WIADOMOŚCI BEZ ZAPRZAŃCÓW: (żadnych GWien, TVNienawiść itd)

OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.

Jak nie Arbeit, to Spritze – pijcie piwo przed stosunkiem! Ferdek Kiepski za ciosem i fermentacja burzliwa

Pijcie piwo przed stosunkiem!


      Wśród reklam emitowanych czy to przez telewizję rządową, czy też przez telewizje nierządne, dominują reklamy piwa. To znaczy – różnych piw. Podobnie i reklamy są różne. Na przykład reklama piwa z Namysłowa jeszcze niedawno kończyła się obrazkiem jak dwóch jegomościów o wyglądzie meneli, pije piwo wprost z butelki, a towarzyszył temu słogan: „dla tych, co się znają”. Reklama piwa „Warka” jest patriotyczna: „biali” i „czerwoni” spotykają się, jak „jedna rodzina” - co niewątpliwie stanowi nawiązanie do popularnej w swoim czasie piosenki disco-polo, że „wszyscy Polacy to jedna rodzina”. Z kolei „Harnaś” eksploatuje temat zbójnictwa, podobnie jak Czesi - motyw kozła. Najgłupszą reklamą wydaje mi się reklama piwa „Desperados”, z której można odnieść wrażenie, że po jego wypiciu każdy dostaje pląsawicy, zwanej też chorobą św. Wita. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak pojawi się slogan: Pijcie piwo przed stosunkiem!” Chociaż reklamy są różne, to jednak łączy je pewien wspólny mianownik – żadna z nich nie nawołuje do wprowadzenia obowiązku picia piwa, ani też nie zapowiada żadnych surowych kar za uchybienie temu obowiązkowi. W tych reklamach uczestniczą aktorzy i tak zwani „celebryci”, czyli osoby znane z tego, że są znane, a przynajmniej – z jakichś zagadkowych powodów - nadymane. Nie ma w tym nic złego, bo płacąc za telewizyjne reklamy, producenci piwa liczą na zyski, a skoro aktorzy i tak dalej są przy tym zaangażowani, to nawet sprawiedliwość społeczna wymaga, żeby dostawali jakieś okruszki ze stołu pańskiego – czasami podobno nawet całkiem spore.

      Wspominam o tym, bo właśnie pan minister Dworczyk, którego Naczelnik Państwa nastręczył rządowi by reklamował epidemię zbrodniczego koronawirusa, ogłosił, że już wkrótce „ruszy” propagandowa ofensywa reklamująca szczepionki – żeby obywatele z entuzjazmem poddawali się „wyszczepianiu”. Mają być do tego zaangażowani sławni sportowcy, aktorzy i inni „celebryci” - domyślam się, że nie za darmo. Daj im Boże jak najwięcej, bo lepsze to, niż proste rozdawnictwo pieniędzy podatkowych – ale jeśli o tym wspominam, to nie dlatego, że im zazdroszczę, tylko dlatego, że taka akcja wzbudza we mnie podejrzenia, że te wszystkie szczepionki, to musi być jakiś Scheiss, w dodatku – uzależniający na podobieństwo narkotyku, skoro już teraz słyszymy, że trzeba będzie „wyszczepiać się” co roku, a przecież można i częściej, na przykład – co drugi dzień. Nie przypominam sobie bowiem, by produkty naprawdę pożyteczne i potrzebne, jak chleb, czy benzyna, były intensywnie, czy nawet w ogóle reklamowane. Natomiast produkty, których przydatność nie jest już taka oczywista, muszą podpierać się reklamą. I tak na przykład w koszmarnych czasach sanacji Melchior Wańkowicz wymyślił slogan reklamujący cukier: „Cukier krzepi!”. Oczywiście cukier wcale nie „krzepi”, ale też nie chodziło o to, czy „krzepi”, czy nie, tylko, żeby obywatele kupowali ten wysoko opodatkowany towar. Podejrzliwcy, których na tym świecie pełnym złości nie brakuje, zaraz zresztą ten slogan uzupełnili i w pełnym brzmieniu wyglądał on następująco: „Cukier krzepi – wódka lepiej!” W swoich wspomnieniach z koszmarnych czasów sanacji Antoni Słonimski przytacza inny slogan, tym razem reklamujący papierosy, które – podobnie jak wódka - były w Polsce towarem monopolowym, podobnie jak przed I wojną w Austrii, czy Rosji. W Rosji monopol spirytusowy wprowadził Sergiusz Witte i chociaż później następowały rozmaite transformacje ustrojowe, to budżet tego państwa, podobnie jak i innych, po staremu opierał się na wódce i machorce. Slogan reklamujący papierosy brzmiał: „Papieros zwiększa zadowolenie”. No i dobrze – powiadał Słonimski – ale skąd wziąć zadowolenie? Podobnie podejrzany charakter mają reklamy rozmaitych cudownych leków, z których każdy „działa, jak natura chciała” - chociaż podejrzliwcy, których na tym świecie – i tak dalej – twierdzą, że wszystkie one składają się z rozmaicie zabarwionego talku z cukrem-pudrem. No a teraz – szczepionki i „wyszczepianie”. Hmmm.

