WIADOMOŚCI BEZ ZAPRZAŃCÓW: (żadnych GWien, TVNienawiść itd)

OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.

A co gdyby rządziła Platforma Obywatelska?

„Jaka Unia jest, każdy widzi, ale nasza formacja jako jedyna jest w stanie, w tych skrajnie trudnych i nieuczciwych warunkach, bronić interesu Polski. Co by było, gdyby na naszym miejscu był rząd Koalicji Obywatelskiej? Zgodziliby się na wszystko – powiedział Jarosław Kaczyński, omawiając negocjacje Polski i Węgier z prezydencją niemiecką oraz krajami „starej Unii”.

Do słów prezesa PiS można dodać, że Platforma Obywatelska nie tylko zgodziłaby się na każde niemieckie żądanie. Jej politycy i zaprzyjaźnieni z nimi dziennikarze chodziliby potem dumni jak pawie, opowiadając, że pochwaliło ich Deutsche Welle, sama Angela Merkel powiedziała, że są prawdziwymi Europejczykami, a Uniwersytet Czegośtam w Czymśtam przyznał Order Wybitnego Europejczyka przewodniczącemu PO… Na szczęście w negocjacjach z Unią mieliśmy prawdziwych przedstawicieli polskiego interesu państwowego, a nie niemiecką agenturę wpływu. I dlatego udało się wynegocjować rozsądne warunki, na mocy których Polska i Węgry zdecydowały się zrezygnować z weta do budżetu Unii, w zamian zyskując gwarancje, że europejscy urzędnicy nie będą się wtrącać w kwestie polityki wewnętrznej obu krajów. Przypomnę, że kamieniem niezgody był w tym wypadku tak zwany „mechanizm praworządności”, o którego brzmienie Polska i Węgry stoczyły wyczerpujący (ale w sumie: zwycięski) bój z chcącymi zdominować nasze kraje państwami „starej Unii”. O problemach związanych z mechanizmem, który miałby warunkować wypłatę unijnych funduszy, pisałem już w poprzednich felietonach, więc teraz przypomnę tylko krótko: państwom „starej Unii” zależało na wprowadzeniu przepisów, które w praktyce umożliwiłyby zamrożenie setek milionów euro krajom oskarżonym o „łamanie praworządności”. Co to pojęcie mogło oznaczać? Wszystko, co tylko wymyśliliby sobie brukselscy urzędnicy (czyli działałby tak zwany „mechanizm uznaniowy”). Nie przyjmujesz islamskich emigrantów? Nie pozwalasz na adopcję dzieci przez homoseksualistów, na homoseksualne śluby oraz na aborcję na żądanie? Oznacza to, że łamiesz praworządność i urzędnicy zamrożą ci wszystkie wypłaty, dopóki nie dostosujesz prawa krajowego zgodnie z ich życzeniami. Po przyjęciu takich mechanizmów rzeczywiście można by już mówić tylko o teoretycznej suwerenności państwa polskiego. Bo zatrzymać wypłatę funduszy, można byłoby skorzystać z każdego wymyślonego czy zmyślonego powodu, a jakiekolwiek protesty i próby odblokowania podobnej decyzji stałyby się w zasadzie niemożliwe. Oczywiście moglibyśmy również zapomnieć o spodziewanej naprawie systemu sądowego, gdyż każda próba wyleczenia tej gangreny, jaką dla państwa polskiego stanowi wymiar sprawiedliwości, oraz głupi, rozpolitykowani i skorumpowani sędziowie, natychmiast spotkałaby się z sankcjami Unii.

Dzięki stanowczej postawie premierów Orbana i Morawieckiego oraz dzięki ich groźbom weta dla całego unijnego budżetu, udało się zminimalizować negatywne skutki „mechanizmu warunkowości”. Niechętna Polsce „Sueddeutsche Zeitung” ze złością pisała tak: „Uzgodniony na szczycie UE mechanizm praworządności przychodzi za późno i jest całkowicie rozwodniony. To katastrofa dla polskiej i węgierskiej opozycji, która liczyła na aktywne działania UE wymierzone w polski i węgierski rząd”. George Soros, jeden z największych, najbardziej wpływowych i najbardziej zajadłych wrogów naszego kraju, zaraz po podpisaniu brukselskiego porozumienia krytykował: „Niemcy skapitulowały przed Polską i Węgrami, a zawarty kompromis jest najgorszy ze wszystkich możliwych. Merkel uległa węgierskim i polskim wymuszeniom”. A na koniec podsumowywał: „Mogę tylko wyrazić moje moralne oburzenie”. Wtórowała mu rozżalona Sylwia Spurek, skrajnie lewicowa europosłanka: „Nie oszukujmy się: to nie jest sukces (dla przeciwników polskiego rządu – przyp. mój), to „kompromis”. Nie tylko w kwestii praw kobiet i osób LGBT+, ale także niezależności sądów, nie mamy co liczyć na Unię w najbliższych latach. Morawieckiemu i Orbanowi udało się. Zamiast o wartościach znowu było o pieniądzach”. Jędrzej Bielecki, korespondent „Rzeczpospolitej” w Brukseli i Waszyngtonie w artykule rzeczowo omawiającym porozumienie unijne napisał wyraźnie: „Była to wielka porażka Unii” oraz podsumował: „Komisja Europejska będzie miała związana ręce”.

W Polsce opozycja na początku starała się sabotować polskie negocjacje, stając przeciwko własnemu rządowi po stronie Niemiec. A kiedy rząd te negocjacje doprowadził do końca, to rozpoczęto kampanię szerzenia kłamstw, podważających polski sukces negocjacyjny. Co ciekawe, do tych kłamstw, kolportowanych z zapałem przez dziennikarzy „Gazety Wyborczej” oraz polityków Konfederacji, przyłączył się obecny sojusznik PiS czyli Solidarna Polska, zarzucająca Morawieckiemu zbyt małą stanowczość. Pretensje te były i są w oczywisty sposób chybione, ponieważ w sytuacji, jaka się wytworzyła, trudno było spodziewać się lepszego wyniku. Wielu oponentów Morawieckiego zapomina o jednej ważnej sprawie: nie tylko Polska i Węgry mogły blokować porozumienie. Gdyby ustępstwa wobec tych dwóch krajów poszły w sposób oczywisty zbyt daleko, natychmiast zaprotestowaliby Holendrzy. Zresztą ich premier, Mark Rutte groził wetem Holandii dla budżetu, jeśli Niemcy, Polacy i Węgrzy pominą jego punkt widzenia w swych ustaleniach. Politycy i publicyści krytykujący polski rząd za słabość w negocjacjach z władzami Unii wydają się żyć w jakiejś bańce własnych infantylnych wyobrażeń o stosunkach międzynarodowych. Przecież przynależność do Unii Europejskiej oznacza częściową rezygnację z suwerenności wszystkich należących do niej państw. Może się to komuś podobać albo nie, ale jest to fakt prawny, który nastąpił w momencie wstąpienia Polski do tej organizacji. Morawiecki oraz rząd PiS muszą teraz płynąć na statku, na który nie oni wykupili bilet i nie oni uzgadniali zasady tego rejsu. Jedyne, o co mogą się starać, to o to, byśmy płynęli bez poważniejszych wypadków. Ale pole manewru mają mocno ograniczone.

Gdy obserwuję reakcje na zawarte porozumienie, nasuwa mi się smutny wniosek, że nie pierwszy raz środowisko „totalnej opozycji” i środowisko Konfederacji idą ręka w rękę w swoich napastliwych i niesprawiedliwych atakach na rząd (a warto też przypomnieć, że Konfederacja entuzjastycznie przyłączyła się do żałosnej, hucpiarskiej próby odwołania prezesa PiS ze stanowiska wicepremiera). Tym razem wielu polityków opozycji twierdzi, że rząd Morawieckiego nic ważnego nie wynegocjował w Brukseli. Różnią się tylko tym, iż Platforma i Lewica uważają, że od początku trzeba było posłusznie podpisać wszystko, co położą na stół Niemcy, a Konfederacja twierdzi, że nic nie należało podpisywać i wetować budżet do upadłego. A przecież nie tylko niepodważalne fakty prawne, ale również pełne wściekłości i rozżalenia reakcje lewicowych aktywistów oraz niemieckiej prasy wskazują, że negocjacje zakończyły się dla Polski pomyślnie. Morawieckiemu i Orbanowi udało się wybić zęby bestii, którą zamierzano poszczuć na Polskę i Węgry.

Od dawna uważam, że Polska po roku 1989 nie powinna wyprzedawać majątku narodowego, nie powinna wpuszczać w tak ogromnym stopniu obcego kapitału, a wreszcie nie powinna przystępować do Unii Europejskiej. Ale to wszystko już się stało i jest nie do cofnięcia. Straty zostały poniesione, a „stara Unia” wydrenowała Polskę przez wszystkie lata naszej przynależności do UE niczym głodny i bezwzględny wampir wpuszczony do przedszkola. Rolą obecnego rządu jest jedynie ograniczanie strat w ramach rozwiązań i decyzji, które zostały kiedyś przyjęte. Bo możemy sobie mówić o Polexicie i uważać, że byłby dla Polski korzystny, ale trzeba powiedzieć jasno: w obecnie panującej sytuacji politycznej, prawnej i społecznej Polexit jest całkowicie wykluczony. Ani w społeczeństwie, ani w Parlamencie nie zebrałaby się większość zdolna przeforsować podobny pomysł. Przecież nawet w Wielkiej Brytanii, bogatej i tradycyjnie izolacjonistycznej, Brexit został przegłosowany zaledwie w stosunku 51,8% do 48,2% co przełożyło się na milion trzysta tysięcy głosów przewagi dla zwolenników opuszczenia Unii. A wszystkie sondaże wskazują, że dzisiaj ten wynik byłby już inny (między innymi ze względu na duże poparcie dla Unii ze strony najmłodszego elektoratu). Oczywiście dobrze, jeśli Polexit stanowi pewien straszak dla Unii, pewną konkretną alternatywę i pokazuje, że Polaków nie można docisnąć do muru, bo nadejdzie taki moment w stopniu wyzysku i upokorzeń, którego już nie wytrzymają. Ale realny ogląd rzeczywistości mówi nam wyraźnie: większość Polaków na razie chce być w Unii. I każdy polityk, kierujący sprawami międzynarodowymi, musi brać ten fakt pod uwagę. A rolą zarówno polityków, jak i publicystów, związanych ze stronnictwami patriotycznymi, jest ciągłe przypominanie rodakom, że Unia to nie żadna świętość czy relikwia, tylko pakt polityczny i ekonomiczny, w którym niczego nie dostajemy za darmo. I w którym nie ma ani przyjaźni ani dobroczynności, tylko brutalna, cyniczna gra interesów. Krótko mówiąc: Unia Europejska to szulernia, w której każdy chce nas ograć i puścić z torbami, a my musimy się przed tym próbami bronić, wiedząc, że na razie w żaden sposób nie możemy wyjść na zewnątrz.


© Jacek Piekara
25 stycznia 2021
źródło publikacji: „Zwycięstwo kompromisu. A co gdyby rządziła Platforma Obywatelska?”
www.WarszawskaGazeta.pl








Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP²

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz