jeszcze niedawno „srać chodziło za chałupę”, jest potężną siłą, dzięki czemu pierwszorzędni fachowcy mogą popychać nasze społeczeństwo w pożądanym przez siebie kierunku. Niedawno był to snobizm na zapłodnienie w szklance i szanująca się dama nie mogła pokazać się na oczy w mondzie bez uprzedniego poddania się takiemu eksperymentowi. Wytwarzały się nawet hierarchie; „mój syn urodził się z plemnika Rodryga Podkowy z pierwszej wyprawy krzyżowej, a z czyjego twój, ty garkotłuku?” Potem damy zaczęły snobować się na molestowanie; jedna przez drugą przypominały sobie, jak w dzieciństwie zostały wymolestowane, najlepiej przez księdza, a w ostateczności – przez wuja – z czego narodził się przemysł molestowania, przynosząc molestowanym, ich pomocnikom i oczywiście – niezawisłym sądom – spore korzyści majątkowe. Odpryskowym snobizmem jest apostazja, pozostająca pod patronatem medialnym żydowskiej gazety dla Polaków, która nie tylko nagłaśnia poszczególne przypadki, ale też drukuje rozmaite porady, podpierając się autorytetem wylansowanych w międzyczasie „księży patriotów” w rodzaju przewielebnego Wojciecha Lemańskiego, którego od stryczka odciął postępowy abp Ryś i na otarcie łez dał mu parafialną synekurę. Nawiasem mówiąc, burzę w szklance wody wywołało też wypowiedzenie przez abpa Jędraszewskiego „Tygodnikowi Powszechnemu” lokalu na „świętej ulicy Wiślnej” w Krakowie. Jeśli tylko stary finansowy grandziarz Soros sypnie złotem, to tylko patrzeć jak pojawi się w naszym nieszczęśliwym kraju altarnatywny „kościół otwarty”, stręczący postępactwu i aktywistkom „judeochrześcijaństwo”. No a teraz może pojawić się snobizm na szczepionkę i „celebryci” będą korumpować personel medyczny, by zaszczepił ich poza kolejką, podczas gdy pozostali obywatele będą tenże personel korumpowali, żeby wystawiał im fałszywe certyfikaty szczepienne, a dla zachowania pozorów zrobił im zastrzyk z soli fizjologicznej. Myślę, że rozwinie się podziemie jeszcze większe od aborcyjnego, dzięki czemu obrót pieniężny przyspieszy z korzyścią dla gospodarki tym bardziej, że te dochody nie będą przecież opodatkowane.
Tymczasem od Nowego Roku rząd podniósł istniejące podatki oraz wprowadził nowe, z tym, że nie nazwał ich podatkami, tylko „opłatami”, jako że Naczelnik Państwa podobnie jak minister finansów pan Kościński zapewniał, że żadnych nowych podatków nie będzie. Przypomina mi to scenę z dzieciństwa, kiedy to matka zaprowadziła mnie do dentysty z bolącym zębem. Ponieważ nasłuchałem się dramatycznych opowieści z dentystycznych gabinetów, przezwyciężając onieśmielenie, zapytałem dentystę, czy mi ten ząb wyrwie. Na to on - że w żadnym wypadku, że on tylko go „usunie”. Uspokojony siadłem na fotel, a ten mi zbolały ząb zwyczajnie wyrwał! Tedy afera szczepionkowa z celebrytami została zorganizowana w samą porę; wszyscy rajcują się panią Jandą, a o podatkach w niezależnych mediach – cisza - i to zarówno w tych rządowych, jak i w tych nierządnych.
Jeśli nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze + Największa tajemnica naczelnika państwa
Ilustracja © brak informacji / za: www.youtube.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz