Trzy ugrupowania polityczne sztucznie wciśnięte pod szyld „Zjednoczonej Prawicy” mają jeden, wyżej opisany cel wspólny i mnóstwo celów sprzecznych, w dodatku takich, które zdecydują albo o ich przetrwaniu albo pozycji na scenie politycznej. PiS usiłuje utrzymać status hegemona na prawicy i Kaczyński nie baz powodu był bardzo smutny po wyborach 2019 roku, pomimo najlepszego wyniku prawicy w historii III RP. Plan był jasny, PiS myślał o zdobyciu samodzielnej większość, bez udziału „przystawek”, co pozwoliłby na pełną swobodę w działaniu. Nie pierwszy raz życie pokazało, że polityk może sobie zaplanować co najwyżej dobór krawata na kolejny miting, cała reszta to wypadkowa tysiąca zderzeń, z czego większość jest nieprzewidywalna. PiS w tej kadencji ma mniej posłów niż w poprzedniej, koalicjanci dla odmiany powiększyli swoje kluby i to był początek już nie zgrzytów, tylko przymiarki do partyjnej wojny.
Po wolcie Gowina związanej z wyborami stało się jasne, że nic już nie będzie takie same i teraz następuje krytyczny moment, w którym ważą się losy „Zjednoczonej Prawicy”. Najbardziej beznadziejne położenie ma Gowin, on praktycznie jest poza koalicją, Kaczyński z Bielanem zakomunikowali mu to wprost, sam Gowin nie pozostał dłużny. Z drugiej strony obrotowość Gowina sprawia, że może się przykleić do dowolnej frakcji na scenie politycznej, może z wyjątkiem lewicy. Samodzielny start w wyborach byłby szaleństwem, miejsca na listach PiS Gowin nie dostanie, ewentualnie otrzyma propozycję skrajnie upokarzającą. Innymi słowy pan „mały” Jarosław nie ma wyjścia i musi iść na swoje, by potem przykleić się do czegoś większego, w przeciwnym razie PiS go zje. Kiepskie karty zmuszają do gry va banque i wcześniej niż później Gowin na takie starcie pójdzie, bo musi pójść.
Zupełnie inną pozycję ma Ziobro, on nic nie musi poza podkreśleniem odrębności „Solidarnej Polski” i przejęcie tej części prawicowego elektoratu, która ma dość „miękiszona” PiS. Sfrustrowanego i obrażonego na PiS elektoratu jest wystarczająco dużo, aby partia Ziobro samodzielnie wtoczyła się do sejmu. Jeśli jeszcze Warchołowi uda się wziąć prezydenturę w Rzeszowie, to pozycja „Solidarnej Polski” wzrośnie, nic tak nie przemawia do wyborcy, jak zwycięstwo człowieka Ziobry nad człowiekiem Kaczyńskiego. Czekać, czekać i jeszcze raz czekać, a w trakcie czekania pokazywać Polakom, że „Solidarna Polska” to stare PiS, przed Morawieckim, który uczynił z PiS „cywilizowaną, europejską prawicę”. Komfortowa sytuacja polityczna i klasyka strategii, nie odchodzić, poczekać, aż wyrzucą za patriotyczną postawę w obronie wartości. Ziobro zbyt długo siedzi w polityce, żeby tego nie rozumiał i dokładnie tak postępuje.
Role i pozycje koalicjantów są jasno zdefiniowane, jedyną zagadką pozostają zamysły Jarosława Kaczyńskiego, który wbrew pozorom ma najmniej atutów, właściwie jest w klinczu. Z całą pewnością w PiS ciągle działa syndrom 2007 roku i to hamuje decyzję o wcześniejszych wyborach. Rzecz w tym, że koalicja w takim stanie do rządzenia się nie nadaje, coraz częściej słychać też, że w PiS kilku, może kilkunastu posłów, chce założyć własne koło. Za dużo dziur, żeby cokolwiek w tym sicie zatrzymać. Pozostaje klecić rząd mniejszościowy, czyli pełną fikcję, ale z pomocą prezydenta Dudy pozwalającą utrzymać władzę i poczekać na lepsze czasy. W mojej ocenie ten scenariusz jest najbardziej realny i racjonalny, co nie znaczy, że na Nowogrodzkiej nie zrodzą się „genialniejsze” pomysły. Tak, czy siak „Zjednoczonej Prawicy” już nie ma i nowe rozdanie jest pewne, w którym kierunku to pójdzie, jak zwykle zależy od „dynamiki zdarzeń”.
P.S. Proszę Użytkowników Twittera o wrzucenie linku do tekstu, bo “prawe” ORMO znów zakapowało i mam knebel założony, tym razem na tydzień.
Ilustracja © Financial Times / Archiwum ITP²
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz