WIADOMOŚCI BEZ ZAPRZAŃCÓW: (żadnych GWien, TVNienawiść itd)

OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.

Mówią po polsku, myślą po niemiecku

Wykupienie z niemieckich rąk grupy medialnej Polska Press przez polski koncern Orlen to była bardzo dobra wiadomość, która dotarła do nas pod sam koniec minionego roku. Pisaliśmy o tym na łamach „Warszawskiej Gazety”, ale trudno, abym do tego zakupu nie odniósł się szerzej, zwłaszcza że o potrzebie repolonizacji mediów pisałem tyle razy, że niektórzy pomyśleli zapewne, że ten temat stanowi dla mnie jakąś obsesję.

Jednak nie o samym przejęciu Media Press chcę dzisiaj pisać, ile o reakcji na ten zakup przedstawicieli partii opozycyjnych z PO na czele oraz wspierających totalną opozycję mediów. Otóż ta reakcja była wielkim spektaklem, demaskującym wszelkiej maści zdrajców i folksdojczów, którzy od wielu lat odgrywają powierzone im role polskich polityków i dziennikarzy, zatroskanych rzekomo o los naszej ojczyzny, która dostała się w ręce „pisowskiej junty Kaczora”. Aby ukazać, jak przeżarta zdradą, kolaboracją, wiarołomstwem i służalczością wobec ośrodków zagranicznych jest polska klasa polityczna oraz media ukształtowane po Magdalence i okrągłym stole, przytoczę przykład, którego już nie raz używałem w swoich artykułach na łamach naszego tygodnika. Ukazuje on w sposób wyjątkowo wyrazisty różnicę między politykami i mediami kraju poważnego, a sprzedajną zgrają różnej maści zaprzańców i sprzedawczyków, którzy swoje kariery zawdzięczają mentalności lokajów.

Oto w 2005 roku fundusze inwestycyjne z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych przejęły dziennik „Berliner Zeitung”. Nagle nowymi właścicielami niemieckiej gazety zostali „Mecom”, należący do brytyjskiego magnata prasowego Davida Montgomery’ego i fundusz „Veronis Suhler Stevenson” z USA. Mimo że „Berliner Zeitung” nie był wielkim i specjalnie opiniotwórczym dziennikiem, to w Niemczech zawrzało. Protestowali wszyscy, począwszy od samych dziennikarzy, po polityków i niemieckie elity intelektualne. Wszyscy jak jeden mąż twierdzili, że doszło do groźnego precedensu, zagrażającego wolności słowa i suwerenności państwa. Nie może tak być, twierdzono, aby ktoś zza granicy zdobył przyczółek, dzięki któremu może wpływać na poglądy i gusta niemieckiej opinii publicznej. Nie można pozwolić, by ktoś spoza Niemiec kształtował charakter i język debaty publicznej. Przypominam, że działo się to wszystko w kraju, gdzie udział obcego kapitału w mediach jest śladowy, żeby nie powiedzieć zerowy, a przejęty dziennik sprzedawał niecałe 200 tys. egzemplarzy. Można powiedzieć, że niemieckie zdrowe stado zareagowało prawidłowo i, widząc zagrożenie dla swojego terytorium, szybko pogoniło intruza. „Berliner Zeitung” od dawna jest już z powrotem w niemieckich rękach ku uciesze i satysfakcji tamtejszych polityków i dziennikarzy.

A u nas? U nas podniesiono taki sam raban jak w 2005 roku w Niemczech, ale z zupełnie przeciwnych powodów. U nas opozycję i wspierające ją media zbulwersował fakt, że duża, należąca do niemieckiego właściciela grupa medialna działająca w Polsce, została odzyskana i trafiła w polskie ręce. Pomijam kwestię, że taki fakt mógł rozzłościć miejscowych politycznych i dziennikarskich folksdojczów, którzy nad Wisłą stanowią całkiem liczną, wyszczekaną watahę niemieckich owczarków. Mnie najbardziej zastanawia ich bezceremonialne, publiczne, a wręcz bezczelne i demaskatorskie opowiedzenie się po stronie Niemiec, czyli państwa, które od jakiegoś czasu nie maskuje już swojej wrogości i chęci obalenia legalnej władzy w celu całkowitego podporządkowania sobie Polski.

Przecierałem z niedowierzaniem oczy, obserwując w „Onet rano” rozmowę Tomasza Sekielskiego z członkiem rady Press Club Polska Jarosławem Włodarczykiem, który tak mówił o przejęciu przez Polaków z niemieckich rąk grupy Polska Press:
– To jest bardziej groźne dla demokracji niż dla samych mediów. Mamy pluralizm mediów, które patrzą władzy krytycznie na ręce. W związku z tym media jeszcze jakoś sobie radzą. Natomiast, jeśli chodzi o demokrację, to tutaj może być gorzej. Zakup Polska Press to około miliard unikatowych wejść na strony portali tej grupy. To gigantyczna baza danych, którą przejmuje Orlen. Będzie to przetwarzał dom mediowy stworzony przez Orlen i PZU, i jest ryzyko, że będzie druga Cambridge Analytica. Może być dużo działań, które zakłócą proces wyborczy. Być może te profile użytkowników są ważniejsze niż same redakcje.

Ciekawy jestem, do ilu Polaków trafi takie rozumowanie? Włodarczyk w rozmowie z równie jak on zatroskanym o losy demokracji w Polsce Sekielskim przekonuje, że lepiej by było, aby ta „gigantyczna baza danych” była nadal w rękach niemieckich. On ma sporą część Polaków za ślepych i głuchych kretynów, którzy nie dostrzegali, w jak bezceremonialny, a wręcz chamski sposób Niemcy za pośrednictwem swoich mediów w Polsce zakłócali nasze procesy wyborcze. Idąc tym tokiem rozumowania, najlepiej byłoby, aby polityczne i gospodarcze stery w Polsce całkowicie przejęli Niemcy, bo Polska rządzona przez Polaków z automatu stanowi zagrożenie dla wolności, praworządności i demokracji. Jak widzimy, miejscowym folksdojczom puściły już wszystkie zwieracze i może to masowe zrzucenie masek okaże się większą wartością niż sama repolonizacja medialnej grupy Polska Press. Przecież oni sami bez cienia wstydu i zakłopotania wyłożyli nam się na niemieckiej tacy i zaprezentowali, skąd wyrastają im nogi. Oni mówią jeszcze po polsku, ale myślą już tylko po niemiecku.

Oczywiście nikogo nie powinno dziwić, że najgłośniej i najżarliwiej w obronie dotychczasowego niemieckiego właściciela przejętej przez Polskę grupy medialnej wypowiadali i wypowiadają się politycy Platformy Obywatelskiej. Przecież od dawna wiadomo, że wywodzą się oni wprost z Unii Wolności i Kongresu Liberalno-Demokratycznego, zakładanego na początku tak zwanej transformacji ustrojowej za pieniądze niemieckiej partii CDU. To oni na początku lat 90. ubiegłego wieku biegali jak oszalali po warszawskich kantorach z reklamówkami pełnymi marek niemieckich i wymieniali je masowo na złotówki. Jak to się mówi: Nie za darmo klezmer gra. Tak więc posłuchajmy kilku występów tych prawdziwych oraz duchowych spadkobierców „dziadków z Wehrmachtu”.

Borys Budka: Przejęcie przez ORLEN Polska Press nie ma nic wspólnego z rozwojem koncernu paliwowego. Za pieniądze Polaków próbują zbudować kolejną propagandową machinę wzorowaną na TVPiS. Gdy tracą rząd dusz, ostatnią deską ratunku wydaje się być podporządkowanie mediów. Ale i tak przegrają.

Grzegorz Schetyna: Zakup Polska Press przez Orlen oznacza, że PiS chce zrobić z prasą lokalną to samo, co z TVP. Ordynarna propaganda i maszynka do wyciągania pieniędzy ze spółek Skarbu Państwa. Pluralizm mediów nie leży w interesie tej władzy, bo niezależni dziennikarze będą opisywać jej łajdactwa.

Rafał Trzaskowski: Jak tylko będę tankował, to będę starał się wybierać inne stacje. Niech inni się dokładają do tej pseudopaństwowej propagandy w mediach lokalnych. (...) To „standardy turecko-rosyjskie", które nie powinny się spotykać z aprobatą Polaków.

Marcin Kierwiński: Orlen pod wodzą pisowskiego polityka przejmuje Polska Press, największego wydawcę prasy regionalnej. Tak wygląda pisizacja mediów prowadzona tylnymi drzwiami.

Małgorzata Kidawa-Błońska: Zniszczyli media publiczne. Nie ma już w nich informacji – jest tępa propaganda. Teraz, kiedy kupili koncern Polska Press, to samo będziemy mieć w wielu mediach regionalnych. Krok po kroku niszczą pluralizm i niezależność.

Według ostatnich sondaży poparcie dla PO to około 20 proc. Nie sądzę, że aż tak duża rzesza Polaków świadomie wspiera ugrupowanie, reprezentujące od lat opcję proniemiecką, a więc jawnie antypolską. Uważam, że większość dzisiejszych sympatyków Platformy po prostu nie zdaje sobie sprawy z tego, że wspiera partię zdrady narodowej i targowicy, której politycy swoje kariery budowali i budują na całkowitym podporządkowaniu się Berlinowi i interesom państwa niemieckiego. Te 20 tytułów prasy regionalnej wyrwane z niemieckich rąk osłabi możliwość sterowania przez Niemców umysłami polskich wyborców. Szkoda tylko, że w Europie ciągle za mało jest przenikliwych i wpływowych ludzi, którzy tak jak kiedyś słynny angielski pisarz Gilbert Keith Chesterton dostrzegliby prawdę o Polsce oraz cele i motywy wściekłych ataków na nasz kraj. W latach 20. ubiegłego stulecia Chesterton pisał: Zawsze byłem stronnikiem polskiej idei, nawet wtedy, gdy moje sympatie opierały się wyłącznie na instynkcie. (…) Moja instynktowna sympatia do Polski zrodziła się pod wpływem ciągłych oskarżeń miotanych przeciwko niej; i – rzec mogę – wyrobiłem sobie sąd o Polsce na podstawie jej nieprzyjaciół. Doszedłem mianowicie do niezawodnego wniosku, że nieprzyjaciele Polski są prawie zawsze nieprzyjaciółmi wielkoduszności i męstwa. Ilekroć zdarzało mi się spotkać osobnika o niewolniczej duszy, uprawiającego lichwę i kult terroru, grzęznącego przy tym w bagnie materialistycznej polityki, tylekroć odkrywałem w tym osobniku, obok powyższych właściwości, namiętną nienawiść do Polski. Nauczyłem się oceniać ją na podstawie tych nienawistnych sądów – i metoda okazała się niezawodną.


© Mirosław Kokoszkiewicz
15 lutego 2021
źródło publikacji:
www.WarszawskaGazeta.pl









Ilustracja Autora © brak informacji / za: www.warszawskagazeta.pl

1 komentarz:

Unknown pisze...

Warto by tu dodać dwie postaci, Jacek Sutryk oraz Rafał Dutkiewicz.

Prześlij komentarz