      Ale pan minister Dworczyk czuje się chyba związany przepisem konstytucji, zabraniającym zmuszania obywateli, by wbrew swojej woli poddawali się eksperymentom medycznym, więc taktownie ogranicza się do reklamowania szczepionek i „wyszczepiania”. Wprawdzie rząd twierdzi, że to nie żaden „ekseryment”, tylko akcja ratunkowa przed zbrodniczym koronawirusem, ale czy można ufać rządowi? W 2004 roku rząd i różni „celebryci” - wśród nich JE abp Józef Życiński - zapewniali obywateli, że Unia Europejska nie jest żadnym „państwem” - chociaż ma wszystkie atrybuty państwa: terytorium, ludność, władze, walutę i bank centralny – ale państwem nie jest. A dlaczego? A dlatego, że gdyby przyznać, że Unia państwem jest, to trzeba by odpowiedzieć na kłopotliwe pytanie o prawno-międzynarodowy status bantustanów członkowskich – czy mianowicie są niepodległe, czy nie. To, że mogą z Unii wystąpić – jak uczyniła to Wielka Brytania – o niczym nie przesądza, bo przecież i w Związku Sowieckim, który niewątpliwie był państwem i to jeszcze jakim! – republiki związkowe miały „prawo wychoda”. Co prawda – niechby która spróbowała – ale to zupełnie inna sprawa, bo formalnie „prawo wychoda” było. W przypadku Unii nikt nie chciał ryzykować odpowiadania na to kłopotliwe pytanie, ale co się odwlecze, to nie uciecze i obawiam się, że teraz, w związku z wyrokami rozmaitych trybunałów i rezolucjami Parlamentu Europejskiego, będziemy musieli chwycić byka za rogi. Nawiasem mówiąc, rząd i teraz zapewnia wszystkich, że Unia może nam „skoczyć”, ale jak dostanie szlaban na forsę, to będzie ćwierkał z całkiem innego klucza. Skoro tedy w tak ważnej sprawie nie możemy rządowi wierzyć, to cóż dopiero w sprawie szczepionek, zwłaszcza, że zamierza wynająć „celebrytów”, żeby za podatkowe pieniądze wszystkim robili wodę z mózgu?

      O ile zatem pan minister Dworczyk jeszcze składa się jak scyzoryk, to pan profesor Simon, który w ciągu roku z epidemicznego gołębia przepoczwarzył się w jastrzębia, nawołuje do wprowadzenia przymusu „wyszczepiania” dla osób powyżej 65 roku życia. Jak nie będą chcieli się „wyszczepić” – powiada pan prof. Simon - „niech umierają na własne życzenie”. To bardzo ciekawy postulat, bo wynika z niego, że przynajmniej pan prof. Simon uważa, że prawidłowe umieranie powinno następować na podstawie decyzji administracyjnej, podczas gdy umieranie „na własne życzenie” traktuje jako rodzaj kary za nieposłuszeństwo. Takie stanowisko wydaje się sprzeczne z podstawami cywilizacji łacińskiej, bo na przykład taki cesarz Klaudiusz, kiedy sądził sprawę w której nie stawił się świadek, na pretensje jednej ze stron powiedział zirytowany: „Umarł, myślę, że wolno mu było!” Okazuje się, że w koszmarnych czasach starożytnych było więcej wolności, niż teraz, przynajmniej w takich sprawach. Ale mniejsza o to, bo skoro obecnie w Europie, za sprawą Unii Europejskiej, faszyzm znajduje się w pełnym natarciu, to kto by się tam przejmował jakąś „cywilizacją”? Jak zauważył twórca faszyzmu, Benito Mussolini, faszyzm polega na tym, by było „wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu!” Znacznie ciekawsze jest to, czy taki krnąbrny starzec będzie musiał „umrzeć na własne życzenie” tylko w szpitalu państwowym lub samorządowym, czy też – jeśli zechce – będzie jednak mógł się ratować przez śmiercią prywatnie, na przykład przy pomocy weterynarza? Obawiam się, że pan prof. Simon odmówiłby mu tego prawa, w czym zresztą jest pewna logika, bo jeżeli obywatele mogliby wziąć sprawy swojego zdrowia w swoje ręce, a nie zdawać się na łaskę szajki biurokratów, to przymus „wyszczepiania” mógłby okazać się nieskuteczny i cały pogrzeb na nic. Ale to jest kolejny argument za prywatyzacją ochrony zdrowia, to okazuje się, że – obok innych zalet – ma ona jeszcze i tę, że chroni przed faszyzmem.



Fermentacja burzliwa i cicha


      „A najgorzej przy kawiorze. Tam – na zabój. Tam – na noże. A jak złapią – szczerzą zęby i smarują głodne gęby czarną mazią jesiotrową. A bieługi białe kłęby żrą od razu na surowo. Bo to dobrze, bo to zdrowo! Bycza, bracie rzecz – bieługa – na tajniaka tajniak mruga.” - napisał poeta w nieśmiertelnym poemacie „Bal w Operze”. O ile tedy fermentacja w obozie zdrady i zaprzaństwa, a konkretnie – w Platformie Obywatelskiej - wydaje się burzliwa, to cicha fermentacja, przebiegająca w obozie „dobrej zmiany” może okazać się w skutkach groźniejsza – nawet przy uwzględnieniu niepisanej zasady konstytuującej III Rzeczpospolitą: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych”. Rzecz w tym, że w obozie „dobrej zmiany” nie ma żadnych „waszych”; wszyscy są „nasi” - a w przypadku „naszych” ta zasada może nie mieć zastosowania.

      Wygląda na to, że Platforma Obywatelska swoje najlepsze lata ma już za sobą, a obecne formy partyjnej aktywności wyglądają na – jak to mówił Witkacy - „los ultimos podrigos”. Oto około 50 tamtejszych działaczów („Iluż wielkich działaczów wyjrzało z rozporka” - zastanawiał się poeta) podpisało się pod żądaniem przeprowadzenia w partii „odnowy”. Tak bywało i za komuny; kiedy tylko partia traciła więź z masami, zaraz trzeba było wdrażać procesy odnowy. Zatem i teraz hasło „odnowy” oznacza wysadzenie w powietrze Wielce Czcigodnego posła Pupki, podczas gdy na jego stanowisko ostrzy sobie zęby pan Rafał Trzaskowski, a przypomina o sobie również Książę-Małżonek, czyli pan Radosław Sikorski – chwilowo na wygnaniu w Parlamencie Europejskim. Jak się to wszystko zakończy – nie wiadomo, bo – jak już wspominałem – pojawiły się oznaki, że stare kiejkuty postanowiły kończyć zabawę w Platformę Obywatelską.

      Tymczasem w obozie „dobrej zmiany” też trwa fermentacja. Oto pan marszałek Terlecki oświadczył, że reforma sądownictwa się ministrowi Ziobrze „nie udała”. Pan marszałek zauważył to po orzeczeniu trybunału w Strasburgu, że tzw. „sędziowie-dublerzy” w Trybunale Konstytucyjnym to nie są żadni sędziowie, a orzeczenia zapadłe choćby tylko z ich udziałem, są nieważne. Najwyraźniej na spostrzegawczość pana marszałka wpłynęła informacja, że chociaż strasburski trybunał „przekroczył swoje kompetencje”, to odrzucenie jego orzeczenia może narazić Polskę na utratę unijnych pieniędzy, po których rząd „dobrej zmiany”, nie mówiąc już o sojuszniczej Lewicy, tyle sobie obiecuje. Ale to tylko powierzchnia zjawisk, bo wiadomo, że i sam pan minister Ziobro boleśnie ugodził i premiera Morawieckiego i Naczelnika Państwa, dwukrotnie stając dęba; raz w przypadku ustawy o „przekształceniu” OFE w indywidualne konta emerytalne, przy okazji czego rząd liczył na jakieś 20 mld złotych tytułem „opłaty przekształceniowej”. Ustawa miała wejść w życie 1 czerwca, a tu trzeba było ją w ostatniej chwili wycofać i tak oto rządowi „dobrej zmiany” zabrakło 20 miliardów – dokładnie tyle samo, co w swoim czasie Edwardowi Gierkowi. Z kolei Naczelnik Państwa został boleśnie ugodzony odmową poparcia przez „Solidarną Polskę” ustawy ratyfikującej „Fundusz Odbudowy”, wskutek czego musiał zawrzeć foedus z Lewicą, w związku z czym rządowe media mają surowy zakaz jej krytykowania – przynajmniej do czasu podpisania wspomnianej ustawy przez pana prezydenta Dudę. Toteż minister Ziobro znakomicie nadaje się na kozła ofiarnego, a w każdym razie – takie można odnieść wrażenie i pewnie dlatego pan marszałek Terlecki wystawił mu taką recenzję.

      Ale pan Ziobro nie jest dziecko, bo oto pan Marian Banaś, prezes Najwyższej Izby Kontroli, pod którego Naczelnik Państwa już kilkakrotnie urządzał podchody, tym razem chyba naprawdę się rozgniewał i wysłał do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie, jakiego dopuściły się władze Poczty Polskiej i Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych w związku z niedoszłymi wyborami prezydenckimi w maju ub. roku. Chodzi o to, że w myśl ówczesnych przepisów, jedynym podmiotem, który mógł zajmować się wyborami, była Państwowa Komisja Wyborcza. Tymczasem „zabójcze koperty” były sporządzane w PWPW, a Poczta miała je rozsyłać i chyba też zbierać. Oczywiście ani PWPW, ani Poczta same na ten pomysł nie wpadły, a tylko wykonywały rozkazy pana premiera Morawieckiego i pana ministra Sasina. W tej sytuacji zawiadomienie prokuratury tylko o PWPW i Poczcie nosi znamiona pierwszego poważnego ostrzeżenia Umiłowanych Przywódców – bo jeśli już przymierzamy się do karania ślepego miecza, to co będzie z ręką, która tym mieczem kierowała? Wprawdzie indagowany w tej sprawie pan minister Sasin zachowywał pogodę ducha i pewność siebie - być może słusznie – ale tylko przy założeniu, że panu ministrowi Ziobrze nie spadnie włos z głowy, bo w przeciwnym razie niezależna prokuratura może dostać całkiem inne rozkazy, w związku z czym „przy kawiorze” pójść może naprawdę „na noże”. Takie prawdopodobieństwo wydaje się tym większe, że przecież znaczna część, a może nawet większość niezawisłych sądów do obozu „dobrej zmiany” zieje nienawiścią, więc gdyby niezależna prokuratura rzuciła im na pożarcie czy to pana premiera Morawieckiego, czy pana ministra Sasina, to jestem pewien, że pożarłyby one jednego i drugiego z żarłocznością sępów. W tej sytuacji i pan marszałek Terlecki może się zreflektować i zacząć ćwierkać z całkiem innego klucza.

      Warto zwrócić uwagę, że akcja pana prezesa Banasia do złudzenia przypomina działania Mieczysława Moczara. Jak pamiętamy, w styczniu 1970 roku próbował on w Olsztynie doprowadzić do swego rodzaju puczu przeciwko Edwardowi Gierkowi, a kiedy ta próba się nie udała, został zesłany na prezesa NIK. Zamiast jednak lamentować nad swoim losem, zaczął zbierać haki na towarzyszy i kiedy Edwardowi Gierkowi w 1980 roku powinęła się noga, rzucił na pożarcie najpierw prezesa telewizji Macieja Szczepańskiego, a później – następnych swoich nieprzyjaciół. Egzekucji dokonywała tzw. „komisja Grabskiego”, a po wprowadzeniu stanu wojennego, wywiad wojskowy spacyfikował partię do reszty – oczywiście pod pretekstem – jakże by inaczej – utraty więzi z masami. No to dlaczego pan prezes Banaś nie mógłby teraz zrobić czegoś podobnego? Za komuny mawiano w towarzystwie, że „lajf is brutal, plugaws and full of zasadzkas”. Tak samo jest i teraz - zwłaszcza „przy kawiorze”.



Za ciosem


      Co tu dużo mówić; Naczelnik Państwa mógłby być bokserem – oczywiście nie teraz, ale gdyby zaczął 55 lat wcześniej, to kto wie? Kto wie? Wprawdzie nie jest wysoki, co byłoby plusem ujemnym, ale za to ma serce do walki (pułkownik zwany przez nas „von Moltkie”, na Studium Wojskowym UMCS w Lublinie, w ramach szkolenia politycznego wspomniał kiedyś, że pod Lenino „oddziała radzieckie miały wielką chęć do walka”), no i potrafi pójść za ciosem, co nie każdemu bokserowi się udaje. Tymczasem Naczelnikowi Państwa udało się to znakomicie. Kiedy 4 maja, przy pomocy Lewicy, zanęconej obietnicą budowy 75 tys. „tanich mieszkań”, przeforsował ratyfikację Funduszu Odbudowy, wskutek czego Platforma Obywatelska zaczęła chwiać się na miękkich nogach, już 15 maja poszedł za ciosem i kazał premieru Morawieckiemu ogłosić „Nowy Ład”. Nie było to może wydarzenie bez precedensu, bo nowych ładów było u nas wiele i nawet sam pamiętam, jak w 1954 czy 1955 roku uczyłem się piosenki, która zaczynała się deklaracją, że „zbudujemy nową Polskę, zbudujemy nowy świat, w którym wszystko będzie lepsze, w którym nowy będzie ład: najpiękniejsze miasta, najpiękniejsze wsie, zbudujemy Polskę piękną jak we śnie…” - i tak dalej. Pan premier Morawiecki przedstawia sprawę podobnie, podkreślając, - podobnie jak podkreślano wtedy – że przy tej okazji zrobimy milowy krok na drodze ku sprawiedliwości społecznej. Chodzi o to, że „Nowy Ład” oznacza skokowe rozszerzenie rządowego programu rozdawnictwa. Oprócz programów już istniejących, rząd obiecuje wprowadzenie bezzwrotnych kredytów na te 75 tys. „tanich mieszkań”, podwyższenie kwoty wolnej od podatku dochodowego do 30 tys. złotych, podniesienie drugiego progu podatkowego do 120 tys. złotych, 12 tysięcy na drugie i trzecie dziecko, zwolnienie najniższych emerytur z podatku dochodowego. Jak widzimy – same plusy dodatnie, a jakby tego było mało, to rząd wyjdzie naprzeciw pomysłowi Lewicy i zlikwiduje tzw. „umowy śmieciowe” to znaczy – cywilnoprawne. Naczelnik Państwa doprecyzował, że wszystkie te umowy, podobnie jak tzw. „samozatrudnienie”, zostaną „oskładkowane”, to znaczy - obciążone obowiązkiem płacenie składki na ubezpieczenie społeczne w wysokości 9 procent, której nie można będzie jednak odliczyć sobie od podatku – jak to było dotychczas. Jak widzimy, obok plusów dodatnich są też plusy ujemne, ale na tym nie koniec, bo – jak w przypływie szczerości ujawnił pobożny poseł Gowin – to przychylanie obywatelom nieba w ciągu najbliższych 9 lat ma kosztować 650 miliardów złotych – oczywiście oprócz dotychczasowych wydatków budżetowych, czyli średnio ok. 70 mld zł rocznie. Ponieważ budżet jest obciążony sporym deficytem, to jasne, że ten deficyt powiększać się będzie o dodatkowe 70 miliardów rocznie, a ten narastający dług publiczny trzeba będzie „obsługiwać”, czyli płacić procenty. Toteż malkontenci, co to szukają dziury w całym i sypią piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, zaczęli szemrać, że owszem, rząd przychyli nam nieba tak, że zobaczymy wszystkie gwiazdy. Ale zdrowa część narodu tego szemrania nie słucha, tylko już zawczasu się raduje – co rządowa telewizja skrzętnie relacjonuje.

      Ale „nowy ład”: ma nie tylko plusy ekonomiczne, bo stanowi też rodzaj majstersztyku politycznego. Podczas ostatniej kampanii parlamentarnej PiS, PO z satelitami, Lewica i PSL, licytowały się, kto wyda więcej pieniędzy, by obywatelom przychylić nieba. W tej licytacji nie wzięła udziału tylko Konfederacja, obiecując, że będzie starała się wydawać jak najmniej i jak najmniej odbierać. Niektórzy obywatele nawet na nią zagłosowali, ale reszta poparła „bandę czworga” - bo większość obywateli nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że rząd niczego im dać nie może, bo nie ma własnych pieniędzy, więc może tylko rozdawać po uważaniu pieniądze uprzednio wszystkim odebrane. Krótko mówiąc, większość najwyraźniej jeszcze nie rozumie, że za te wszystkie dobrodziejstwa będzie musiała sama sobie zapłacić, a w dodatku – utrzymać rozrastającą się masę swoich dobroczyńców, którzy przecież byle czego nie zjedzą. A dopóki ludzie tak uważają, to nic dziwnego, że partie polityczne z tego korzystają – z wyjątkiem niektórych. Ale mniejsza o to. Majstersztyk polityczny Naczelnika Państwa polega na tym, że przelicytował wszystkich i to zanim jeszcze zdążyli otworzyć usta. Niczego więcej obiecać nikomu już nie mogą, więc mogą tylko albo poprzeć „nowy ład”, albo opowiedzieć się przeciwko niemu. Ale jakże tu opowiadać się przeciwko „nowemu ładowi”, kiedy zawiera on wszystkie obietnice, jakie sami składali? W ten oto sposób Naczelnik Państwa odebrał im cały wiatr z żagli, bo zaprezentował się też, jako unus defensor „wsi polskiej”. Dotychczas jechało na tym patencie Polskie Stronnictwo Ludowe, ale ten dobry fart chyba się kończy. Nieprzejednanej opozycji Naczelnik Państwa zostawił tylko sodomitów i gomorytów; niech tam sobie gmerają przy genitaliach swoich i cudzych, bo póki co w Polsce daleko się na tym nie zajedzie, zwłaszcza na prowincji.

      Nieprzejednaną opozycję zamurowało i nawet „Gazeta Wyborcza” nie potrafiła im doradzić, co w tej sytuacji mają mówić, czym uwodzić swoich wyznawców. Zresztą pan Biedroń już teraz deklaruje, że jego „Wiosna”, a myślę, że i cała Lewica, „nowy ład” poprze. Tymczasem Platforma Obywatelska z satelitami przeżywa prawdziwe zgryzoty, bo oprócz tego, że Wielce Czcigodny poseł Pupka został przez Naczelnika Państwa znokautowany, to jeszcze podgryzają go partyjni koledzy. 52 działaczy podpisało się pod listem o potrzebie „odnowy” w partii. Na razie Wielce Czcigodny wywalił z Platformy posła Rasia posła Zalewskiego. Podobno miał wywalić i innych, ale widać jakaś życzliwa dusza uświadomiła mu, że jak wszystkich wywali, to zostanie bez partii. Niektórzy nie czekają na wywalenie, tylko – jak to zrobiła hrabina Róża Thun und Handehoch – sami występują z Platformy. Toteż ma się zebrać Biuro Polityczne, które będzie próbowało wysadzić Wielce Czcigodnego posła Pupkę w powietrze. Na jego stanowisko czyhają dwaj ambicjonerzy: pan Rafał Trzaskowski oraz Książę-Małżonek, czyli pan Radosław Sikorski – obecnie na wygnaniu w Parlamencie Europejskim.

      Kiedy tak działacze Platformy Obywatelskiej „w ciasnym kółku, jak w krzywym zwierciadle, sami się dręczą własną niemożnością”, gruchnęła wieść, że 3 lipca, kiedy już premier Morawiecki objedzie Polskę, by każdemu obywatelowi coś obiecać – odbędzie się Kongres PiS, na którym wybrany zostanie prezes partii. Ciekawe, kto nim zostanie, bo tajemnica to wielka. Wybrany prezes dobierze sobie Biuro Polityczne i na jego czele poprowadzi nasz mniej wartościowy naród tubylczy ku świetlanej przyszłości – no bo gdzieżby indziej?



Jak nie Arbeit, to Spritze


      Przed kilkoma dniami rząd ogłosił, że już wkrótce w Polsce zostaną wprowadzone paszporty szczepionkowe, podobnie, jak w całej Unii Europejskiej. Posiadacze tych paszportów będą mogli podróżować po całej Unii, bez konieczności poddawania się kwarantannie i korzystać z rozmaitych innych udogodnień. Oficjalna propaganda – zgodnie z optymistyczną wersją „szklanki do połowy pełnej”- nazywa to „korzyściami” - ale w wersji pesymistycznej szklanka jest do połowy pusta, to znaczy, że osoby niezaszczepione będą odtąd ograniczone w prawach – na przykład - do swobody podróżowania, ale to dopiero początek, bo za tymi ograniczeniami pewnie pójdą następne. Kto wie, czy osoby odmawiające poddania się szprycowaniu nie zostaną pozbawione wszelkich innych praw, ja to w Związku Sowieckim było z tak zwanymi „liszeńcami”?

      Towarzyszy temu natrętna propaganda, coraz bardziej przypominająca tę z czasów stalinowskich. Wtedy każdy wątpiący w wyższość ustroju socjalistycznego nie tylko był durniem, ale i wrogiem całej postępowej ludzkości. I podobnie jak wtedy, w służbie tej propagandy pracują nie tylko niezależne media, rządowe i nierządne – zgodnie z leninowskimi normami o organizatorskiej funkcji prasy – ale i „eksperci”, którzy – podobnie jak tamci od kierowniczej roli partii - osoby odmawiające szprycowania nazywają „płaskoziemcami” - że to niby między innymi głupstwami, wyznają teorię płaskiej ziemi. Oprócz tych podobieństw jest i różnica, bo o ile w czasach stalinowskich duchowieństwo, a zwłaszcza biskupi – bo w przypadku „księży patriotów” było oczywiście inaczej – w propagandę komunistyczną się nie angażowali, to teraz – jak najbardziej. Wprawdzie niedawno podnieśli wobec szczepionek zastrzeżenia „natury moralnej” - ale kiedy sanhedryn tupną nogą, z podwiniętym ogonem się z tego wycofali. To znaczy – na zasadzie „za, a nawet przeciw” - że zastrzeżenia „natury moralnej” owszem, są – ale nie mają żadnego znaczenia. Wreszcie – do propagandy zostali zaangażowani sportowcy, aktorzy i inni wyrobnicy przemysłu rozrywkowego. Te analogie każdego normalnego człowieka skłaniają do refleksji, czy celem tej nachalnej propagandy i tej „przymusowej dobrowolności” nie jest przypadkiem wtrynienie ludziom jakiegoś paskudztwa, w rodzaju „ustroju socjalistycznego”. Widząc, kto w tej propagandzie bierze skwapliwy udział, jak i biorąc pod uwagę okoliczność, że przez Amerykę Północną i Europę przewala się rewolucja komunistyczna, już tylko z tego powodu można zniechęcić się do szprycowania, nawet jeśli początkowo nie miało się jakichś specjalnych zastrzeżeń.

      W Teksasie mówią, że wprawdzie Pan Bóg stworzył ludzi wolnymi, ale dopiero pułkownik Colt uczynił ich równymi. Teraz będzie odwrotnie. Zapowiedź stopniowego i pozakonstytucyjnego ograniczania podstawowych swobód dla obywateli odmawiających szczepień i pozostawienie ich tylko posiadaczom „paszportów” - tych biurokratycznych znamion Bestii – nasuwa bowiem jeszcze jedno spostrzeżenie. Powoli, ale cierpliwie i metodycznie ludzkość zamykana jest w obozie koncentracyjnym – bo tym się różni status więźnia od statusu człowieka wolnego, że więzień jest pozbawiony swobody przemieszczania się – a rozmiary więzienia nie mają tu nic do rzeczy. I podobnie jak w oświęcimskim obozie więźniów na bramie witał napis „Arbeit macht frei” - co się wykłada, że praca czyni wolnym, to na bramie tego nowego, wszechświatowego koncentraka, pewnie zostanie umieszczony napis Spritze macht frei, co się wykłada, że szpryca czyni wolnym.



Ferdek Kiepski - wzorzec męskości w Polsce





Stanisław Michalkiewicz odpowiada na kolejne pytania widzów swojego kanału. Mówi między innymi o pracy u podstaw, pracy organicznej, prawu karcenia, demoralizacji znacznej części społeczeństwa polskiego, a także, Rafale Trzaskowskim, który uruchamia w Warszawie hostel lgbt. Wypowiada się ponadto o nowym polskim ładzie i komentuje słowa Jarosława Gowina…




© Stanisław Michalkiewicz
20-24 maja 2021
www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji / za: www.youtube.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz