WIADOMOŚCI BEZ ZAPRZAŃCÓW: (żadnych GWien, TVNienawiść itd)

OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.

Ornitologia terapeutyczna, humaniści, fajne historie, plany przeszłe i przyszłe, kto nawołuje do powstania i po co to robimy

O zmianie paradygmatów władzy czyli kto nawołuje do powstania


Wszyscy pamiętają scenę z powieści Ogniem i mieczem, kiedy to Chmielnicki ujawnia królewskie listy, a potem liczy na to, że nie on zostanie ogłoszony buntownikiem, ale Jarema. Tak się właśnie robi politykę w wielkiej skali. Chodzi o to, by z miejsca, które jest niekomfortowe i podejrzane, jednym prostym ruchem wskoczyć na miejsce komfortowe i gwarantowane. I Bohdanowi się udało. Nie dość, że kazał otruć króla, to jeszcze Jaremę, a na dodatek zyskał realny wpływ na wybór nowego władcy. Dziś mamy sytuację odwrotną, oto człowiek, który przedstawiany był jako mocarz nad mocarze, został właśnie oskarżony o podżeganie do powstania. To jest coś, czego gładko przełknąć nie można. Musimy jednak przyzwyczaić się do tego, że czasy najbliższe będą obfitować w tego rodzaju wydarzenie, z pozoru nieprawdopodobne, a jednak realne. Nie wiem co się stanie z Trumpem, być może zamieni się miejscem zamieszkania ze śniadymi panami z Guantanamo, ale może być gorzej. Może się okazać, że Donald Trump jest gorszy niż Jefferson Davies, którego rehabilitował dopiero Clinton.

https://wpolityce.pl/swiat/534792-przeglosowano-artykul-impeachmentu-prezydenta-trumpa?fbclid=IwAR09ZkWgX8Ym2pOVchbIR-dv6GToIOkpoYKwVF_uhyTjKGhRAVWl3aKGnmM

Jedno jest pewne, ludzie, którzy przepchną to przez całą machinę legislacyjną, poczują taki wiatr w żaglach, że pamięć o Chmielnickim przy tym zblednie. I niech nas ręka boska broni, żeby stawać im na drodze. Niech to najpierw zrobi ktoś inny…Może Putin, może ktoś…myślę jednak, że wszyscy będą grzecznie czekać aż machina trochę wyhamuje, żeby w ogóle móc myśleć o jakimś sprzeciwie wobec jej postanowień. To jest coś tak absolutnie nieprawdopodobnego, że przez cały wczorajszy wieczór zastanawiałem się, jakimi kłamstwami zostanie to obudowane i jakie hagady na okoliczność tego podżegania wyprodukują uniwersytety. Na pewno jakieś trwałe, tak trwałe jak ta, która mówi, że wojna z Chmielnickim była wojną z powstańcami, a nie z największą armią najemników, jaka pojawiła się w Europie od czasu lądowania na Pomorzu Gustawa Adolfa.

O wiele łatwiej będzie też montować prowokacje przeciwko różnym pomniejszym kacykom, którzy chcieliby powrotu do dawnych, dobrych czasów. Oto bowiem w Polszcze wydadzą dzieło Adolfa H, zatytułowane Mein Kampf. Już widzę mityngi prawicowych działaczy, którzy stojąc na trybunie wymachują tym dziełem i wskazują co celniejsze fragmenty, opisujące naszą współczesną rzeczywistość. Obłęd jest nie do powstrzymania, szczególnie jeśli zamiast go rzeczywiście powstrzymywać, prowokuje się jego erupcje w umiejętny sposób. W razie gdyby jednak prawica polska zachowała się przytomnie, YT, zablokuje na jakiś czas Ziemkiewicza oskarżając go o faszyzm. Tego już młodzi narodowcy nie wytrzymają.

https://kultura.onet.pl/ksiazki/w-polsce-zostanie-wydany-mein-kampf-z-krytycznym-komentarzem/kqgevsc

Ktoś może zapytać, co takiego robić wobec nasilenia projektów jawnie prowokacyjnych. Ja mam gotową odpowiedź jak zwykle. Należy pisać wyłącznie o humanizmie w Italii i wpływie humanizmu na ośrodki władzy i kultury w całej Europie. Wczoraj ostatecznie upewniłem się, że wszyscy humaniści i większość artystów quatrocenta to tureccy agenci, przygotowujący lądowanie wojsk osmańskich w Italii, a więc temat jest wdzięczny. Z tych baranów montujących prowokacje żaden tego nie zrozumie, a poza tym humanizmu nie ma w ich instrukcjach. Jest tylko Hitler, Trump, prawica i inkwizycja. Na początek proponuję taki oto problem do rozważenia: czy znany geniusz i konstruktor Leonardo da Vinci był na usługach dworu sułtańskiego? Ciekawe, prawda?

Można mi zarzucić, że drwię i to podstępnie, cała ta promocja humanizmu bowiem jest także dętym akademickim projektem, który ma zasłonić jego instrumentalny charakter. Oczywiście, że tak jest, ale spróbujcie to wyjaśnić ludziom, którzy mają tytuły profesorskie i jeszcze chodzą w sutannach, a do tego wywodzą się z zapadłych wiosek – że nauki humanistyczne, a filozofia antyczna w szczególności, służą uzasadnianiu najbardziej opresyjnych systemów władzy i nie mają nic, ale to nic wspólnego z postawą świętych Kościoła Powszechnego. To się za nic nie uda, albowiem frajda, jaką człowiek czerpie z mącenia innym w głowach, przy całkowitym przekonaniu o własnej słuszności, jest nieporównywalna z niczym.

Jakby tego było mało, Kurski otwiera anglojęzyczny kanał, który będzie całą dobę nadawał wiadomości z Polski na cały świat. W założeniu ma to być przekaz globalny z polskiej perspektywy, adresowany do Polaków za granicą, którzy nie mówią już po polsku. To znaczy do kogo dokładnie, bo nie sposób tego zrozumieć? Wychodzi chyba na to, że do dzieci tych, co wyjechali w 68? Wszystkie późniejsze fale emigracji jeszcze po polsku mówią, a jeśli nie mówią, cóż ich może obchodzić jakiś przekaz medialny z polskiej perspektywy? No, ale jest budżet, trzeba go wykorzystać.

https://kultura.onet.pl/ksiazki/w-wymaganiach-egzaminacyjnych-skrocono-liste-lektur-obowiazkowych/skfzjez

Ktoś w tym całym obłędzie jednak trzyma rękę na pulsie. Oto minister Czarnek, bardzo przytomnie, skreślił z listy lektur obowiązkowych cześć utworów Kochanowskiego, Żonę Modną, Sonety krymskie, Wańkowicza i parę jeszcze innych, całkiem niepotrzebnych rzeczy. Czekajmy aż wywali stamtąd Gombrowicza. Najlepiej, żeby odbyło się to w jakimś gorącym okresie protestów, i żeby postępowe środowiska wyszły w związku z tym na ulice. Można je będzie wówczas oskarżyć o podżeganie do powstania i wsadzić do Guantanamo.

Aha, byłbym zapomniał, Kurski uruchomił jeszcze jeden kanał w TVP. Nosi on nazwę Dokument. W ramówce jak zwykle: Dybuk i film o Beksińskich, czyli tysiąc i jeden powodów, by popaść w zamyślenie nad polskim losem i zastanowić się dlaczego jesteśmy gorsi, brzydsi i nieudaczni. Może powinniśmy się w związku z tym zatrudnić jako tureccy agenci? Sam nie wiem.

Na koniec dwa drobiazgi. Oto zaprzysiężenie Bidena będzie wielką galą, a poprowadzi ją nie kto inny, jak Tom Hanks. Nigdy nie zapomnę jak zagrał redaktora naczelnego w filmie o aferze Watergate, był bardziej przekonujący niż wszyscy polscy oficerowie oddelegowani na te stanowiska razem wzięci. W Polsce zaś mamy nieco inną perspektywę, do czego przekonywał nas będzie Kurski – Jakimowiczowi, intelektualnej podporze rządu PiS zamknięto konto na fejsie…Helo…

Na koniec piosenka. Napisana na smutno i refleksyjna ponoć, ale czas zmienił ją dziś w piosenkę szyderczą.

https://www.youtube.com/watch?v=DFYx67WAPZA




Po co to robimy, czyli nauka czytania


Jak wiecie, na allegro jest mnóstwo książek wycofanych z bibliotek. Znalazły się one tam, albowiem ludzie do bibliotek chadzający przestali się nimi interesować. Znalazły się tam także dlatego, że biblioteki mają tak zwane wytyczne, w myśl których muszą zamawiać książki pojawiające się właśnie na rynku. Jakie to książki wszyscy wiemy. Tak zwane biblioteki publiczne wyczyszczone zostały z pozycji, które można by uznać za cenne i napełniły się makulaturą. Można powiedzieć, że to dobrze, bo po cóż ludziom w małych miastach naukowe lub popularnonaukowe książki, wydane za komuny? Trzeba czytać to co ukazuje się teraz. Poza tym – argumentują zwolennicy czyszczenia bibliotek – jak ktoś się zainteresuje literaturą lekką, łatwiej przyswoi sobie treści trudniejsze. To jest, jak wszyscy wiemy, jedna z większych gównoprawd. Wyrzuca się książki dobre, a na ich miejsce wstawia śmieci, bo jak ktoś przeczyta te śmieci, to może poleci na biblioteczny hasiok poszukać tych wyrzuconych. Taka to jest logika. Poza tym, jak ktoś zacznie słuchać disco polo, nie będzie potem chodził do filharmonii. Choć przyznam, że kiedy byłem młodym człowiekiem wydawało mi się, że będzie. Nie o disco polo chodziło akurat, ale to nie ma znaczenia.

Tak więc książki są wyrzucane z bibliotek, a na ich miejscu pojawiają się wyroby książkopodobne, które stanowią pretekst do jumania budżetów na różne promocje czytelnictwa. Promowanie czytelnictwa stało się bowiem pasją urzędników, a nawet samego prezydenta. No więc ja mówię wprost – promowanie czytelnictwa jest jedną z najbardziej szkodliwych i bezrozumnych misji, jaką człowiek mógł w ogóle wymyślić. Nie ma sensu zachęcanie nikogo do książek, nie ma sensu ułatwianie mu kontaktu z nimi. Z czytelnikami jest dokładnie tak samo, jak z pisarzami, trzeba im wykonywanie tej misji, o której marzą skrycie, możliwie skutecznie utrudniać. Tylko wtedy można liczyć na jakieś efekty. Jeśli ktoś więc myśli, że ja będą wspierał jego twórczość, bo wtedy zdobędzie więcej czytelników, ten jest w błędzie. To jest zła droga. Człowiek, który zdecydował się na pisanie, podobnie jak ten, który zdecydował się na czytanie książek z pasji musi być samotny. Jeśli coś potrafi zawsze ktoś do niego przyjdzie, jeśli nie, niech sobie poszuka innego zajęcia.

Zachęcanie do czytania to udział w oszustwie, które bardzo łatwo się demaskuje, ale nikt nie wyciąga z tego żadnych konsekwencji. Wspomnę tu jeszcze raz o tym profesorze, który napisał powieść o XVII wiecznych burdelach, a firmuje Katolicki Uniwersytet Lubelski. To jest wynik opisanego wyżej obłędu. Człowiek ten zapewne wierzy w to, że takie działanie ma sens. Więcej, wierzą w to inni pracownicy KUL. Co jakiś czas przeglądam ich ofertę i dobieram z niej pozycje, które uważam, za wartościowe, nawet takie, które są napisane w duchu dalekim od tego, unoszącego się nad naszą tutaj działalnością. Czynię to, albowiem ilość informacji i metoda, jaką stosują historycy, pisząc o XVI wieku, na przykład, mają właściwości autodemaskatorskie.

Nie wiem czy Wam to już mówiłem, ale w ofercie KUL były przez moment dwie pozycje, które sprzedałbym w ilości, nawet nie chcę myśleć jakiej. Nie dość, że już ich nie ma, to jeszcze wydane zostały po angielsku. To jest obłęd, mam na myśli wydawanie ważnych książek po angielsku. To jest sposób zubażania języka i kultury tak samo perfidny jak promowanie czytelnictwa. To jest nowy rodzaj cenzury. Oto linki do tych, nie istniejących w obiegu książek.

http://www.wydawnictwokul.lublin.pl/sklep/product_info.php?cPath=69&products_id=3724

http://www.wydawnictwokul.lublin.pl/sklep/product_info.php?cPath=69&products_id=3725

Dziwne, prawda? Katolicka uczelnia w Polsce wydaje pisma Jana Kapistrana po angielsku. Dziwne i zagadkowe. W dodatku pisma te dotyczą jak najbardziej spraw Europy środkowej, a jakby tego było mało kwestii tak poważnych jak relacje z imperium osmańskim w czasie kiedy imperium tym rządził wspominany tu ostatnio sułtan Mehmet II, zwany zdobywcą.

Jan Kapistran po angielsku, a przygody Józi z burdelu po polsku. Dla każdego coś miłego. W tej metodzie wyraża się najpełniej misja uniwersytetu i jego poszczególnych pracowników. Ktoś powie, że dziś każdy zna angielski. Dobrze, to niech prezydent zacznie promować czytelnictwo po angielsku i niech sejm zacznie po angielsku procedować ustawy. I niech już wszyscy skończą to pieprzenie o wzbogacaniu kultury i języka. Można tak zrobić, czy nie można? Zapewne nie można, a język angielski służy to tego o czym już pisałem, to miękkiej, na razie, cenzury. Jej mechanika polega na tym, by wokół pewnych treści stworzyć krąg osób wtajemniczonych. One zaś, rozumiejąc, albo na pół rozumiejąc treść czytaną będą robić mądre miny i patrzeć wyniośle na innych, podsuwając im książki profesora Bednaruka, wydane przez Superak.

Jak powiedziałem, to jest cenzura miękka, którą nam fundują dziś, bo pozory muszą być zachowane. Jest jeszcze allegro, gdzie są książki wycofane z bibliotek, my możemy je sobie kupić i coś z nich zrozumieć. Może się jednak zdarzyć, że połączone siły ekologów, policji politycznej, mediów, urzędników, bibliotekarek i speców od IT oraz digitalizacji zbiorów, zaczną propagować potrzebę zmielenia wszystkich książek z allegro i domowych zbiorów, po to, by ratować lasy. Na papierze z tych zmielonych książek wydrukuje się Biegunów Tokarczukowej i każdy będzie miał obowiązek kupić egzemplarz i postawić w domu na półce. Póki tego nie zrobili, póki nie firmuje tej akcji prezydent, przytoczę Wam fragment książki, nad którą siedzę od kilku dni. Nosi ona w języku polskim idiotyczny tytuł Z dziejów imperium osmańskiego, choć w istocie jest biografią sułtana Mehmeta II.

Pałac sułtański, zbudowany przypuszczalnie około roku 1417, przez Mehmeda I, wznosił się opodal późniejszego meczetu Selimije, na Placu Platanów, w środku miasta. Tam właśnie urodził się sułtanowi w niedzielę Laetare, o świcie, a więc 30 marca 1432 roku, trzeci z kolei syn Mehmed Czelebi. Ojciec nie przeczuwał wówczas, rzecz prosta, że syn ten dwukrotnie obejmie po nim sukcesję i stanie się jedną z najwybitniejszych postaci schyłku średniowiecza. Kim była jego matka pozostaje do dziś dnia niewyjaśnioną tajemnicą. Brak jakichkolwiek przekazów dotyczących jej rodowodu, wymieniających właściwe jej imię. Nie przekazała tego imienia żadna ze znanych dotąd inskrypcji. Później przezywano ją Huma Chatun, Huma – to imię rajskiego ptaka z perskiej legendy. Nosiła je również matka Kserksesa. Według pewnej, nie poświadczonej zresztą należycie wersji, matka Mehmeda była Włoszką imieniem Stella (Estella). Ponieważ imię to, będące odpowiednikiem, perskiego imienia Ester, tzn gwiazda, Stella, nadawano we Włoszech, przynajmniej w owych czasach, wyłącznie w rodzinach żydowskich, mógłby przeto nasuwać się wniosek, że matka przyszłego sułtana była Żydówką. Osobliwym zbiegiem okoliczności Żydówka Estera została, według Starego Testamentu (Księga Estery) drugą żoną króla perskiego Ahaswera, czyli Kserksesa.

Spieszmy się kochać książki, tak szybko odchodzą. Autorem tej fantastycznej pozycji jest niemiecki badacz Franz Babinger, którego życiorys, także szczerze Wam polecam.

Niestety, nie mogę wydać tej książki, ale jest jeszcze trochę egzemplarzy na allergo. Na znalezienie Jana Kapistrana nie macie szans. Ja zaś mam jeszcze trochę egzemplarzy tych książek wydanych przez KUL, które uznałem za wartościowe.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/firlejowie-leopardzi/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/ksiazki-na-lato-i-ksiazki-na-lata/




Humaniści


Jedną z najbardziej rewolucyjnych tez jakie tu kiedykolwiek padły, jest formuła, że ten kto aranżuje jakieś wydarzenia, jest ich beneficjentem po wsze czasy. Napisałem to w kontekście Smoleńska, patrząc na to co się wyprawia po polskiej stronie, w związku z tą katastrofą, ale formuła ta dotyczy, z niewielkimi modyfikacjami, także innych obszarów ludzkich działań, nie tylko organizowania zamachów na polityków. I tak – jeśli coś zostało wymyślone i wdrożone w życie z zastosowaniem ukrytego mechanizmu, nie da się tego mechanizmu wyjąć ze środka i nadać owym działaniom jakichś innych celów. Jeśli więc cały humanizm i to co zwykło się określać jako renesans, zaplanowane zostało jako metoda rozwalania krajów leżących na tureckim pograniczu, drenowania ich budżetów na bezsensowne inwestycje oraz instalowania tam agentów-rezydentów odrysowujących plany miast i twierdz i przy okazji wykonujących portrety, to podobne kreacje mają ten sam mechanizm w środku. Nie może być inaczej. Nie da się go wyjąć, można go tylko obudować treścią, która ukryje istotną misję. Do tego służą państwowe uniwersytety. No, ale powie ktoś, możliwe są naśladownictwa bez zrozumienia. To prawda, ale one istnieją tylko dzięki uporowi ludzi, którzy nie rozumieją o co chodzi, a przywiązują się do kwestii powierzchownych, istotnych w kontekstach emocjonalnych jedynie, a nie rzeczywistych. Albo przez moment czegoś nie rozumieli, a później nie można się było już wycofać. My też należymy do takich osób. Trzeba to powiedzieć wprost. Istotna różnica tkwi w tym, że jesteśmy jak najdalsi od naśladownictwa czegokolwiek. Nie piszę teraz o XVI wiecznym humanizmie, żeby wszyscy mnie dobrze zrozumieli, ale o działalności literackiej.

Jeśli bowiem ojciec poezji polskiej – Mikołaj Rej – podopisywał swoje utwory nazwiskiem Adrian Brandenburczyk, albo wręcz Albrecht Brandenburczyk, to wszyscy inni lansowani na ojców poezji, genialnych prozaików, głębokich myślicieli autorzy, też będą tylko Adrianami Brandenburczykami. Polski nie stać bowiem na utrzymywanie własnej, sensownej, skutecznej i trwałej propagandy literackiej. Nie stać, albowiem politycy to lekceważą, a jeśli już zdarzy się, że nie, uważają, że najlepszym propagandystą jest Wencel. Tak więc z założenia, wszyscy czynni w Polsce „sławni” pisarze, mają inną misję niż deklarowana.

Tymczasem projekty artystyczne obliczone jako zmasowana propaganda niszczycielska, zawsze były drogie, poważne i przygotowywano je z wielkim rozmachem. Humanizm zaczął się od okradania klasztorów z ksiąg zawierających treści mitologiczne i historię antyku. Potem księgi te przepisywano we Florencji, a następnie kolportowano po tych krajach, w których wpływy tureckie i żydowskie były najsilniejsze. Najistotniejszą i jedną z najtrwalszych funkcji humanizmu było przekonanie, że współcześni nie dorównują starożytnym, że są tylko nędznymi naśladowcami, bez polotu. Ci zaś, którzy żyli przed nimi, czyli twórcy katedr i klasztorów to po prostu barbaria, nie zasługująca na nic, najmniej zaś na to, by żyć w spokoju.

Humanizm i renesans nie były to zjawiska jednolite, u samego zarania zaznaczyło się tam istotne polityczne pęknięcie. Humanistów i ich sponsorów możemy podzielić na cesarskich i sułtańskich. Wszyscy oni mieli złe zamiary wobec Kościoła, nazywali Kościół wielką nierządnicą babilońską i chcieli podziału jego bogactw. Poeta Filelfo nie dlatego nazwał Kosmę Medyceusza potomkiem szynkarzy i handlarzy węglem, że się pokłócili o artystyczne wizje, ale dlatego, że Medyceusze popierali w Italii cesarza, a Filelfo był tureckim szpiegiem. Podobnie jak niektórzy humaniści politycy, tacy jak Malatesta, władca Rimini. Turecka inwazja w Italii, miała się, z całą pewnością rozpocząć właśnie tam i w Ankonie, a pewnie jeszcze w kilku innych miejscach, o których nie wiemy.

Pokój w Italii zapanował, bo wszyscy się w końcu zorientowali, że sułtan to nie jest dobry wujaszek, który pozwoli im żyć i prosperować, ale gangster, który ograbi ich ze wszystkiego, a na ich miejsce mianuje swoich zaufanych ludzi. Istotną zaś częścią jego planu jest zajęcie Rzymu i likwidacja Kościoła, triumf islamu na całym świecie. Mehmet wyraził to wprost i słowa te zostały zapisane.

Florencja była najwierniejszym i najbardziej podstępnym sojusznikiem sułtana, aż do momentu, kiedy swoją ofertę w Stambule przedstawili Francuzi. Była tym sojusznikiem w opozycji do Wenecji, którą Medyceusze mieli zamiar zniszczyć. Był to pomysł głupi z założenia, albowiem państwo wynajmujące flotę nie może wystartować do organizacji, która z morza żyje. To była jednak wiedza praktyczna, nieprzekazywalna i niedostępna ludziom, którzy w tamtym czasie, mieli głowy nabite politycznymi wizjami.

Ten florencki plan jest odpowiedzią na kwestię, którą czasem z tajemniczymi minami podnoszono na historii sztuki, w obecności studentów gamoni, takich jak ja – dlaczego w Wenecji nie było renesansu? Nie było, bo Wenecjanie nie kupili tych tureckich projektów, co nie zmienia faktu, że Gentile Bellini, jak najbardziej Wenecjanin był tym człowiekiem, który namalował najbardziej znany portret sułtana Mehmeta. Można jednak obstawiać w ciemno, że nie pracował on dla sułtana, choć sułtanowi mogło się tak zdawać. Gentile Bellini, mógł bezpiecznie udawać zwolennika nowych prądów artystycznych na dworze w Adrianopolu, albowiem było tam, w przeddzień zdobycia Konstantynopola, tylu humanistów z Italii, że można by z nich sformować oddziały szturmowe. Był jednym z wielu po prostu. Najważniejszym zaś humanistą na sułtańskim dworze, człowiekiem, którego nazywa się dziś ojcem archeologii, był Cyriak z Ankony. Proszę Państwa, w myśl zasady sformułowanej na początku, jeśli ojciec archeologii jest tureckim agentem podsuwającym sułtanowi skuteczne pomysły rozwalania murów wschodniego Rzymu, to znaczy, że cała archeologia służy nie temu o czym się mówi. Ktoś może parsknąć śmiechem i pokazać mi teraz te kilometry prac doktorskich napisanych po kierunkiem wybitnych profesorów. Przecież to jest dorobek naukowy! Możecie sobie wsadzić ten dorobek. Nie ma ani jednego powodu, poza propagandą państwową i podnoszeniem znaczenia państwa, który by uzasadniał istnienie archeologii. Te zaś wszystkie wydobyte z ziemi artefakty mogą tam trafić na powrót, tyle, że zostaną zakopane w innych miejscach. O tym, że jest właśnie tak, jak piszę przekonali się ludzie, próbujący zrobić w archeologii karierę bez zrozumienia tego mechanizmu. To znaczy tak zwani pasjonaci, którzy mieli same piątki i byli wzorami dla innych studentów. Znam kilka takich osób. Nie zrobili żadnych karier, ich marzenia legły w gruzach, a na koniec musieli sobie tę swoją pasję, tę całą archeologię, wyrwać z serca. Opisywaną tu misję archeologii i archeologów przysłania, prócz działalności pseduonaukowej, także rynek przedmiotów podrabianych. Umówmy się bowiem, że to co jest na rynku numizmatów antycznych dzisiaj, przynajmniej w połowie jest podróbą. Niczemu więcej poza lansowaniem podróbek nie służy też ustawa o zakazie chodzenia po polu z wykrywaczem. To jest element kontroli rynku w państwie niepoważnym, którego urzędnicy wierzą, że propaganda, to nadawanie newsów 24 godziny na dobę, w języku angielskim. No, ale to dygresja. Wracajmy do Cyriaka z Ankony. Przemierzył on wiele ziem imperium osmańskiego, z sułtańskim glejtem w ręku i poszukiwał zabytków archeologicznych. Po co? Nie po to, by wskazać na wielkość starożytnych, ale po to, by podkreślić, że to sułtan jest ich legalnym spadkobiercą, albowiem wszystkie te gruzy, leżały na zajętych przez niego terenach. Przez całe przedpołudnia zaś Cyriak i jeszcze jeden wybitny humanista, zatrudnieni byli przy czytaniu sułtanowi na głos dzieł autorów starożytnych. Nie dlatego, że sułtana fascynowały nowe prądy w sztuce nawiązujące do antyku, ale dlatego, że montował on polityczną doktrynę, uzasadniającą jego władzę nad całym basenem Morza Śródziemnego. To samo czyniły później wszystkie europejskie imperia, które zamierzały ekspandować na południe. Przede wszystkim Brytyjczycy. To oni ukradli Turkom i Włochom archeologię i zrobili z niej narzędzie propagandy, przebrane za naukę, która zwana jest dziś jedną z nauk humanistycznych.

Cyriak w nieznanych okolicznościach powrócił do Italii i zmarł nie niepokojony przez nikogo w Cremonie. Może zorientował się kim w rzeczywistości jest sułtan i jakie ma usposobienie, no i się wystraszył. Nie wiadomo. Franz Babinger pisze, że Mehmet mordował ludzi, tak jak inni zabijali pchły. Autorzy pozostający pod urokiem epoki i samego sułtana oraz jego wyczynów, tacy jak Steven Runciman, piszą, że Mehmet miał w sobie za mało empatii. Od razu trzeba powiedzieć, że Franz Babinger jest wzorem uczciwości i autorskiej rzetelności, jeśli porównać go z Runcimanem. On nawet jak nie chce czegoś powiedzieć, to i tak to powie, bo – tak przypuszczam – w głowie nie mieściło mu się, że poważny badacz, uczony humanista, może kłamać. Biedny Franz.

Chciałbym teraz jeszcze raz powrócić do cytowanego tu wczoraj fragmentu. Oto on:

Pałac sułtański, zbudowany przypuszczalnie około roku 1417, przez Mehmeda I, wznosił się opodal późniejszego meczetu Selimije, na Placu Platanów, w środku miasta. Tam właśnie urodził się sułtanowi w niedzielę Laetare, o świcie, a więc 30 marca 1432 roku, trzeci z kolei syn Mehmed Czelebi. Ojciec nie przeczuwał wówczas, rzecz prosta, że syn ten dwukrotnie obejmie po nim sukcesję i stanie się jedną z najwybitniejszych postaci schyłku średniowiecza. Kim była jego matka pozostaje do dziś dnia niewyjaśnioną tajemnicą. Brak jakichkolwiek przekazów dotyczących jej rodowodu, wymieniających właściwe jej imię. Nie przekazała tego imienia żadna ze znanych dotąd inskrypcji. Później przezywano ją Huma Chatun, Huma – to imię rajskiego ptaka z perskiej legendy. Nosiła je również matka Kserksesa. Według pewnej, nie poświadczonej zresztą należycie wersji, matka Mehmeda była Włoszką imieniem Stella (Estella). Ponieważ imię to, będące odpowiednikiem, perskiego imienia Ester, tzn gwiazda, Stella, nadawano we Włoszech, przynajmniej w owych czasach, wyłącznie w rodzinach żydowskich, mógłby przeto nasuwać się wniosek, że matka przyszłego sułtana była Żydówką. Osobliwym zbiegiem okoliczności Żydówka Estera została, według Starego Testamentu (Księga Estery) drugą żoną króla perskiego Ahaswera, czyli Kserksesa.

Umieszczam go tu jeszcze raz, bo nie wszyscy zrozumieli o co mi chodziło. Proszę Państwa, jeśli ktoś opisuje taką historię, zaznaczając na samym początku, że o matce sułtana nie wiemy nic. To znaczy, że nie może napisać prawdy wprost. Pomijam powody tej niemożności, ale tak jest. Może to wyglądać na kłamstwo, ale w rzeczywistości jest ujawnieniem. Jeśli ktoś pisze zdanie:

Brak jakichkolwiek przekazów dotyczących jej rodowodu, wymieniających właściwe jej imię.

A potem dodaje:

Później przezywano ją Huma Chatun, Huma – to imię rajskiego ptaka z perskiej legendy.

To znaczy, że na temat opisywanej osoby wiadomo dokładnie wszystko, ale informacje te nie są ujawniane z jakichś powodów. Nie wiemy z jakich. Uczeni jednak, pracujący w dużych ośrodkach propagandy państwowej i globalnej, zwanych uniwersytetami, przekonani o wadze swojej misji i nie rozumiejący do końca jej podwójnego charakteru, (a być może rozumiejący, ale nie zgadzający się nań) wskazują nam momenty istotne w produkowanych przez siebie narracjach. I nie czynią tego po to, byśmy gwałtownie z nimi polemizowali za pomocą nietrafionych argumentów, ale dlatego, byśmy się głęboko nad przekazywaną treścią zastanowili. Naprawdę głęboko.




Fajne historie


Ktoś tu wczoraj napisał zdanie – ilu badaczy tyle hipotez. Nie wiem w zasadzie co powiedzieć, bo zdanie to jest często używaną torpedą, która ma rozwalać demaskację wydarzeń i okoliczności istotnych i dobrze ukrywanych. Ja to piszę wprost, żeby się nikt nie musiał zastanawiać o co mi chodzi. Pochodną metody publicystycznej, która wyraża się w tym zdaniu jest konstruowanie tak zwanych ciekawych historii i interesujących hipotez. No i ciekawostek historycznych rzecz oczywista. A także stworzenie złudzenia, że wszystkie one są równoprawne i tak samo ważne. Jeśli do tego dodamy pracę akademików publikujących artykuły na podstawie niedostępnych dla nikogo poza nimi źródeł, mamy żyzną glebę, na której wyrastają łany całe propagandy wymierzonej w istniejące i jak najbardziej czynne organizacje. Ja oczywiście wiem, że sam skorzystałem z tego zamieszania i stworzyłem swoje wydawnictwo, które ma jednak nieco inny charakter niż typowe ośrodki kolportowania ciekawostek i sensacji. Wiem też, że nie powstrzymam tych swobodnych dyskusji prowadzących na coraz dalsze manowce, ani też nie powstrzymam profesorów upatrujących swoją misję w pisaniu książek o Józi w burdelu. Jedno mogę jednak zrobić. Nikt tu nie będzie sadził mi kwiatków opakowanych w folię z napisem – ilu badaczy tyle hipotez. Ostrzegam. Wiem bowiem co się za tym kryje. Otóż kryją się za tym tak zwane „fajne historie”. One właśnie, obok obłąkanych „badań” dotyczących kultury, sztuki i ich rozwoju, są najgroźniejszym zamulaczem umysłów. Tego jednak nie da się nikomu wyjaśnić, albowiem owe fajne historie pomyślane są tak, by podnosić samoocenę czytającemu. Już o tym kiedyś pisałem, ale powtórzę, jeśli ktoś chce tu lansować hipotezy zawarte w książce Manuela Rosy o tym, że Kolumb to syn Władysława Warneńczyka, bo to takie fajne, niech się opamięta póki czas. Najważniejszą bowiem zdobyczą tego portalu jest metoda polegająca na omijaniu takich raf. Z takimi historiami jest dokładnie tak samo, jak z Józią w burdelu i gołą babą na okładce. Mają zwrócić uwagę czytelnika, ale kiedy się bliżej zaczynamy temu przyglądać okazuje się, że nic takiego nie następuje, a jedynym uwiedzionym jest sam autor. Kolporterzy zaś tych treści, przyłapani na gorącym uczynku, usiłują schować do kieszeni zestaw do gry w trzy karty, tak żeby nikt nie widział.

Proszę Państwa, mnie już trochę nudzą te szarady i zdaje się, że będę musiał pokazywać palcem co jest ważne. Ktoś tu wspomniał wczoraj, ze upadek Konstantynopola ma na pewno związek z Wojna Trzynastoletnią. Ma. To jest, w przeciwieństwie to opisanych wyżej przeze mnie miraży, trop dobry. A jak sobie na sznureczek naniżemy trzy koraliki, jeden z napisem Warna, drugi z napisem Konstantynopol, a trzeci z napisem Województwo Malborskie, to się zrobi tak ciekawie, że wszystkie teorie na temat pochodzenia Kolumba można przeznaczyć na wyściółkę budy dla psa. One nie są fajne. I w ogóle nie chodzi o to, żeby było fajnie, jak się niektórym wydaje. To jest ostatnia rzecz o jakiej tu myślimy. O tym, żeby było fajnie, rozmyślają za to istoty takie jak Robert Tekieli, który w jakimś wywiadzie – ktoś mi go przesłał – powiedział, że Brulion i postawa jego redaktorów to prawie takie samo bohaterstwo jak postawa męczennika Andrzeja Boboli w godzinie śmierci. W ten sposób zachowują się ludzie, którzy chcą, żeby było fajnie. Myśli też o tym Jacek Bartosiak, który w sieci recenzuje listy Jerzego Giedroycia i myślał o tym sam Jerzy Giedroyć, człowiek niby przytomny i ciężko doświadczony, a reprezentujący nurt umysłowy, który – ujmując rzecz oględnie – nie pasuje do niczego, ani do realiów politycznych, ani do politycznych fantazmatów. O tym, żeby było fajnie, myślą wszyscy producenci komunikatów obłych i łatwo przełykalnych. Tutaj się ich nie sprzedaje, o czym lojalnie uprzedzam wszystkich, którzy by takich praktyk próbowali.

Czy to znaczy, że nie ma – poza śmiercią Władysława Warneńczyka – żadnych tajemnic związanych z bitwą nad morzem Czarnym określaną jako bitwa pod Warną. Oczywiście, że są. Najważniejsza zaś nie dotyczy króla, ale legata papieskiego Giuliano Cesariniego. Nikt nawet nie próbuje postawić żadnej hipotezy w związku z jego śmiercią, choć, jak mniemam są jakieś relacje dotyczące tego zgonu. Pozostaje on jednak tajemnicą. Armia wycofała się we względnym porządku, pościg ruszył za nią po upływie doby niemal, bo Turcy nie wierzyli, że król zginął i że zwyciężyli. Nie wierzyli, mimo tego, że świadomi byli swojej czterokrotnej przewagi. Ktoś z uciekających na pewno widział Cesariniego. No, ale my nic o tym nie wiemy. Ekscytujemy się za to Warneńczykiem na Maderze, bo to jest, prawda, fajne i podnosi samoocenę, nam Polakom. Oto król Polski i Węgier był ojcem transoceanicznego admirała. Manuel Rosa, wśród licznych argumentów, z których jedne są zrozumiałe, a inne wcale, przytacza i taki, że Kolumb nie mógł być potomkiem genueńskich tkaczy, bo nie awansowałby tak wysoko. Radzę, by pan Rosa sięgnął do prac prof. Quirini-Popławskiej, które dość dokładnie ilustrują jak wyglądała struktura handlu niewolnikami w koloniach genueńskich i jaki w tym handlu mieli udział tak zwani prości rzemieślnicy. To ważne, bo wskazuje, że mogli oni całkiem łatwo awansować w dowolne miejsce, o ile byli obrotni i mieli jakieś zasoby, nawet skromne. Dodam tylko, że większość Genueńczyków, to byli ludzie bardzo obrotni.

No, ale wracajmy pod Warnę. Flota wenecka, a raczej papieska, nie nawaliła, jak śpiewają harcerze, ale została uwięziona na Morzu Marmara. Armia sułtańska tymczasem przeprawiła się przez Dardanele, na genueńskich statkach. Legenda – ale wcale nie fajna i rzadko kolportowana – mówi, że sułtan musiał zapłacić sztukę złota za każdego przewiezionego wojaka. Do tego mamy jeszcze spór o to, czy Murad abdykował, czy nie, na rzecz Mehmeta. Runciman twierdzi, że tak, Babinger i Halecki, że nie, uważają oni, że było to przekazanie władzy nad Tracją w ręce małoletniego, a prawdziwa abdykacja nastąpiła później. Znów wskażę palcem o co chodzi. Zmontowano pułapkę na papieża i króla Węgier. Pułapkę tę zmontowali genueńscy finansiści, wespół z kimś jeszcze. Chcieli się odkuć za klęski poniesione na Krymie. Poza tym Genua panowała nad cieśniną Kerczeńską i można zaryzykować hipotezę, że sułtan obiecał im jakieś fory w związku z tranzytem towarów przez Bosfor i Dardanele. Pamiętajmy, że Pera, miasto naprzeciwko Konstantynopola, należało do Genui.

Nasza uwaga skupiona jest tymczasem na rozstrzyganiu kwestii czy król Władysław złamał dane sułtanowi słowo czy nie. Nikt jakoś nie zastanawia się nad tym, że Mehmet, dziewięć lat później złamał słowo dane Konstantynowi XI i zbudował naprzeciwko murów Konstantynopola, w ciągu pięciu miesięcy zaledwie, twierdzę, nazywaną przez Greków podżynaczką gardeł, a potem nie przejmując się traktatami, zaatakował miasto. Nasza uwaga skupiona jest na złym kardynale Cesarinim, który podpuszczał młodego, nieodpowiedzialnego, króla do szaleńczych czynów w imię zgubnych i niepotrzebnych koncepcji polityczno-religijnych. Za co oczywiście spotkała go zasłużona kara.

Proszę Państwa, miejsce w którym się znajdujemy, to teren wymiany poglądów, zwany też czasem publicystyką, który z istoty jest zachwaszczony. Nie możemy jednak, jak te krowy i cielęta przeżuwać wszystkiego co tu nanieśli jacyś ludzie, bo dostaniemy wzdęcia. A być może się po prostu tym potrujemy.




Słów kilka o planach, przeszłym i przyszłym roku


Proszę Państwa, mam za sobą bardzo pracowity weekend i w zasadzie po raz pierwszy się zdarzyło, że nie mam w głowie nic, co mógłbym zamienić na jakiś dynamiczny tekst. Ponieważ jednak mamy za sobą bardzo niespokojny rok, pokuszę się o jakieś jego podsumowanie. Opowiem też o planach na rok kolejny, który być może wcale nie będzie lepszy.

Sprawy mają się następująco. Jeśli brać pod uwagę ilość piętrzących się przed naszym wydawnictwem przeszkód, nie było źle. Ograniczenie kosztów i ręczne sterowanie zakładem przyniosło spodziewany efekt i będzie kontynuowane. Postaram się ograniczyć swoje uwagi jedynie do własnej aktywności i aktywności Michała Radoryskiego. To dziwne, co napiszę, ale okazało się, że można sprzedawać przez pośredników także książki takie jak Baśń jak niedźwiedź, a nie tylko formaty, które tworzy Michał, kompatybilne w jakiś tam sposób z segmentami rynkowymi. Obydwie książki Michała, jak również Baśń socjalistyczna znalazły się w hurtowniach i wyniki sprzedażowe mają podobne. To mnie trochę zaskoczyło, a nawet zdziwiło. No, ale trzeba się tylko z tego cieszyć, bo okazuje się, że demiurgowie rynku nie są wcale tak mocni, jak im się zdawało. Być może moja radość jest przedwczesna, a przyszły rok pokaże nam coś innego i będę jeszcze bardziej zaskoczony, ale negatywnie. Czas pokaże. Nie mam zamiaru dręczyć się tym teraz.

Jak wszyscy wiedzą, w ubiegłym roku Michał Radoryski napisał dwie książki – Zbigniew Nienacki vs Charles Dickens oraz Komisarz Zdanowicz i pończochy guwernantek. Obydwie pomyślane jako inauguracje serii. Druga część Nienackiego, zatytułowana Zbigniew Nienacki vs Umberto Eco, powinna ukazać się, mam nadzieję, do maja. Ja w tym czasie napisałem tylko dwie małe książeczki i współpracowałem przy konstruowaniu nowego numeru kwartalnika, poświęconego Genui. Książka zatytułowana Alchemicy, jest już na rynku, a dzisiaj idzie do druku kolejna książka w serii z białą sową, zatytułowana Żydowscy fechmistrze. Ponieważ drukarnie pracują wolniej ze względu na covid, nie wiem dokładnie kiedy przyjedzie tu nakład. Miejmy nadzieję, że w lutym. Do końca tygodnia, jak sądzę, zakończą się prace nad nowym numerem nawigatora, ale przyznam, że idzie to ciężko. Będzie on poświęcony Genui. Większość tekstów jest już gotowa i w zasadzie zostały tylko moje dwa, które muszę napisać. No, ale zeszło mi się z tymi Żydowskimi fechmistrzami i trochę opóźniłem prace. Miejmy nadzieję jednak, że wszystko skończy się dobrze i nawigator pojedzie do drukarni w przyszły poniedziałek.

Jak tylko go skończę, zabieram się za pisanie II tomu Kredytu i wojny, który mam zamiar skończyć do maja, tak, by ukazał się razem z książką Michała Radoryskiego. Zamierzam też, mam nadzieję latem, zaangażować jeszcze jedną autorkę, która pracować będzie w formatach rynkowych, to znaczy kryminalnych. Nie wiem czy mi to wyjdzie wszystko tak, jak zaplanowałem, ale będę próbował. Od Kredytu i wojny tom II, rozpoczniemy też eksploatację tematów tekstylnych, w różnych, nieraz zaskakujących formatach. Będą nowe tłumaczenia, nie tylko z angielskiego – nad tym pracuje mój syn – ale także z niemieckiego. Nie wszystkie będą dotyczyły tekstyliów, ale to będzie temat wiodący.

Teraz słowo o dodrukach, o które wiele osób pyta. To jest duże obciążenie, powiem wprost, bo sprzedaż nigdy nie jest taka jak za pierwszym razem. To z kolei zmusza mnie do podnoszenia cen, ale zdecydowałem się, że jednak coś dodrukuję. Na pierwszy rzut zaplanowałem dwa tomy Hipolita Milewskiego, o którego wiele osób pyta. Do kupienia będzie komplet, w miękkiej niestety oprawie z puchnącym lakierem. Niebawem dodrukujemy Pamiętniki Włościanina, a później wspomnienia Edwarda Woyniłłowicza. Wszystkie te tytuły pójdą także na rynek, czyli do hurtowni. O ile oczywiście hurtownia zechce je wziąć, bo wcale nie musi się na to decydować.

W drugiej połowie roku zaplanowałem napisanie IV tomu Baśni polskich. To są oczywiście tylko plany i jak wiecie wszystko pewnie ulegnie przesunięciu, a być może będą takie niespodzianki, że nie zdołam im sprostać. Podobne obawy miałem przecież także w tym roku. Nie wiem jak będzie, wiem, że bez planu, choćby najbardziej ogólnego, nie da się nic przedsięwziąć. Nie należy się tylko demotywować korektami tych planów, bo to prowadzi do katastrofy. Książka o żydowskich fechmistrzach miała być na początku stycznia, ale moja żona wylądowała w szpitalu, prace redakcyjne stanęły i mamy 11 dni spóźnienia. Zdarza się. Nic na to nie można poradzić.

Myślę, że, o ile sam nie znajdę się w szpitalu, utrzymam takie tempo prac przez najbliższe dwa lata. Można to będzie nazwać walką z ubocznymi skutkami covid 19, albo jak kto chce. Wiem jednak, że inaczej nie można, bo interes trzeba będzie zwinąć. Jak się uda pracować w takim tempie przez dwa lata i covid odpuści, to trochę odpocznę. Z serią Baśń jak niedźwiedź będzie tak: jeśli wydam w tym roku IV tom polski, to wznowimy wszystko od II tomu począwszy, ale z inną numeracją i być może pod innym tytułem. Tak, by oddzielić pierwszy tom, wyraźnie różniący się od pozostałych, a z tamtych zrobić nową serię, może trochę zmienioną, w innych okładkach, stanowiącą taki ładny komplet. To dużo pracy, ale spróbuję temu sprostać.

Ekipa Michała Radoryskiego zaplanowała też kolejne nawigatory. Nie wtrącam się do tego, będę obserwował te prace z dala, być może coś tam dodam, a być może nie. Wskazałem im tylko kilka ciekawych tekstów archiwalnych i wygląda na to, że kolejny numer nawigatora, który mógłby się ukazać wiosną jest już rozpoczęty. Kiedy skończą nie wiem. Muszę się najpierw zająć swoimi zadaniami i je sfinalizować, żeby rzucić okiem na to co robią inni.

Tak się sprawy mają. Bardzo dziękuję więc wszystkim, którzy starają się, by nasz portal Szkoła nawigatorów, był coraz bardziej ciekawy, dynamiczny i przyciągał nowych czytelników. Ja też się o to staram, ale bez autorów i komentatorów nic by z tego nie wyszło, to jasne. Dziękuję wszystkim. Zabieram się do roboty, bo styczeń minął nie wiadomo właściwie kiedy, niby zostały jeszcze dwa tygodnie, ale cóż to jest, dwa tygodnie…mgnienie oka. No nic – action – jak mówią na amerykańskich planach filmowych.




Ornitologia terapeutyczna


Zapomniałem rano dodać, że będą też w naszej ofercie książki innych wydawnictw. Oto pierwsza z nich. O terapii ornitologicznej 😉

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/ornitologia-teraputyczna/


© Gabriel Maciejewski
14-18 stycznia 2021
źródło publikacji:
www.Coryllus.pl





Ilustracja © Wydawnictwo Klinika Języka / za: www.basnjakniedzwiedz.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz