Na tropie brakującego ogniwa
Ładny interes! Na wydziałach politologii studenci wytrwali pod kierunkiem utytułowanych mądrali studiują demokrację – czy ona socjalistyczna, czy też może burżuazyjna i co z tego może wyniknąć – a tu okazuje się, że tak jak w czasach asyryjskiego Sargona po staremu rządzi worek złota, mający na swoje usługi hordy siepaczy. To znaczy hordami po staremu dowodzi Sargon, ale – jak mówi Pismo Święte Nowego Testamentu – wprawdzie ma pod sobą żołnierzy, ale przecież i on jest „człowiekiem pod władzą postawionym” - niczym ów ewangeliczny setnik. No dobrze – ale jaka właściwie władza może stać nad Sargonem? Oooo, może, jak najbardziej i to niejedna – jak mogliśmy się przekonać całkiem niedawno na przykładzie byłego już amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, którego z dnia na dzień zablokowały Zuckerbergi, a on nie mógł nawet jęknąć. Zaniepokoiło to innych Sargonów, między innymi panią Urszulę von der Leyen, postawioną przez Naszą Złotą Panią na czele Komisji Europejskiej – że jak się nie poskromi Zuckerbergów, to demokracja wpadnie w straszliwe paroksyzmy. Jaką władzę ma pani Urszula – to sprawa osobna – ale taki prezydent USA uchodzi za najpotężniejszego człowieka na świecie. I dowodzi armią i trzyma palec na atomowym cynglu i jak zachodzi potrzeba, to w różnych bantustanach za pośrednictwem CIA, zdmuchuje niepokorne rządy, jak gromnice i wystawia cenzurki demokracjom... Wydawałoby się, że w tej sytuacji nikt podskoczyć mu, ani zaszurać nie może. Tymczasem taki Zuckerberg... Ładny interes! Podobnie zresztą z armią; kiedy prezydent Trump podczas murzyńskich rozruchów zaczął się odgrażać, że gwoli przywrócenia porządku wyśle na ulice miast Gwardię Narodową, to jakiś wielogwiazdkowy generał natychmiast go ostudził – że to nieładnie wysyłać wojsko „przeciwko narodowi”. Tymczasem z okazji zaprzysiężenia Józia Bidena na nowego prezydenta, w okolicy Kapitolu zebrało się chyba ze 20 tysięcy żołnierzy Gwardii Narodowej i gdyby tak jakiś „naród” zechciał Józiowi zaszurać, to nie pozostałaby z niego nawet mokra plama. Okazuje się tedy, że jednego prezydenta nikt się nie słucha, podczas kiedy drugiego wszyscy w podskokach się słuchają. „Fenomen ten godzien rozbiorów” - powiada w „Dziadach” Adam Mickiewicz - no to z uwagą go rozbierajmy, niczym Wojski w „Panu Tadeuszu” tak właśnie rozbierał sztuczkę królowej Dydony.
Skoro jednego prezydenta nikt się nie słucha, podczas gdy drugiego słuchają się wszyscy, to znaczy, że nad tymi wszystkimi prezydentami musi być jeszcze jedno brakujące ogniwo, które decyduje, którego prezydenta słuchamy, a którego nie. Mówiąc nawiasem, to zupełnie tak samo, jak u nas, gdzie państwowe instytucje obsadzone przez jedne osoby bywają słuchane z nabożną czcią, podczas gdy, jeśli tylko obsadzą je inne osoby – jak to się ma z Trybunałem Konstytucyjnym, nazywanym przez autorytety moralne „trybunałem Julii Przyłębskiej” - to pan profesor Andrzej Rzepliński, który z niejednego komina wygartywał i za komuny i potem – powiada, że wyroki Trybunału są „nieważne”, w odróżnieniu od tych, co zapadały za jego kadencji. Wtedy były „ważne”. A dlaczego? A dlatego, że KTOŚ musiał tamten skład Trybunału zatwierdzić, podobnie jak w Ameryce zatwierdził Józia na prezydenta. Żeby tedy rozebrać wspomniany fenomen, musimy koniecznie tego KTOSIA namierzyć i zidentyfikować. Nie jest to zadanie łatwe, o czym świadczą niedomówienia w wierszu Juliana Tuwima „Anonimowe mocarstwo”. Chociaż ten wiersz miał być gryzącą ironią wobec fantasmagorii Adolfa Nowaczyńskiego, to jednak zawiera sugestię, że coś takiego może istnieć: „Już w podziemiach synagog wszystko złoto leży; amunicję przenoszą czarni przemytnicy, naradzają się szeptem berlińscy bankierzy, dzwoni tajny telefon w warszawskiej bóżnicy. I zaraz Żydzi w Kremlu dostali depeszę. I skoczyła iskrówka, zawrzały redakcje. Paryski Rotszyld ręce zaciera w uciesze. W Amsterdamie i w Rzymie wykupiono akcje”. Wtedy był rozkaz, by takie rzeczy traktować jako fantasmagorie, ale dzisiaj... Ale dzisiaj wielu dygnitarzy, nawet większego kalibru od naszego ministra finansów Tadeusza Kościńskiego, coraz głośniej domaga się zastąpienia pieniądza gotówkowego pieniądzem elektronicznym. Okazuje się, że od rzemyczka, do koniczka. Najpierw, to znaczy – po 15 sierpnia 1971 roku – świat odszedł od standardu złota i pojawił się pieniądz wprawdzie również gotówkowy, ale tzw. fiducjarny, to znaczy taki, który ma wartość dlatego, że ludzie myślą, że ma wartość. No a teraz nawet to jest niepotrzebne, bo jak tylko zniknie gotówka, to nikt się nie będzie za jej pośrednictwem zarażał wirusami, no a poza tym – same „plusy dodatnie”. Każdego można będzie namierzyć i kontrolować, a nawet dosłownie wyłączyć - i nie będzie mógł kwiknąć, jak nie przymierzając, prezydent Trump po zablokowaniu go przez Zuckerbergów. No dobrze, ale w takim razie – gdzie będzie złoto? Czyżby jednak we wspomnianych podziemiach? Ładny interes! A kto ma kody dostępu do tych podziemi? Na jakie zaklęcie ten Sezam się otwiera?
Ja oczywiście takich rzeczy nie wiem, bo gdybym wiedział, to bym to zaklęcie wymówił i zaraz byłoby po Sezamie. Ale w takim razie co nam szkodzi pójść tropem złota? Tak gdzie ono, tam musi być też KTOŚ – bo z czego czerpałby swoją siłę, jak nie ze złota? Nie bez kozery starożytni Rzymianie twierdzili, że „nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem”. Nawet osioł – byle obładowany. Krótko mówiąc, wygląda na to, że owym brakującym ogniwem jest Posiadacz Złota. A kto jest posiadaczem złota? A któż by, jeśli nie plutokracja, jeśli nie lichwiarska międzynarodówka? Międzynarodówka – a więc tworzą ją nie tylko starsi i mądrzejsi, chociaż - wbrew opinii Ligi Antydefamacyjnej - mają oni tam nadreprezentację, ale również tak zwane głupie goje, które też bywają dopuszczane do konfidencji.
I właśnie jeden z nich, to znaczy – jeden z największych worów złota nazwiskiem Wiluś Gates, zabrał głos w kwestii nie tylko, jak jest, ale również – jak będzie. A będzie tak, że – wbrew temu, co zapowiadają pełnomocne rządy, że epidemia zbrodniczego koronawirusa skończy się, jak tylko wszyscy się zaszczepią – ona się wcale nie skończy, bo jak będzie trzeba, to pojawi się nowy, jeszcze bardziej niebezpieczny patogen, z którym – jak można się domyślać – trzeba będzie prowadzić walkę jeszcze bardziej nieubłaganą niż dzisiaj. Pan Gates daje do zrozumienia, że stosowny plan następnej epidemii, to i oczywiście – nieubłaganej walki – jest już opracowywany. Jednym z ważnych jego elementów jest system wczesnego ostrzegania. Trzeba będzie mianowicie przetestować 100 milionów ludzi na tydzień. Wymaga to oczywiście ścisłego zarachowania i wszechobecnej kontroli, być może nawet implantowania wszystkim ludziom elektronicznych chipów, które będą sygnalizowały nie tylko, kto się zaszczepił, a kto się zaraził – ale również, czy taki jeden z drugim wierzy w epidemię, czy nie wierzy – a jak nie wierzy, to się go odłączy od dostępu do pieniądza elektronicznego – oczywiście „bez jego wiedzy i zgody”. Zwiastuny nowego wspaniałego świata pojawiają się nawet u nas, bo oto przewielebny ksiądz Roman Kneblewski został skarcony przez przełożonych za brak wiary w epidemię. Zatem – plan już jest i miejmy nadzieję, że w ramach nowego Objawienia, zostanie on naszym Umiłowanym Przywódcom, tym wszystkim prezydentom, w stosownym czasie objawiony. Ładny interes!
Wirusy i wisusy
Wprawdzie i w Polsce obywatele buntują się przeciwko rządowi, to znaczy – nie tyle może przeciwko rządowi, co przeciwko podtrzymywaniu restrykcji wprowadzonych pod pretekstem epidemii zbrodniczego koronawirusa, który – mówiąc nawiasem – występuje już w kilku odmianach: zwyczajnej, brytyjskiej i południowoafrykańskiej, więc tylko patrzeć, jak pojawi się syberyjski. Na odmianę zwyczajną i brytyjską używane są szczepionki amerykańskie, na afrykańską – jeszcze nie wiadomo – a na syberyjską, o ile się pojawi, pewnie szczepionkę rosyjską, którą podobno już zaczynają się szczepić przewidujący Włosi. Narodowy Program Szczepień, jaki rząd z przytupem ogłosił przed Bożym Narodzeniem, właśnie wyhamował z powodu przejściowego braku szczepionek. Przypomina to sytuacje z czasów pierwszej komuny, kiedy to przed świętami wyglądaliśmy statków, które już-już płynęły z cytrusami, ale albo dopływały, albo nie. Na razie jednak propaganda szczepionkowa idzie pełną parą, funkcjonariusze niezależnych mediów przymilnymi głosy namawiają obywateli, by poddawali się temu gigantycznemu medycznemu eksperymentowi, a kto wie, czy nie zostanie ogłoszone socjalistyczne współzawodnictwo między województwami, albo nawet telewizyjne turnieje miast, jakie starsi ludzie pamiętają z lat 70-tych. Jednak propaganda sobie, a instynkt samozachowawczy sobie. Z jednej strony sprzyja on potulności obywateli wobec restrykcji, że one niby „dla naszego dobra”, ale z drugiej strony tenże instynkt staje się motorem buntu przeciwko restrykcjom. W rezultacie drobni i średni przedsiębiorcy puszczają mimo uszu przestrogi, a nawet wyzwiska, których naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu nie szczędzi pan prof. Simon. Ograniczają się oni jednak do tego, chociaż w początkach były próby wychodzenia z demonstracjami na ulice. Kiedy jednak okazało się, że okazję do zadymy zamierzają wykorzystać aktywistki „rewolucji macic”, uliczne demonstracje zostały zastąpione tłumnymi imprezami, na których młodzi ludzie próbują używać życia. Nawiasem mówiąc, aktywistki wiadomej rewolucji demonstrowały tym razem w obronie niezawisłego sędziego Igora Tulei, który najwyraźniej postanowił zostać męczennikiem reżymu, odmawiając stawienia się w niezależnej prokuraturze na przesłuchanie. Tymczasem prokuratura, niczym ów obraz, do którego przemawiał dziad, na razie – ani słowa. Najwyraźniej reżym nie chce przyjąć ofiary pana sędziego Igora Tulei. Takie rzeczy zdarzały się i wcześniej, na przykład w 1968 roku we Francji, gdzie policji nadstawiał się Jean Paul Sartre, ale policjanci udawali, że go nie widzą, podobnie, jak to w stanie wojennym w Polsce robili ZOMO-wcy na widok pana red. Stefana Bratkowskiego. W rezultacie ani jeden, ani drugi nie miał okazji doznać męczeństwa, niechby nawet i na pluszowym krzyżu, „bo to ważne przecie wisieć na krzyżu, który cię nie gniecie” - jak naucza poeta. Tymczasem w takiej Holandii przez ulice miast przewala się niemal wojna domowa. Kto by pomyślał, że Holendrowie, którzy w swoim czasie, podczas wojny w Jugosławii, zachowywali się wyjątkowo ostrożnie, potrafią wykrzesać z siebie tyle wigoru? Widać na tym przykładzie, że jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści, więc nie jest wykluczone, że właśnie wkraczamy w tak zwane „ciekawe czasy”.
Ważnym ich zwiastunem może okazać się powrót do Rosji Aleksieja Nawalnego. Został oczywiście aresztowany już na lotnisku, ale wszystko, wskazuje na to, że to męczeństwo jest starannie wykalkulowane. Nie tylko dlatego, że swoim powrotem postawił rosyjskiego prezydenta w kłopotliwej sytuacji, bo czego by teraz nie zrobił, to będzie źle. I wsadzić źle i wypuścić też źle, bo jakże tu wypuszczać, skoro wcześniej się wsadziło – ale również dlatego, że to aresztowanie wywołało masowe demonstracje zwolenników Nawalnego nie tylko w Moskwie, czy Petersburgu, ale nawet w Irkucku, gdzie demonstrowało podobno tylko sto osób – ale demonstrowało. Demonstracje te, które policja próbuje rozpraszać, odbywają się pod hasłem: „Rosja bez Putina”. Jakby tego było mało, Aleksiej Nawalny, jak przypuszczam z pomocą pierwszorzędnych fachowców, nakręcił film o tym, jak to Putin doi Rosję za pośrednictwem państwowych spółek, na których posadził swoich totumfackich, a za wydojoną forsę buduje pałace, nie tylko sobie, ale i swoim metresom oraz ustawia ich potomstwo, bliższych i dalszych krewnych, a nawet - kolegów z wojska. Najwyraźniej i sam Nawalny i pierwszorzędni fachowcy musieli wyciągnąć wnioski z kariery Aleksandra Łukaszenki, który białoruskim carem został przecież pod hasłem: „Zło wytępię!”. Nawiasem mówiąc Włodzimierz Putin też. Rozgonił żydowskich „oligarchów” i na ich miejsce wsadził swoich, dzięki czemu teraz ma na pałace, które w dodatku – jak właśnie oświadczył – nie są jego własnością.
W naszym nieszczęśliwym kraju nieprzejednana opozycja nie chce jednak podążać w ślady Nawalnego. Bowiem jeśli nawet próbują walczyć z kaczystowską hydrą, „to chcą mieć pewność, że na zawsze zdobędą to, co hydrze wydrą”. Już nie mogą się doczekać tej radosnej chwili tym bardziej, że premier Morawiecki, kreśląc wizerunek naszego nieszczęśliwego kraju po odwołaniu epidemii, akcentuje nakręcanie koniunktury przy pomocy państwowych i samorządowych inwestycji. Sprawia to wrażenie, jakby był pewny, że prywatni przedsiębiorcy nie będą już wtedy do żadnych inwestycji zdolni. Wszystko to być może, bo właśnie pan minister finansów Tadeusz Kościński, znany zwolennik likwidacji pieniądza gotówkowego, właśnie zaapelował do „Polaków”, by wyciągali zaskórniaki spod materaca i rzucili się w wir konsumpcji, a jeśli któryś konsumować już bardzo nie może, to niech te zaskórniaki odda do banku. „Wszystko mu także się odbierze, by mógł własnością gardzić szczerze” - przewidywał poeta jeszcze w latach 60-tych, więc musiały wspierać go proroctwa. Epidemia bowiem – jak przenikliwie zauważył stary żydowski grandziarz finansowy – stworzyła rewolucyjną okazję do przeprowadzenia przedsięwzięć, które w normalnych warunkach byłyby albo niemożliwe, albo bardzo trudne. Jeśli w dodatku podobne przemiany będą forsowane u Naszego Najważniejszego Sojusznika, to po kilku latach dla biurokracji, okupującej swoje państwa, może nadejść eldorado, bo prawdziwe żerowisko – czego dowodzi demaskujący zimnego ruskiego czekistę Putina film Aleksieja Nawalnego – mamy właśnie w sektorze państwowym i samorządowym.
Tymczasem minister Ziobro, jakby w przeczuciu nadchodzących konieczności, robi porządki w prokuraturze, przenosząc prokuratorów na tak zwane „delegacje” do miejscowości odległych nawet o kilkaset kilometrów. Towarzyszą temu jęki męczenników, bo jużci – w tych odległych miejscowościach są miejscowe układy zamknięte i przybyszowi z zewnątrz trudno będzie do nich przeniknąć. Toteż niektórzy z prokuratorów już teraz odgrażają się, że wystąpią przeciwko swoim prześladowcom na drogę sądową. To niezły pomysł – ale tylko pod warunkiem, że taka skarga trafi do niezawisłego sędziego opozycyjnego, bo jeśli trafi do niezawisłego sędziego rządowego, to „daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia”. Nie ma jednak polityki bez ryzyka, więc nie ma rady; jeśli te skargi przybiorą charakter masowy, to finis Poloniae może się dokonać w ten sposób, że wszyscy wyaresztują się nawzajem, niczym w dramacie ze sfer żandarmeryjnych Sławomira Mrożka.
Z traktorów na ulicę
Jak to się czasy zmieniają! Za pierwszej komuny żydowska awangarda, starannie uplasowana przez NKWD w partii, rządzie, bezpiece, niezawisłych sądach – że wymienię tylko niezawisłą sędzię Marię Gurowską (nee Zand; córkę Moryca i Frajdy), która zamordowała generała Emila Fieldorfa, „Nila”, posługując się dowodami spreparowanymi przez inną Żydówkę, Fajgę Mindlę Danielak, która w ramach minimum konspiracyjnego używała nazwiska „Helena Wolińska”, czy Oskara Szyję Karlinera, co to w sądownictwie wojskowym ubabrał sobie ręce aż po łokcie we krwi polskich patriotów – więc ta żydowska awangarda, uplasowana również w mediach – rzuciła hasło: kobiety na traktory! Nawiasem mówiąc, kiedy się czyta o łajdactwach tych żydowskich arywistów, to człowieka ogarniają wątpliwości, czy ci wszyscy „sprawiedliwi wśród narodów świata”, nie zrobili przypadkiem ogromnego głupstwa, kręcąc w ten sposób powróz na szyję i rodaków i własną? Wprawdzie Franciszek ks. de La Rochefoucauld twierdził, że tylko dlatego Pan Bóg nie sprowadził na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego, ale być może bywają wyjątki, kiedy ludzie wyciągają z własnych błędów jakieś wnioski i w przyszłości nie będzie już żadnych amatorów poświęcania życia swojego i swojej rodziny dla ratowania kogoś, kto już wkrótce pokazał, że jest zdolny do wszelkich łajdactw? Być może, że nie będzie, dlatego, że to właśnie ich życie zostanie zagrożone przez jerozolimską szlachtę, która już nie może się doczekać powrotu do panowania nad mniej wartościowym narodem tubylczym.
Zebrało mi się na te wspominki dlatego, że historia właśnie zatacza koło i żydowska gazeta dla Polaków, jak zwykle w awangardzie komunistycznej rewolucji, rzuciła hasło: kobiety na ulice! Pretekstu dostarczył Trybunał Konstytucyjny, do którego w swoim czasie posłowie z PiS, PSL, Kukiz 15 i Konfederacji, skierowali pytanie, czy tzw. aborcja eugeniczna jest w świetle konstytucji dopuszczalna. Trybunał orzekł, że dopuszczalna nie jest; zresztą nie mógł orzec inaczej w świetle art. 38, stanowiącego, że Rzeczpospolita Polska zapewnia KAŻDEMU prawną ochronę życia. Każdemu – a więc bez względu na to, czy jest mały, czy duży, czy jest zdrowy, czy chory, czy został spłodzony „w skupieniu cnotliwem”, czy też nie – i tak dalej. Próżno jednak wymagać logiki od awangardy komunistycznej rewolucji, której elementem jest nie tylko doprowadzenie do zdziczenia przedstawicieli mniej wartościowych narodów tubylczych po to, by nastepnie poddać je łagodnej eksterminacji, dbając przy tym – jak ujawnił pan prof. Ehrlich – by pozostawić przy życiu mniej więcej miliard tak zwanych „gojów” – żeby było komu pożyczać pieniądze na procent. W tym celu żydokomuna przeprowadziła „długi marsz przez instytucje” we wszystkich państwach, gdzie żyje pośród mniej wartościowych narodów tubylczych, za pośrednictwem państwowych systemów edukacyjnych duracząc całe pokolenia nieubłaganym postępem. To zresztą też już było, bo w czasach stalinowskich, a i później też, „nowe”, walczyło ze „starym”, w dodatku z góry skazanym na klęskę. Wielu durniów i durnic dało się na to nabrać i chętnie korzystali z możliwości obniżenia poziomu wymagań etycznych, z radością akceptując bydlęcy styl życia – czego później niektórzy trochę się wstydzili, ale nie wszyscy – bo nie każdy jest zdolny do przyznania się do głupoty. Więc i teraz żydokomuna, zdominowawszy system edukacyjny, media i przemysł rozrywkowy, duraczy pokolenia następne, by przerobić historyczne narody na tak zwany nawóz historii.
Jednym ze sposobów duraczenia jest podszywanie się pod pragnienie wolności. Niektórzy ludzie takiego pragnienia nie odczuwają, zwracając uwagę raczej na zapewnienie sobie bezpieczeństwa i w imię tego godząc się na status bydlęcy, ale inni wolność sobie cenią. W tej sytuacji żydokomuna wprost z wolnością nie walczy, tylko poprzez duraczenie próbuje skierować pragnienie wolności właśnie w stronę akceptacji przez duraczonych statusu bydlęcego. Zwróćmy uwagę, że żydokomuna nigdy nie zająknie się, by powiększyć obszar wolności poprzez zredukowanie fiskalnego ucisku. Przeciwnie – ona ten fiskalny i biurokratyczny ucisk utrwala, forsując – jak to żydokomuna – rozwiazania socjalistyczne. To jest właśnie taktyka kierowania nturalnego pragnienia wolności na manowce, by w rezultacie mniej wartościowe narody tubylcze pogrążyły się w panświnizmie i potulnie dały się zapędzić do wspólnego chlewa, czy obory.
To metodyczne i cierpliwe duraczenie przyniosło rezultaty, w postaci postępującej erozji znienawidzonej przez żydokomunę cywilizacji łacińskiej. Doszło w końcu do tego, że dzieciobójstwo – nawiasem mówiąc, stanowiące element obrzędów religijnych u Fenicjan – zostało unane za rodzj cnoty, a w każdym razie – za wyznacznik potępu. To jest właśnie ta łagodna, chociaż przez to bardziej skuteczna metoda eksterminacji mniej wartościowych narodów, które eksterminują się same, pod dyskretnym nadzorem i dyrekcją żydokomuny. Czegóż chcieć więcej?
Toteż publikacja orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, zwanego „pseudotrybunałem Julii Przyłębskiej, bo – w odróżnieniu od trybunałów poprzednich – jego składu osobowego nie zatwierdził Judenrat „Gazety Wyborczej”, będący medialną odkrywką żydokomuny, stała się okazją do ulicznych protestów kobiet płci obojga, a pewnie również osób „transpłciowych”, Żydowska gazeta dla Polaków, wykonując leninowskie zalecenia w zakresie organizatorskiej funkcji prasy, udziela wskazówek, gdzie i jak protestować. Ponieważ całkiem niedawno Judenrat potępił umieszczony na siedzibie „Obywateli RP” napis „jebać lewaków”, jako „wulgarny”, to rozwydrzone damy już nie wykrzykują , żeby „wypierdalać” i nie nawołują do „jebania”, tylko ustami pulchnej pani Marty Lempart odgrażają się, że będą „ścigać” urzędników i lekarzy, którzy odmówią ćwiartowania małych dzieci. Nie wiadomo, jaką postać to „ściganie” przyjmie, ale skoro Strajk Kobiet tak sobie poczyna, skoro proklamuje „wojnę”, to może pojawi sie reakcja w postaci batów, jakie aktywistki zaczną dostawać na gołe dupy pro memoria, co by im przywróciło poczucie rzeczywistości. Ale może się nie pojawi, bo nie da się wykluczyć, że Naczelnik Państwa znowu będzie próbował wykorzystać te awantury, by zaprezentować się jako unus defensor, wokół którego w tej sytuacji powinni skupić się wszyscy przeciwnicy damskiego rozwydrzenia. A durnice, w swoim zacietrzewieniu, nawet nie zdają sobie sprawy, że z traktorów zostały przegonione na ulicę.
Umierają złudzenia
Już dawno mówiłem, że mężczyźni nie mają najmniejszego pojęcia o bezwzględności kobiet – że szczyty, na jakie wspięli się mozolnie Hitler ze Stalinem, wśród kobiet stanowią zaledwie przeciętność. Może do niedawna nie było tego widać, bo w krajach muzułmańskich kobiety są trzymane krótko, więc – jak to oczyma duszy widział Janusz Szpotański, pisząc w nieśmiertelnym poemacie „Bania w Paryżu” o reakcji Alego Khadafa na feministki: „Ali nie znosił zaś tych bab. Wnet by ją ubrał w gelabiję. Spuściłby suce lanie kijem, po czym umieścił ją w harenie pod czujną eunucha strażą.” W krajach, w których siłą inercji utrzymują się jeszcze resztki etyki i obyczajowości chrześcijańskiej, będące ongiś ważnym składnikiem cywilizacji łacińskiej, sytuacja kobiet była wprawdzie nieporównanie lepsza – ale do niedawna i one były, przynajmniej oficjalnie, na drugim planie, zwłaszcza jeśli chodzi o teren publiczny, a w szczególności – życie polityczne. Nie znaczy to, by nie mogły osiągać faktycznej, a niekiedy nawet formalnej władzy – jak na przykład królowa Elżbieta Wielka w Anglii, Janina Antonina markiza de Pompadour we Francji, czy Katarzyna Wielka w Rosji – co zdarzało się nawet w krajach muzułmańskich, gdzie żony sułtanów często, jeśli nawet nie kierowały, to w istotny sposób wpływały na politykę państwa. Nie miały pełni praw politycznych, ale właśnie dzięki bezwzględności, polegającej na umiejętnym gospodarowaniu – jak to nazywa Robert Penn Warren w „Gubernatorze” - „słodyczą swojej płci” - mogły osiągać pozycję nieproporcjonalnie dużą w stosunku do panującego konwenansu. W XVII i XVIII wiecznej Polsce sprzyjało temu zamiłowanie mężczyzn do patetycznego frazesu, za którym jednak nie podążała stanowczość. Znakomitą ilustracją takiej sytuacji jest scena, kiedy wileński biskup Brzostowski w katedrze wyklinał hetmana Sapiehę. Po wypowiedzeniu całego przekleństwa biskup po trzykroć wykrzyknął „anatema, anatema, anatema!”, a tłum zebrany w katedrze rzucił na posadzkę zapalone świece na znak, że do tego przekleństwa się przyłącza. Po czym wszyscy, wprost z katedry, poszli na obiad do wyklętego przed chwilą Sapiehy, bo akurat tego dnia były jego imieniny. Toteż nic dziwnego, że w tej sytuacji coraz więcej inicjatywy przejmowały kobiety. Oto w dniu sejmu elekcyjnego, który miał zatwierdzić Stanisława Augusta na króla, miał on schadzkę z Elżbietą Lubomirską, co opisuje amator kobiet Stanisław Cat-Mackiewicz: „W czasie rozmowy huknęły działa. Wiedzieli oboje, co to znaczy: Stanisław August został obrany na króla. Podniecająca kuzynka, miłośnica rozmaitych, bardzo lubieżnych grzechów, wyciągnęła do niego obie rączki, bardzo serdecznie i przyjaźnie. Huknęła nowa salwa armatnia.” To nie byłoby może takie niedobre, gdyby te wpływowe i inteligentne kobiety były motywowane inaczej, niż emocjami. Stanisław August w swoich pamiętnikach rozpisuje się o zmiennych humorach swojej podniecającej ciotecznej siostry – bo te humory miały znaczny, a niekiedy nawet decydujący wpływ na politykę państwa. „Lubomirska nienawidziła swojej bratowej, żony brata Adama, generała ziem podolskich, Izabeli z Flemingów, (…) a znowuż obie te damy nienawidziły solidarnie innej swojej kuzynki, mianowicie Andrzejowej Poniatowskiej, austriackiej hrabianki Kińskiej z domu, matki tak później popularnego księcia Józefa” - pisze Cat-Mackiewicz , dodając, że właśnie od tych animozji damskich rozpoczęła się dekompozycja stronnictwa Czartoryskich-Poniatowskich, które – kto wie - może mogłoby uratować Polskę przed śmiercią – ale nie uratowało.
O ile jednak emocjonalne motywacje XVIII-wiecznych dam były na stosunkowo wysokim poziomie, to – rzecz ciekawa – w miarę demokratyzowania się stosunków, którego elementem był rosnący udział kobiet w życiu publicznym, ten emocjonalny poziom systematycznie się obniża. Ilustracją tego, co było kiedyś niech będzie wierszyk Klaudiusza de Rulhiere, autora „Anarchii w Polsce”: „Un jour une actrice fameuse / Me contait les fureurs de son premier amant / Moitie riant, moitie reveuse / Elle prononcait ce mot charmant / Oh, c’etait bon temps, j’etais si malheureuse”. (Pewnego dnia sławna aktorka, opowiadając mi o wybrykach swego pierwszego kochanka, na pół ze śmiechem, na pół z rozmarzeniem, powiedziała te czarujące słowa: och, to były piękne czasy, byłam taka nieszczęśliwa!) Nie to jest jednak najgorsze, tylko to, że jedną z konsekwencji emancypacji kobiet w obszarze cywilizacji łacińskiej stała się feminizacja niektórych zawodów. Bodajże najpierw pojawiła się ona w dziedzinie oświaty, gdzie kobiety stopniowo zdominowały tę dziedzinę. Ma to daleko idące konsekwencje dla kondycji współczesnego społeczeństwa. Oto w XIX wieku, kiedy ta feminizacja jeszcze nie nastąpiła, chłopcy byli wychowywani w duchu dzielności – o czym świadczy choćby ówczesna literatura młodzieżowa, np. „Dwa lata wakacji”, czy „Piętnastoletni kapitan” Juliusza Verne. Ale z biegiem lat dzielność została wyparta przez uległość i bezpieczeństwo, co sprawiło, że powoli ale systematycznie rósł w społeczeństwie odsetek mazgajów, którzy dla nikogo, nawet dla samych siebie, nie mogli być oparciem. Tymczasem natura nie znosi próżni, więc przestrzeń, z której stopniowo abdykowali mężczyźni, zaczęły zajmować kobiety. Nie zadowalały się one już sprawowaniem rzeczywistej władzy, tylko zaczęły walczyć również o jej zewnętrzne znamiona. Wskutek tego, o ile mężczyźni stopniowo ulegali feminizacji, o tyle kobiety się maskulinizowały. W rezultacie nastąpiło zaburzenie tradycyjnych ról społecznych, rodzaj degeneracji, którą Konrad Lorenz nazwał „domestykacją gatunku ludzkiego”.
Obserwując rozpętaną jesienią w naszym nieszczęśliwym kraju „rewolucję macic” musimy zrewidować wiele dotychczasowych stereotypów, między innymi przekonanie o istnieniu „instynktu macierzyńskiego”, czy subtelności kobiecej natury. Każdy, kto choćby raz zobaczył podniecone uczestniczki demonstracji mającej na celu legalizację ćwiartowania dzieci aż do 9 miesiąca ciąży, musi wyzbyć się iluzji co do instynktu macierzyńskiego, czy subtelności. Mogliśmy obserwować bezwzględność w postaci czystej, z lekka tylko maskowaną patetycznymi frazesami o równości praw. Obawiam się, że wobec postępującej coraz bardziej erozji cywilizacji łacińskiej, która w ciągu ostatnich 100 lat została starannie wyjałowiona z wszelkiego przywództwa, ten proces nie jest już odwracalny tym bardziej, że bezwolni, eunuchoidalni mężczyźni nie byliby już w stanie podjąć w tym kierunku jakiegokolwiek wysiłku, a co najwyżej mogą wlec się w ogonie tego żałobnego konduktu.
Figielek strawestowany
na demonstrację Strajku KobietRaz się komar z komarem przekomarzać zaczął
Mówiąc, że widział raki, co się winkiem raczą.
Cietrzew się zacietrzewił, słysząc takie słowa,
sęp zasępił się strasznie, osowiała sowa.
Kura dała drapaka, aż się zakurzyło,
No a stare kurwisko strasznie się wkurwiło.
Pragnienia Donaldu Tusku, zawirowania szczepionkowe i mutacja transsybersyjka
Stanisław Michalkiewicz w komentarzu tygodnia mówi o kryzysie narodowego programu szczepień, naradzie, którą zorganizował premier RP, Mateusz Morawiecki, przetasowaniach w opozycji (przejście Joanny Muchy do ruchu Szymona Hołowni, Polska 2050), a także pragnieniach Donalda Tuska, który chce, by cała nieprzejednana opozycja zwarła szeregi wokół niego. Wspomina ponadto o Polaku, który umarł w szpitalu w Wielkiej Brytanii, buncie drobnych i średnich przedsiębiorców przeciwko restrykcjom, jakie w związku ze zwalczaniem epidemii wprowadza rząd, kontrowersjach w obozie rządzących, Aleksieju Nawalnym i jego filmie o Wladimirze Putinie oraz postępowych reformach prezydenta Stanów Zjednoczonych, Joe Bidena.
© Stanisław Michalkiewicz
28-31 stycznia 2021
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
28-31 stycznia 2021
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja © brak informacji / za: www.youtube.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz