Już nigdy…
Epidemia usunęła na plan drugi wszystkie ważne wydarzenia, których zresztą w Wielkim Tygodniu zbyt wiele nie było. Rząd proklamował trzecią falę i od razu liczba zakażonych zaczęła gwałtownie rosnąć, podobnie, jak liczba zgonów. Teraz pan prof. Simon, jeden z epidemicznych jastrzębi głosi, że jeśli po Świętach Wielkanocnych liczba zakażonych ponownie zacznie się powiększać, to służba zdrowia tego nie wytrzyma. Dlatego wszyscy powinni chodzić w maskach, myć ręce i nogi, a także unikać bliskich spotkań III stopnia, a zwłaszcza zbliżeń ponad nakazany dystans. Właśnie w dotychczasowej niefrasobliwości pan prof. Simon upatruje przyczynę trzeciej fali, więc apele o świadomą dyscyplinę są częstsze nawet w porównaniu z czasami stalinowskimi, których charakterystyczną cechą była właśnie dyscyplina. „Za Lenina – strzelanina. Za Stalina – dyscyplina” - mawiali ówcześni aniegdotczykowie – oczywiście tylko na ucho i tylko w zaufanym gronie, bo UB nie znał się na żartach. Teraz UB oczywiście już „nie ma”, podobnie jak Wojskowych Służb Informacyjnych i izraelskiej broni jądrowej, więc o dyscyplinę jakby trochę trudniej. Dlatego w akcję perswazyjną wciągane są różne środowiska i osoby. Na przykład przewielebna siostra Małgorzata Chmielewska przekonuje, że lekceważenie obowiązku noszenia maseczek i innych środków zapobiegawczych jest nie tylko wykroczeniem, a może nawet przestępstwem, ale również grzechem przeciwko miłości bliźniego. W tej sytuacji lepiej rozumiemy zaskakującą deklarację pana ministra Niedzielskiego, który w niepojętym przypływie szczerości powiedział, że już NIGDY nie będzie tak, jak przed proklamowaniem epidemii. Jak wtedy będzie – tego jeszcze nie wiemy, podobnie jak pan minister, bo takie rzeczy ustalane są na innym, znacznie wyższym szczeblu – ale na pewno nie będzie to nic dobrego. W przeciwnym razie Umiłowani Przywódcy wszystkich krajów natychmiast roztoczyliby przed nami wizję świetlanej przyszłości, a tu tymczasem pan prof. Simon próbuje nas pocieszyć, że jak się zrobi cieplej, to sytuacja się poprawi, bo zbrodniczy koronawirus nie znosi światła słonecznego. W takich ciężkich czasach dobre i to, bylebyśmy tylko doczekali wiosny. To niestety nie jest takie oczywiste, na co zwraca uwagę Maria Konopnicka w słynnym wierszu „Jaś nie doczekał”: „Promienia słońca Jaś już nie doczekał”. Ale dopóki nie padnie salwa, niech nam dopisują humory i nadzieja, że może się uda. Inna sprawa, że choroba nie wybiera i na przykład Jego Eminencja Kazimierz Kardynał Nycz zasłabł przy ołtarzu podczas nabożeństwa w Wielki Czwartek i został odwieziony do szpitala, gdzie okazało się, że nie zakaził się zbrodniczym koronawirusem, tylko miał udar.
Takie rzeczy to woda na młyn nie tyle może niemieckich rewizjonistów i odwetowców, którymi partia straszyła dzieci za pierwszej komuny, co tak zwanych aktywistów, którzy zajmują się „sygnalizowaniem” - jak w języku nowomowy nazywa się stare, poczciwe donosicielstwo. Charakterystyczne przy tym jest to, że „sygnaliści” szczególnie uwzięli się na kościoły, jako najgroźniejsze rozsadniki zbrodniczego koronawirusa. Domagali się by na czas Świąt, a może nawet i w ogóle, rząd je pozamykał. Rząd „dobrej zmiany” znalazł się między młotem, a kowadłem, bo, z jednej strony „sygnaliści” wychodzą naprzeciw jego zaleceniom, ale z drugiej – jakże tu zamykać kościoły, kiedy przecież rząd „dobrej zmiany” kreuje się na jedynego obrońcę Kościoła? W rezultacie ogłosił „obostrzenia”, że w kościele nie może jednocześnie przebywać więcej osób ponad wyznaczony limit – a limity są takie, że jeden uczestnik nabożeństwa musi zachować do innego uczestnika „dystans społeczny” co najmniej 15 metrów kwadratowych. „Sygnalistom” w to graj, więc w Święta Wielkanocne zaroiło się od nich wokół kościołów. Niekiedy wchodzili do środka, naruszając w ten sposób limity, a niekiedy ograniczali się do liczenia uczestników i wzywania policji. Ponieważ u nas, w odróżnieniu od Wielkiej Brytanii, policja jeszcze nie przeszła na służbę „Antify”, to interwencje nie były energiczne, a w zdecydowanej większości przypadków nie było ich wcale, bo policjanci stwierdzali, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Ale nie zawsze na tym się kończyło, bo na przykład w Starachowicach, gdzie w miejscowym kościele odbywało się nabożeństwo w rocznicę śmierci pani Jadwigi Kaczyńskiej, tamtejsi aktywiści pod nazwą „Unia Młodych” nie ograniczyli się do „sygnalizowania”, ale w dodatku naskarżyli do rzecznika praw obywatelskich na policję, że na ich donosy reagowała „opieszale”. Pewne światło na tę zaciekłość starachowickich aktywistów rzuca okoliczność, że ich przywódca, pan Patryk Stępień, jest „asystentem” Wielce Czcigodnej Kamili Gasiuk-Pihowicz, która nawet na tle innych członków obozu zdrady i zaprzaństwa wyróżnia się szczególnie czarnym podniebieniem. W tej sytuacji wygląda na to, że „sygnaliści” staną się nie tylko trwałym, ale najbardziej dynamicznym zjawiskiem nowej rzeczywistości, zapowiadanej przez pana ministra Niedzielskiego. Nie da się ukryć; dobrze to nie wygląda, bo nawet desperackie słowa „Warszawianki”, że „Kto przeżyje – wolnym będzie, kto umiera – wolny już” - przestaną być aktualne. Już tam ten, co przeżyje, będzie musiał pożegnać się z wolnością na zawsze, a w tej sytuacji nawet w śmierci można zacząć dostrzegać plusy dodatnie. Kto wie, czy to nie jest właśnie prawdziwa przyczyna, dla której bardzo wielu ludzi zaczyna nabierać lekceważącego stosunku do rządowych „obostrzeń”?
Ale na tym utrapienia rządu się nie kończą. Nie bacząc na Święta Wielkanocne, niemieckie owczarki z Komisji Europejskiej zaskarżyły Polskę do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, żeby położył kres Izbie Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, bo samym swoim istnieniem narusza ona unijne prawa i gwałci niezawisłość sędziowską na przykład – uchylaniem immunitetów – czego doświadczył męczennik reżymu „dobrej zmiany”, pan sędzia Igor Tuleya. Zaciągnięcie Polski przed luksemburski Trybunał z entuzjazmem przyjęła partia „Iniuria”, zrzeszająca sędziów wrogich rządowi „dobrej zmiany” od kiedy Nasza Złota Pani ogłosiła krucjatę o praworządność w Polsce. W szczególności „Iniuria” cieszy się, że „obrona niezależności za wszelką cenę” uzyskała wsparcie Fryderyka Wiel… - to znaczy pardon. Jakiego tam znowu Fryderyka Wielkiego, który jest już bardzo starym nieboszczykiem; nie żadnego „Fryderyka Wielkiego”, tylko oczywiście - „wsparcie Europy”. Z obfitości serca usta mówią, niekiedy nawet trochę za dużo, bo skoro już „za wszelką cenę”, to jasne, że również za cenę praworządności i sprawiedliwości. Czyżby w nowej rzeczywistości, o której wspomniał enigmatycznie pan minister Niedzielski, również praworządność i sprawiedliwość miała stać się już tylko wspomnieniem?
Forsa i święty spokój
W opowiadaniu Stanisława Lema „Jak ocalał świat” czytamy, jak to wielki konstruktor Klapaucjusz skonstruował maszynę, która umiała zrobić wszystko na literę „n”. Zaprzyjaźniony wielki konstruktor Trurl, trochę mu zazdroszcząc, kazał maszynie zrobić naukę. Zaraz podwórze zaroiło się od rozwrzeszczanych osobników, którzy wodzili się za łby; tu i ówdzie płonęły stosy, na których skwierczeli męczennicy nauki, tu i ówdzie błyskało, huczało i pojawiały się dymy w kształcie grzybów, a w kącie siedziało kilku starców, którzy, nie bacząc na panujący wokół zgiełk, zawzięcie coś pisali.
Nauka pojawiła się w cywilizacji łacińskiej, jako konsekwencja greckiego stosunku do prawdy. Grecy, a zwłaszcza największy filozof wszechczasów, czyli Arystoteles, uważali, że prawda istnieje obiektywnie, niezależnie od tego, co ludzie na ten temat mniemają, niezależnie od tego, za czym opowiada się Większość, nie leży też – jak chcieliby ireniści – pośrodku - tylko leży tam, gdzie leży. Obowiązkiem człowieka rozumnego jest znalezienie tego miejsca, przekazanie prawdy innym i wyciągnięcie wniosków. W następstwie takiego podejścia rozwinęła się nauka, a więc zorganizowane i uporządkowane poszukiwanie prawdy, połączone z nieustannym podważaniem osiągniętych już rezultatów. W efekcie niektóre prawdy zostały obalone, ale bardzo wiele się ostało, dzięki czemu nie tylko ludzie mogli lepiej zrozumieć świat, w którym żyją, ale również, dzięki odkrywaniu praw nim rządzących, dokonywać wynalazków, które zwielokrotniały ludzkie możliwości. Już w starożytności zauważono, że taka na przykład łódź, porusza się szybciej od człowieka nawet biegnącego, czy, że koło wodne wytwarza siłę zdolną zastąpić wysiłek wielu ludzi („śpij, nimfy wykonują pracę twoich rąk”) – a cóż by starożytni powiedzieli dzisiaj, widząc maszynę parową, kolej, silnik elektryczny, samochód, samolot, kosmiczny wahadłowiec, czy komputer? Wyrazem tego zorganizowanego podejścia do poszukiwania prawdy stały się uniwersytety – również charakterystyczne dla cywilizacji łacińskiej, bo gdzie indziej kultywowano umiejętności, albo nawet szamaństwo.
Niestety na tym świecie pełnym złości nic nie jest odporne na korupcję, czyli zepsucie. Święty Tomasz z Akwinu mawiał, że „corruptio optimi pessima”, co się wykłada, że zepsucie najlepszego jest najgorsze. A cóż może być lepsze od bezkompromisowego poszukiwania prawdy? Święty Jan Ewangelista pisze: „poznaj prawdę, a prawda cię wyswobodzi” - i taki właśnie napis podobno zdobi wejście do siedziby CIA w Langley, w stanie Wirginia. Wydawać by się mogło, że jeśli nawet inne instytucje zajmujące się poszukiwaniem prawdy poddadzą się korupcji, to uniwersytety będą na nią odporne – bo przecież poszukiwanie prawdy jest jedynym zajęciem uzasadniającym ich istnienie. Niestety w miarę postępów socjalizmu, również uniwersytety poddały sie korupcji i to nie tylko te państwowe, którym finansująca je władza kazała ćwierkać z nakazanego klucza, ale również te, które władzy publicznej bezpośrednio nie podlegały, jak na przykład Katolicki Uniwersytet Lubelski. Pamiętam pierwszy wykład, jakiego na pierwszym roku wysłuchałem na Wydziale Prawa UMCS. Prof. Grzegorz Leopold Seidler rozpoczął go od słów: „my marksiści…” - bo wtedy uniwersytety musiały ćwierkać z klucza marksistowskiego. Tak było na państwowym uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej – ale na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim podobno tak nie było.
Niestety mimo transformacji ustrojowej socjalizm postępuje niczym nowotwór, a poszukiwanie prawdy nadal jest obarczone i zarazem wypaczane obowiązkiem ćwierkania z klucza wyznaczanego mądrościami kolejnych etapów, które ustalają anonimowi Dobroczyńcy Ludzkości. O ich istnieniu przekonałem się w roku bodajże 1988, kiedy to w Polsce zostało ogłoszone moratorium na wykonywanie kary śmierci. Kiedy w 1995 roku Sejm uchwałą przedłużył je na dalsze lata, zapytałem ówczesnego ministra sprawiedliwości, pana Jaskiernię, kto to moratorium w roku 1988 wprowadził, ten mi odpowiedział, że „nie można ustalić autora tej decyzji”. Krótko mówiąc – jak w swoim czasie naigrawał się Jan Pietrzak - coś „nakazało” - a wszystkie instytucje naszego demokratycznego państwa prawnego, które… - i tak dalej – do tego anonimowego nakazu posłusznie się zastosowały.
I stało się, że ks. Prof. Tadeusz Guz, zatrudniony w filii KUL w Stalowej Woli w 2018 roku powiedział: „my wiemy, kochani państwo, że tych faktów, jakimi były mordy rytualne, nie da się w historii wymazać. Dlaczego? Dlatego, że my, polskie państwo, w naszych archiwach, w ocalałych dokumentach, mamy na przestrzeni różnych wieków – wtedy, kiedy Żydzi żyli razem z naszym narodem polskim, my mamy prawomocne wyroki po mordach rytualnych.” Na te słowa zawrzała gniewem Polska Rada Chrześcijan i Żydów, której zadaniem jest tresowanie tubylczych chrześcijan, żeby na każdy znak skakali przed Żydami z gałęzi na gałąź – i złożyła do KUL stosowny donos. Władze uniwersytetu w październiku 2020 roku orzekły m.in, iż „należy uznać, że sformułowanie zawarte w wypowiedzi o istnieniu mordów rytualnych stanowi element prawdy historycznej (…) weryfikowanej przez wyniki badań nagłaśniające również tło wyroków skazujących, związanych z wymuszaniem zeznań przez tortury.” - i postępowanie dyscyplinarne wobec ks. prof. Guza umorzyły.
Na pewien czas zapadła cisza, ale oto 12 marca sekretarz stanu USA Antoni Blinken skierował do Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego list, w którym zapewniał o swoim gorącym poparciu dla roszczeń odnoszących się do tzw. „własności bezdziedzicznej” na podstawie ustawy 447 i Deklaracji Terezińskiej. Był to sygnał do otwarcia huraganowego ognia propagandowego przeciwko Polsce. W „New Yorkerze” bąka puściła niejaka pani Masza Gessen, oskarżając Polaków o zamordowanie 3 mln Żydów, a wychodząca w Warszawie żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją Adama Michnika wszczęła klangor w sprawie ks. prof. Tadeusza Guza umorzenia postępowania dyscyplinarnego przez władze KUL. Skoro zabrzmiał sygnał znajomej trąbki, na równe nogi poderwał się dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich Polin, które próbuje dorobić mniej wartościowemu, tubylczemu narodowi polskiemu wersji historii dostosowanej do potrzeb żydowskich organizacji przemysłu holokaustu, które naturalnie też przyłączyły się do klangoru. I co Państwo powiecie? Władze KUL podkuliły pod siebie ogon i oświadczyły, że „pomawianie wyznawców judaizmu o czyny mordów rytualnych jest nieusprawiedliwione i nieuczciwe”. A dlaczego? A dlatego, że KUL „prowadzi wielopłaszczyznową współpracę ze wspólnotą żydowską w Polsce”, że „planowane są wspólne projekty dotyczące wymiany młodzieży Polski i Izraela, przy współpracy z ambasadą Izraela w Polsce” – wreszcie dlatego, że 6 kwietnia, a więc w przeddzień wydania cytowanego oświadczenia, władze KUL spotkały się z rabinem Michaelem Schuldrichem i współprzewodniczącym Polskie Rady Chrześcijan i Żydów, prof. Stanisławem Krajewskim. Zwraca uwagę, że żaden z przytoczonych tu argumentów nie ma charakteru merytorycznej polemiki już nawet nie z wypowiedzią ks. prof. Tadeusza Guza, ale nawet ze stanowiskiem uczelnianej komisji dyscyplinarnej. Okazuje się jednak, że dla Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego to są właśnie przesłanki do zajęcia stanowiska oczekiwanego przez społeczność żydowską. Okazuje się, że nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem, ale okazuje się też, że Katolicki Uniwersytet Lubelski został również skorumpowany i nie poszukuje już żadnej prawdy, tylko forsy i świętego spokoju.
Transformacja ustrojowa w Polsce bez tajemnic
Debata z udziałem Stanisława Michalkiewicz, Krzysztofa Balińskiego i Jarosława Kornasia. Panowie rozmawiają o przemianach politycznych w Polsce, do których doszło w latach 80. Panowie wspominają m.in. Adama Michnika, Bronisława Geremka, Jacka Kuronia, Czesława Kiszczaka, Wojciecha Jaruzelskiego, Edwarda Gierka, Hilarego Minca. Panowie mówią o lewicy laickiej, stanie wojennym, okrągłym stole.
Ilustracja © brak informacji / za: www.youtube.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz